„Pokora” Szczepana Twardocha w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.
Przyjaźń dwóch naczelnych Ślązaków trwa w najlepsze. Monopoliści śląskości. Wychwalani i nagradzani. Na doczepkę ten trzeci. Pan od hip-hopu. Każda jednak relacja wystawiana jest od czasu do czasu na próbę. Czy ta jest jeszcze w służbie czemuś, czy tylko samym sobie? Ta przyjaźń robi się schematyczna, nudna i przewidywalna. Niczym proza Szczepana Twardocha. Ten już nie potrafi przełamywać swoich schematów.
Początek jego najnowszej powieści – „Pokory” – aż uderza banalnymi metaforami: „Wtedy nagle zgłodniałaś, uśmiechnęłaś się przyjaźnie, a ja po tych wszystkich latach potrafiłem już doskonale rozpoznawać najdelikatniejsze drgnienie twoich emocji i te rzadkie chwile ciepła zauważałem natychmiast, łaknąłem ich, jakbym łaknął wody na Saharze i schronienia wśród polarnej zamieci, bo tak były dla mnie cenne, równie cenne co rzadkie”. Ani cenne, ani rzadkie nie jest: wystawianie Twardocha na scenie Teatru Śląskiego (Robert Talarczyk wziął się całkiem niedawno za „Dracha”), podejmowanie przez tego reżysera tematu śląskości („Himalaje” o Jerzym Kukuczce, „Wujek.81. Czarna ballada” i jedyna sensowna w tym zestawieniu „Piąta strona świata” Kazimierza Kutza), przewidywalne lub zapożyczone od innych przedstawianie wszystkiego czego się Talarczyk dotknie.
Są takie randki, które nie powinny mieć kontynuacji. Na pierwszym romansie z Twardochem w Teatrze Śląskim należało poprzestać. A romansować, jeśli już, mogła jedynie Ewelina Marciniak, która w przestrzeniach Szybu Wilsona wystawiła znakomitą „Morfinę” (notabene w ostatnim czasie zrealizowała w hamburskim Thalia Teater wspaniałego „Boxera” na podstawie powieści „Król” również Twardocha).
Zaanektowany do „Pokory” z Teatru Narodowego Henryk Simon (Alois Pokora) nie jest wybitnym Pawłem Smagałą w roli Konstantego w „Morfinie”, a śląska gwiazda muzyki – Mioush – w najmniejszym stopniu nie jest w stanie zastąpić występującego na żywo w spektaklu Marciniak zespołu Chłopcy Kontra Basia.
Jeśli tekst średni, reżyseria średnia, muzyka jeszcze gorsza to może chociaż obecność samego autora na scenie pomoże przedstawieniu. Wspierany obecnością swojego dziesięcioletniego syna w roli Aliosa z czasów dzieciństwa, Szczepan Twardoch (w roli Franza – brata Aloisa) wystąpił w sierpniowym secie „Pokory”. Był. Widział. Zagrał (jak na debiut poradził sobie naprawdę świetnie!). I nie dopilnował. A szkoda, bo nieustannie podkreśla ten dramatyzm bycia Ślązakiem.
O tym jest ta historia. O trzydziestoletnim chłopaku, który chciał być kimś więcej, a został niewolnikiem. To obraz Ślązaków pozbawionych tożsamości narodowej i przynależności państwowej. Odrzuconych ze wszystkich stron („nikaj nie należy, ani do Niemców, ani do Ślązoków, ani do Poloków”). To historia bycia traktowanym protekcjonalnie, niczym ubogi krewny, wykorzystywany na wszystkich płaszczyznach życia, przez wszystkich i we wszystkich możliwych celach. Tylko bieda, picie i bicie. Spektakl rysuje nam obraz Ślązaka, który jest posłuszny, rozkaz jest świętością.
