„Słowo na G” w reż. Grzegorza Grecasa w Teatrze Układ Formalny we Wrocławiu. Pisze Michał Derkacz we wrocławskim portalu studenckim.
11 kwietnia 2025 roku w Teatrze Układ Formalny we Wrocławiu odbyła się premiera spektaklu „Słowo na G”, a konkretnie… druga premiera, bo przedstawienie powstało 8 lat temu i teraz wraca w odświeżonej wersji, z częściowo nową obsadą. Temat sztuki jest natomiast bardzo aktualny… i chyba niestety zawsze taki będzie. W tej recenzji nie zastanawiamy się zatem, czy warto zobaczyć, bo to oczywiste, tylko analizujemy sposób podejścia do sprawy w 2025 roku.
Znaczenie słowa na G
Wybierając się do teatru bez pojęcia o czym będzie „Słowo na G” (reż. Grzegorz Grecas), możemy pobawić się w skojarzenia, co jak się okazuje robią też nastoletni bohaterowie przedstawienia. Chodzi o G(ów*o), a może o G(eografię) czy G(iewont)? No nie. Dośc szybko przekonujemy się, że chodzi o G(wałt), choć zgodnie z tytułem tego mocnego, radykalnego i jednoznacznie negatywnie nacechowanego słowa lepiej nie wypowiadać na głos. Lepiej go unikać, bądź zastąpić je czymś niedopowiedzianym, jak „bezmyślny żart”, „nastoletnia zabawa” albo „dokuczanie”. A że wszystko odbywa się na tle seksualnym i jest wymuszone przemocą fizyczną i psychiczną, to już kwestia drugorzędna.
Spektakl ten jest tak samo o gwałcie, co o odpowiedzialności (zarówno młodych ludzi za siebie i rówieśników, jak też pedagogów i rodziców za młode pokolenie) i jej braku. Wyparcie, znieczulica, brak empatii, a także typowe zrzucanie winy na ofiarę to mechaniki, które widzimy w tym spektaklu jak na dłoni – w obu jego częściach.
Trzy świnki i bluzeczka CUTE
Pierwsza skupia się na trzech „świnkach” – kolegach z klasy, którzy pod nieobecność nauczycielki dopuścili się okropnego czynu na koleżance w krótkiej bluzeczce z napisem CUTE. Bez wątpienia Grzegorz Kumorkiewicz, Bartosz Śledź i Maksymilian Zejdler dają tutaj imponujący popis aktorski, choć oni nawet nie grają – oni stają się nastolatkami w sposób tak wiarygodny, że trudno wyprzeć z głowy wrażenie, że oglądamy teatr dokumentalny z naturszczykami, a nie wykształconymi aktorami.
Casting trafiony 10/10, a kolejne bardzo wymagające sceny tylko to potwierdzają. Panowie ogarniają nie tylko emocje swoich postaci, ale też doskonale się uzupełniają, sprawnie posługują rekwizytami (prawdziwy smartfon, ale też gumowe świnki czy maski) oraz animują ludzkich rozmiarów lalkę.
Jak dowiadujemy się już po premierze przy ul. Prądzyńskiego 39A we Wrocławiu, spektakl „Słowo na G” ma być grany w szkołach, w prawdziwych klasach pełnych uczniów. To dopiero będzie wyzwanie i realistyczne doznanie dla obsady i widzów. Kiedy jednak mówi się nam, że całe zajście z molestowaniem koleżanki odbyło się przy innych uczniach, nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że nikt tego nie przerwał, że nikt nie zaalarmował nauczycielki przebywającej w klasie obok. Mamy subiektywne przekonanie, że całe zajście byłoby zdecydowanie bardziej wiarygodne, gdyby chłopcy zostali z Kają tylko w czwórkę.
Analiza słowa na G
Chęć wyjścia z twarzą i usprawiedliwianie braku działania to temat przewodni drugiej części przedstawienia, skupionej na zebraniu nauczycieli. Po przerwie scena teatralna bardzo pomysłowo zamienia się w posiedzenie przy długim stole, a widownia staje się częścią rady pedagogicznej, choć faktycznie rozmawiają tylko dwie aktorki - Wiktoria Czubaszek i Paulina Mikuśkiewicz.
Analizowanie incydentu, debata na tym czy i kiedy możemy już mówić o słowie na G, jest ciekawe i zmusza do własnych przemyśleń. Konflikt i odmienne postawy bohaterek jest wyraźnie zaznaczony, ale wbrew prawdopodobnym założeniom realizatorów, emocjonalne wyznanie dyrektorki nie sprawia, że zaczynamy ją rozumieć, a wręcz przeciwnie – zachodzimy w głowę, dlaczego popełnia drugi raz ten sam błąd? Nie jest to natomiast wpadka tak znacząca, aby zmienić nasze zdanie o całym przedstawieniu, gdy opisujemy je słowem na A i słowem na P – aktualne i potrzebne.