EN

2.01.2023, 12:08 Wersja do druku

Śmiech, ale przez łzy

Tom krótkich sztuk autora „Wiśniowego sadu” przypomina, jak doskonałym był komediopisarzem i że radość widzów cenił ponad wszystko. Jednak uważna lektura tych drobiazgów znakomicie przetłumaczonych przez Agnieszkę Lubomirę Piotrowską każe widzieć w Czechowie prekursora teatru absurdu, który tu również w całej pełni widzi tragizm egzystencji.  Szkoda byłoby, gdyby przepadły one na fali obecnego bojkotu. To nie rosyjscy klasycy najechali na Ukrainę - Jacek Wakar pisze na swoim blogu nie tylko o właśnie wydanych „Jednoaktówkach” Antoniego Czechowa

Książki są dwie – duża i mała, obie wydała łódzka Officyna. W dużej znajdziemy wszystkie pełnospektaklowe dramaty Antoniego Czechowa włącznie z młodzieńczym „Płatonowem”, zwanym też „Sztuką bez tytułu”, „Leszym”, czyli pierwszą wersją „Wujaszka Wani”, a także „Iwanowem. Komedią” – skończoną wprawką do „Iwanowa”. Kiedyś, pamiętam, ustawiały się kolejki po Szekspira, za moich już czasów sensacją stały się jego sztuki przetłumaczone przez Stanisława Barańczaka i sprzedawały się na pniu. W ostatnich latach czytanie dramatów wyszło z mody, a mimo to sztandarowe dzieła Czechowa rozeszły się w kilku tysiącach egzemplarzy i doczekały niejednego dodruku. Zasługa w tym pisarza oczywiście, bo jak powiedziała pewna moja znajoma Czechow pomaga żyć i chyba nie tylko ona tak czuje. Nie do przecenienia jest też rola tłumaczki, bowiem Agnieszka Lubomira Piotrowska wyznaczyła nowy standard, gdy idzie o przekłady autora „Mewy”. Rozmawiałem swojego czasu z Jerzym Radziwiłowiczem o jego pracy nad Molierem i zagadnąłem go bardzo mądrze o współczesność tłumaczeń. Radziwiłowicz popatrzył na mnie, jakbym urwał się z choinki, bo sprawa wydawała mu się najzupełniej oczywista. Każdy twórca, z klasykami na czele, pisał dla sobie współczesnych, a zatem musiał używać języka dla nich zrozumiałego – powiedział. Od tej pory Moliera, Czechowa czy Williamsa współczesnego (w doskonałych dla ludzi sceny przekładach Jacka Poniedziałka) nie traktuję jako wydarzenia, ale coś koniecznego i naturalnego. Sprawa w jakości roboty tłumacza i w tym, jak ów tłumacz pisze.

Agnieszka Lubomira Piotrowska pisze znakomicie. Idzie za nerwem czasu, ale nie szuka efektu dla efektu. Najważniejsza jest dla niej myśl autora, jej prawdziwe, czasem ukryte znaczenie, potem melodia frazy. Jej Czechow mniej jest poetyczny, a bardziej namacalny, konkretny, wręcz mięsisty. Wyzbycie sentymentalizmu wzmacnia humor sztuk oraz obnaża ich okrucieństwo. Tylko przyzwyczajenia widza i czytelnika (trudno mi było oswoić się z wujkiem Wanią zamiast wujaszka) rodzą sporadyczne chwile oporu wobec jej propozycji. Po krótkim czasie jednak dochodzimy do wniosku, że Piotrowska idzie wiernie za pisarzem. Wystarczy trochę znać jego życiową postawę i twórczy światopogląd, by wiedzieć, że nie o wzniosłość mu szło. Bohaterowie Czechowa są przytwierdzeni do ziemi, choć czasem chcieliby się od niej oderwać. Na koniec pozostaje jednak ból zwykłego życia, nawet jeżeli ono nam upiornie śmieszne.

Upiornie śmieszne są zazwyczaj sztuczki z książeczki mniejszej, która w tych dniach ujrzała światło dzienne. Zawiera dziesięć jednoaktówek Antoniego Czechowa, ale „O szkodliwości palenia tytoniu” w dwóch wersjach, a inne z autorskimi, czasami bardzo od siebie odmiennymi wariantami. Są tu drobiazgi dobrze znane ze sceny, grane zazwyczaj w różnorodnych kompilacjach, na czele z „Niedźwiedziem” i „Oświadczynami”, są jednoaktówki zapomniane („Przy wielkiej drodze”), niedokończone („Noc przed rozprawą”), a nawet dotychczas niespolszczone („Tatiana Repina”). Razem z pomieszczonymi w poprzednim tomie sztukami stanowią całość spuścizny dramatycznej Czechowa, którą otrzymujemy teraz w przekładzie tej samej osoby. To wydarzenie bez precedensu, bo zapewnia jednorodne spojrzenie na autora, choć jego dzieło bynajmniej jednorodne nie jest. Rzut oka na jednoaktówki pozwala zauważyć, że choć sam Czechow nazywał je wodewilami, tonacja ich bywa bardzo odmienna. „Tatiana Repina” albo „Noc przed rozprawą” pozostaną ciekawostkami, nie zmienią naszego spojrzenia na pisarza z Taganroga, dla historii literatury niewielką mają wagę. Zupełnie inaczej z utworami najbardziej znanymi, które w lekturze objawiają nowe oblicze, jeszcze ostrzejszy pazur. Spójrzmy na „Oświadczyny”, gdzie od tytułowego aktu ważniejszy jest najpierw spór, a potem zażarta kłótnia o to, czyje są Wołowe Łączki. Kiedy zaś ma nastąpić pojednanie, pojawia się pytanie to, który pies lepszy – Turlaj czy Wnikaj. I kolejna awantura gotowa.

