“Dowcip” Vivian Bearing w reż. Bożeny Suchockiej w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Hubert Michalak w portalu teatrologia.info
Nazwany cesarzem wszech chorób rak dotknąć może każdą i każdego z nas. Nowotwór nie dokonuje selekcji, zagnieżdża się w ciałach bez względu na ich wiek, płeć czy status społeczny. Cesarza tego wraz z jego demokratycznym podejściem do ofiar wzięła na warsztat literacki Margaret Edson. Jej Dowcip, dramat uhonorowany w 1999 roku Nagrodą Pulitzera, konfrontuje organiczną biologię choroby i umierania z przestrzenią duchową zapisaną w metafizycznych uniesieniach wielkiej poezji.
Vivian Bearing (Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska) to badaczka literatury angielskiej, której głównym obiektem zainteresowań jest John Donne i jego wybitne sonety, szczytowe osiągnięcie brytyjskiej poezji metafizycznej. Jednak to nie akademickie dociekania odsłoni przedstawienie. Skupi się raczej na czołowym zderzeniu niepokoju choroby z pewnością raz postawionego znaku interpunkcyjnego. Profesor Bearing, u której lekarz rozpoznaje ostatnie stadium raka, na wieść o chorobie podejmuje walkę z pomocą wszelkich dostępnych środków. Szybko okazuje się jednak, że naukowe dywagacje, w których jest biegła, na nic się nie zdadzą w obliczu fizycznego cierpienia.
Przedstawienie w reżyserii Bożeny Suchockiej wiernie podąża za literą tekstu. Bearing już w otwierającym monologu oznajmia z proscenium, że przez około dwie godziny będziemy świadkami jej umierania. Kolejne sceny – spotkanie z lekarzem, pierwsza i kolejne wizyty na oddziale, spotkanie z byłym studentem, wspomnienia zaburzające chronologię zdarzeń – wzajemnie się uwiarygodniają. Wiemy, do jakiego finału prowadzi nas sztuka. Co jakiś czas zresztą przypomina nam się o tym: terapia profesor Bearing jest eksperymentalna, dawki leku bardzo mocne, jej nowotwór ma przerzuty itd. Nie o fabułę tu chodzi.
Edson – i za nią Suchecka – przyglądają się szczególnej jakości, którą w dramacie i teatrze wyzwala epickość. Sytuacyjne komentarze na stronie, rozbudowane monologi skierowane do publiczności oraz inne dystansujące zabiegi – takimi środkami dramatopisarka, reżyserka i aktorka tworzą główną bohaterkę, umierającą badaczkę. Pozostałe postaci mają za zadanie zbudować tło, w ramach którego porusza się Bearing, w myśl zasady, że „króla czyni dwór”.
Dla nikogo poza wiodącą postacią autorka nie przewidziała wypowiedzi na stronie. Jesteśmy więc świadkami szczególnego widowiska, które główna bohaterka niejako wraz z nami ogląda biorąc w nim jednocześnie aktywny udział.
Kałędkiewicz-Pawłowska rzuciła się w realizacyjne wyzwanie z determinacją i ostatecznością. A wyzwanie jest ryzykowne. Nie można zanudzić widza teatralnego autorefleksjami czy rozważaniami wokół wielkich liter albo średników zastosowanych w danym wierszu. Aktorka musi dynamizować tempo i rytmikę mówienia, kontrapunktować mimiką czy gestem kilometry tekstu, nasycać monologi emocjami lub, przeciwnie, pozbawiać je barw. Na kaliskiej Scenie Kameralnej udało się zespołowi realizacyjnemu uruchomić przedziwne medium: aktorkę, która w zaskakujący, świeży sposób referuje przeszłe wydarzenia i komentuje teraźniejsze, a wprost z komentujących monologów umiejętnie wraca do scenicznej psychologii. Z początku połączenie to może razić, szybko jednak przyzwyczajamy się do takiej estetyki. Odpychający głos Kałędkiewicz-Pawłowskiej, często suchy i pozbawiony emocji, jakby wyjęty wprost z sali uczelnianej, nabiera kolorów gdy mowa jest o sonetach Donne’a. Ani kontakty ze stażystami, ani wspomnienia relacji z własną profesorką, ani nawet spotkania z lekarzem prowadzącym, który ma dla niej wyłącznie złe wiadomości, nie generują w tym głosie tylu odcieni emocjonalnych, co brytyjski poeta.