Jedyną obietnicę lepszego świata stanowi Agnes (Aleksandra Przybył). Niestety złudnego. Świata, do którego Alois nie miał dostępu, oglądał tylko zza szyby niczym drogie produkty na sklepowej witrynie. Ukochana bohatera w sposób świadomy wykorzystywała pozycję siły nie tylko klasowej, ale i erotycznej, żeby się bawić mężczyzną. Nie ona jedyna. Wszyscy chcieli, żeby był kimś, kimś więcej, niż jest. Wszyscy chcieli go tylko na chwilę. Traktowali jak zabawkę. Wypełniał im jakąś pustkę, bo sam był pustką. Wszędzie na doczepkę, wszędzie aspirował, a chwile akceptacji dawały mu poczucie szczęścia, przynależności do kogoś, nadawały mu wreszcie jakąś wartość. Alois Pokora to ofiara historiografii. Mógł być każdym. Finalnie nie był nikim. To powieść oparta z każdej strony na konflikcie. W spektaklu konflikt sprowadzony został do banalnych gestów, szkolnych bójek i dręczenia, zarysowany w sposób nieodpowiedni, mało wyrazisty i po prostu źle zagrany.
Prawdziwą zmorą katowickiej „Pokory” jest oglądanie bez chwili przerwy Aleksandry Przybył. To trzeci spektakl (po „Rosemary” Wojciecha Farugi i „Koszcie życia” Małgorzaty Bogajewskiej), w którym widzę tę aktorkę (i tęsknię za Natalią Jesionowską). W każdej z tych ról była taka sama. Tak samo nijaka. Obsadzanie kogoś po warunkach zewnętrznych z nadzieją, że to wystarczy jest niewystarczające. Przybył ma w sobie rodzaj naturalności i swojskości, która zamiast stanowić atut staje się jej przekleństwem. Chłopczyca z sąsiedztwa, snuje się po scenie, prezentując sprawność fizyczną odbiegającą od bycia ponętną, przerzuca włosami z jednego ramienia na drugie i stroi miny. Mówi, ale zupełnie nie mam przekonania, że wie, co mówi.
Śląska „Pokora” cierpi na brak dramaturgii (adaptacja Twardocha). Siada w wielu miejscach, co reżyser stara się zamaskować wprowadzeniem na scenę mężczyzn w sukienkach (chciałbym odzobaczyć Dariusza Chojnackiego w lateksowej spódnicy i koronkowym trykocie), czy przechadzką dwóch chartów. Losy scenicznego Aliosa nie otrzymały spójnego obrazu, napędzanego siłą bądź co bądź wciąż dobrej prozy Twardocha. Udawane gesty, które nie dzieją się (akt seksualny w pełnym rynsztunku czy też bicie bez dotykania), obniżają poziom traktowania przedstawienia na serio i odbierają mu moc wyrazu. Koszmarem jest wpleciona scena quizu z podstawionymi na widowni i wyciągniętymi na scenę aktorami. Myślałem, że takich rzeczy we współczesnym teatrze już nie doświadczymy.
W „Pokorze” słyszymy dwa ważne monologi: Aloisego „Na co ja żyja? Po co ja jest?” oraz Dariusza Chojnackiego o szukaniu sensu w nicości, chwytaniu się tego, co najprostsze i zapełnianiu pustki. I aż szlag człowieka trafia jak potencjał tego, co było do przekazania w teatrze nie został wykorzystany. Najjaśniejszym punktem przedstawienia poza aktorstwem Chojnackiego jest scenografia i reżyseria światła Katarzyny Borkowskiej. I tak wracamy do „Morfiny”.
Ojciec Aloisego Pokory mówi w przejmujących słowach o tym, że nie nadaje się do niczego więcej, nie może być kimś innym, że może robić tylko gówniane rzeczy, bo jest niczym wół. Nie tylko on.
Szczepan Twardoch
„Pokora”
adaptacja: Szczepan Twardoch
reżyseria: Robert Talarczyk
Teatr Śląski w Katowicach, Duża Scena, premiera: 11 czerwca 2021
występują:Dorota Chaniecka, Aleksandra Przybył, Agnieszka Radzikowska, Klara Williams, Piotr Bułka, Dariusz Chojnacki, Michał Czyż, Marcin Gaweł, Arkadiusz Machel, Andrzej Ogłoza, Michał Piotrowski, Grzegorz Przybył, Marek Rachoń, Henryk Simon (gościnnie), Hubert Skonieczka, Kamil Suszczyk, Marcin Szaforz, Dawid Ściupidro, Jan Twardoch (gościnnie), Szczepan Twardoch (gościnnie), Zbigniew Wróbel
Sławomir Szczurek – mieszka w Katowicach, z wykształcenia filolog polski, wielki miłośnik teatru.