Czechow jawi się tu jako prekursor teatru absurdu, bezlitośnie punktujący daremność ludzkiej egzystencji. Jego żywiołem jest język, co świetnie czuje Piotrowska. Czyta się „Oświadczyny” albo „Niedźwiedzia”, pokładając się ze śmiechu, ale ze świadomością, iż pisarz, który najbardziej na świecie chciał bawić widzów swych sztuk, jest w istocie „tragikiem mimo woli”, jak głosi tytuł jednej z opublikowanych w tomie sztuczek. Podczas spotkania z nimi można poprzestać na śmiechu, ale pod spodem czai się gorycz, nostalgia, łzy. W końcu nie bez przyczyny prawdziwym bohaterem tej twórczości było zawsze przemijanie – ludzi i świata.
„Jednoaktówki” nie są jedynie prezentem dla wtajemniczonych. Kilka z nich wciąż stanowi gwarancję scenicznego sukcesu, co udowodniły w ostatniej dekadzie choćby „32 omdlenia” w warszawskiej Polonii oraz „Czechow żartuje” w Teatrze 6. Piętro. Poza tym znakomicie sprawdzają się w lekturze, sprawią przyjemność każdemu, kto chce poznać inne oblicze rosyjskiego klasyka.

Właśnie… W przedmowie Agnieszka Lubomira Piotrowska wiele miejsca poświęca odmalowaniu rodzinnych więzów pisarza, powołując się na źródła udowadnia, iż wszystkie drogi związane z autorem „Mewy” prowadzą na Ukrainę, podobnie jak jego życiowe wybory i sympatie. Przyznaję, nie wiedziałem o tym, zatrzymałem się na niezbitych dowodach na ukraińską krew Mikołaja Gogola. Powiem więcej, fakt, że już wiem, niewiele w moim podejściu do Czechowa zmienia. Z zażenowaniem przeczytałem ostatnio, że Zachód zapomina o zakazach występów dla ulubieńców Putina, bo przecież wojna trwa już długo, a Anna Netrebko gwarantuje frekwencyjny sukces. Taka konformistyczna amnezja jest nie do wytłumaczenia – nie ma wątpliwości, że ci wszyscy, co popierają zbrodniczy reżim i inwazję na Ukrainę, w dodatku czerpiąc z tego profity, powinni zostać poddani anatemie ze strony cywilizowanego świata. Trudno, nie wrócę w dającej się przewidzieć przyszłości do „Spalonych słońcem” Nikity Michałkowa, choć bardzo cenię ten film. Najchętniej odebrałbym prawo wykonywania zawodu Fokinowi i Giergiewowi – przy takich jak oni przypadkach o jakichkolwiek kompromisach nie może być mowy. Rozumiem, że zawołanie „Do Kijowa”, jakim zastąpiono „Do Moskwy” w „Trzech siostrach” Luka Percevala podyktowane było osobistą sytuacją grającej we wspaniałym spektaklu Oksany Czerkaszyny. Jednak nie miałbym problemu, gdyby w TR Warszawa i krakowskim Narodowym Starym Teatrze wciąż mówiono tak, jak napisał Czechow. Nie widzę też wyrazu szczególnej solidarności z Ukrainą w zdejmowaniu z afiszy dzieł rosyjskich klasyków, nie wydawaniu ich książek, nie wykonywaniu muzyki. Czechow na przykład bezlitośnie portretował Rosjan, dawał ostre diagnozy chorób rosyjskiej duszy. Czy można go dziś obarczać winą za dzisiejszą wojnę? Więcej, powszechny bojkot rosyjskich klasyków (niektórzy, piewcy Wielkiej Rosji, powinni być rozpatrywani za każdym razem osobno, z uwzględnieniem wszystkich okoliczności) wydaje się być działaniem, które może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego, bowiem ustawia Rosję w roli ofiary, a to przecież kuriozalne.

Dlatego powiem głośno – nie mam problemu z Czechowem, nawet gdyby jak dotąd traktować go jako Rosjanina. Polecam „Jednoaktówki” i czekam na inscenizacje, takie jak arcydzieło Percevala. Bo nie autorzy „Płatonowa” i „Rewizora” zaatakowali Ukrainę i nie ma nic z prawdy w twierdzeniu, że gdyby dziś żyli, na pewno przyłączyliby się do inwazji.

Tytuł oryginalny

Śmiech, ale przez łzy

Źródło:

JacekWakar.pl
Link do źródła

Autor:

Jacek Wakar

Data publikacji oryginału:

27.01.2023