A gdy już zaczyna się nam wydawać, że zrozumieliśmy strategię budowania roli, ulega ona kolejnym przełamaniom. Postać dojrzewa do istotnych decyzji, zmienia się na naszych oczach. Niepostrzeżenie element epicki staje się nie tyle kontrą do żywiołu dramatycznego, ale jego istotnym uzupełnieniem. Ta relacja rośnie i pęcznieje aż do finału, kiedy to w metaforycznym finałowym obrazie Bearing osiąga zbawienie (?) przez literaturę (?).
Ciekawie poprowadzoną, żywiołową przeciwwagą dla akademiczki jest ekstrawertyczna pielęgniarka Susie Monahan (Izabela Beń-Olejniczak). Pracownica szpitala, zawadiacka, nieco gruboskórna, w kabaretkach i zupełnie niepielęgniarskich, ciężkich butach, wprowadza tak potrzebny humor i odrobinę dystansu do dotkliwych scen szpitalnych. Początkowo oschła i formalna, przechodzi w kontakcie z Vivian Bearing przemianę, którą Beń-Olejniczak sygnalizuje zmianą ruchu i większym skupieniem na pacjentce niż, jak w swych pierwszych scenach, na sprzęcie medycznym czy procedurach szpitalnych. To ciekawie poprowadzona partnerska rola, zdroworozsądkowa przeciwwaga dla postaci umierającej intelektualistki.
W nieprzyjaznej, plastikowo-metalowej klinicznej przestrzeni (scenografia: Iza Toroniewicz) rozgrywa się przed nami sztuka z konceptem, afirmująca życie i wiecznotrwałe piękno poezji opowieść o umieraniu, w którym – co rzadko spotykane – nie ma Boga. Pojawia się jako kontekst do utworów poetyckich, ale tylko w takiej formie. Nie można jednak mówić o poczuciu braku: metafizyczna pustka jest zagospodarowana. Świeżość pomysłu i oderwanie od zagadnień religijnych pozwala widzom zajrzeć pod podszewkę strachu przed odchodzeniem. Być może zaufanie pokładane w nauce może stać się ekwiwalentem religijnego pocieszenia?
Dowcip może przywoływać konstrukcję innej oderwanej od Boga sztuki o umieraniu, która na przełomie stuleci doczekała się w Polsce kilku inscenizacji. Królowa i Shakespeare Esther Villar była artystyczną fantazją na temat nocy, w której zmarła Elżbieta I. Villar kazała w swym tekście legendarnej monarchini wyznać, że wierzy w sztukę – nie w Boga. Edson zdaje się iść po tej samej ścieżce, ale spoglądać w inną stronę. W Dowcipie, co kaliska inscenizacja podkreśla, nie neguje się perspektywy religijnej. Jest ona w naturalny sposób zastępowana nauką, wiedzą będącą efektem godzin spędzonych w bibliotekach – i owocem prawdziwej miłości Bearing: miłości do badania literatury.
Kaliski spektakl bywa nierówny, momentami traci tempo, jednak opowiadana historia – choć znamy jej zakończenie od samego początku – nie nuży. Wielka w tym zasługa odtwórczyni głównej roli, która nie pozwala scenicznemu napięciu opaść.
Vivian Bearing Dowcip, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu; reż. Bożena Suchocka; przekład Hanna Szczerkowska; scenografia Iza Toroniewicz; muzyka Agnieszka Szczepaniak. Premiera: 11 września 2020.