80 lat temu, 25 stycznia 1945 r. w Katowicach urodził się Sławomir Idziak – wybitny operator filmowy, reżyser i scenarzysta. „Plan filmowy jest jak walka o życie” – opowiada. W swojej karierze współpracował z takimi twórcami, jak Krzysztof Kieślowski, Andrzej Wajda, Krzysztof Zanussi i Ridley Scott.
27 stycznia 1945 r. prąca na zachód Armia Czerwona zdobyła Katowice. "Działy się straszne rzeczy. Tylko w naszej kamienicy żołnierze zgwałcili dwie kobiety. Rosjanie rabowali też co popadnie, pili, dzielili się łupami" – opowiadał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" kronikarz miasta Andrzej Rożanowicz. Dwa dni wcześniej, 25 stycznia, w piwnicy pod mieszczącym się przy ul. Staromiejskiej atelier fotograficznym, przyszedł na świat Sławomir Idziak. Jak się później okazało, miał dużo szczęścia.
"Zakład dopiero co opuścił niemiecki fotograf, który przejął firmę na początku wojny i zatrudnił byłych właścicieli na głodowych warunkach, bo nie przyjęli volkslisty. Niemcy trzymali się miasta niemal do ostatnich chwil, Rosjanie przeszukiwali dom po domu, czasem nie oszczędzali mieszkańców. Sławek miał trzy dni, kiedy Sowieci wdarli się także do zakładu i mieszkania, ostrzelali szafy, drzwi i fortepian. Domownicy jednak ocaleli" – czytamy na łamach "Dziennika Zachodniego".
Atelier należało do jego dziadka Sławomira, Józefa Holasa. W rodzinie mówiło się, że Sławomir najbardziej przypomina właśnie jego. Przez wojną zakład "Foto Holas" był jednym z najbardziej renomowanych na Dolnym Śląsku. Pasja fotograficzna przechodziła u Holasów z pokolenia na pokolenie. Oprócz dziadka podzielali ją również rodzice Sławomira – Halina Holas-Idziakowa i Leonard Idziak. "Od obrazków nie można było uciec u nas w domu, to było tematem obiadów, rozmów z rodzicami, które odbywały się w ciemni fotograficznej. Były także dyskusje na temat, jakie zdjęcia posłać na wystawę" – opowiadał Sławomir Idziak w 2015 r. na antenie Polskiego Radia.
"Moja siostra fotografowała pejzaże, mama drzewa, ja uwielbiałem fotografować chmury. Doprowadzało to do tego, że ojciec, który też był fotografem, już nie chciał nic fotografować, bo co chwila ktoś chciał, żeby zatrzymał samochód, bo musiał koniecznie coś sfotografować" – dodał operator.
Po wojnie jego ojciec – Leonard - został skazany przez władze komunistyczne na 12 lat więzienia za okupacyjną współpracę z AK. Na wolność wyszedł po czterech latach. Odpowiedzialność za rodzinę w tym czasie spoczywała na barkach matki.
"Kiedy wspominam dzieciństwo, to mniej Katowice, w których chodziłem do szkoły, a bardziej Bystrą, między Bielskiem i Szczyrkiem, gdzie dziadek zbudował dom, a my tam spędzaliśmy mnóstwo czasu. Na pewno w życiu pomógł mi pewien rodzaj swobody i bezgraniczna miłość. Moja mama kochała nas nad życie, ale musiała głównie organizować i pracować, bo ojciec siedział w więzieniu za działalność podziemną" – wspominał Idziak na łamach "Vogue’a".
Aby rozwijać swoją pasję postanowił wyjechać z rodzinnych Katowic. W 1963 r. podjął studia na Wydziale Operatorskim Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi. "Szkoła była wtedy takim małym centrum niezależnej kultury. Na bale do szkoły przyjeżdżała cała Warszawa, lecz ważniejsze było, że można było zobaczyć filmy, których nie można było obejrzeć nigdzie indziej" – zaznaczył Idziak w rozmowie z "Kinem" w 2002 r. "Poza tym w związku z renomą szkoły, wykraczającą poza granice Polski, odwiedzał nas każdy znany aktor czy reżyser, który przyjechał do naszego kraju. Mieliśmy poczucie, że szkoła to pomost pomiędzy Polską i Zachodem" – dodał artysta.
Nie zaliczał się do grona szczególnie pilnych uczniów. "Z dystansu wydaje mi się, że sam specjalnie utalentowany nie byłem. Nie interesowałem się sztuką, nie malowałem, nie rysowałem – w szkole robiłem tylko to, co było obowiązkowe. Pielęgnowałem swój nowy status – studenta prestiżowej uczelni" – wyznał z kolei w rozmowie Aleksandrą Salwą. Kiedy w 1969 r. skończył studia, obok pierwszych zawodowych kroków operatorskich, próbował także swoich sił w reżyserii. "Zawsze tak naprawdę chciałem być reżyserem. Dość szybko po studiach zacząłem o to walczyć. Coś mi się udało, ale wielkich sukcesów nie odniosłem. Natomiast to marzenie bardzo pomogło mojej karierze operatorskiej" – powiedział Idziak w 2014 r. na łamach "Magazynu Filmowego SFP".
Trzy lata po studiach został asystentem Witolda Sobocińskiego w reżyserowanym przez Andrzeja Wajdę filmie "Wesele" (1972) z Danielem Olbrychskim i Ewą Ziętek w rolach głównych. W tym samym roku odpowiadał za zdjęcia w miniserialu Wojciecha Marczewskiego "Odejścia, powroty". W 1974 r. do współpracy przy filmie "Bilans kwartalny" zaprosił go Krzysztof Zanussi. Od tej pory kariera operatora zacznie nabierać tempa. Sześć lat później spotkają się na planie filmu "Constans". Idziak wyzna po latach, że spotkanie z Zanussim było jednym z najważniejszych artystycznych spotkań w jego życiu. "Zanussi daje olbrzymią swobodę twórczą na planie. Mogę powiedzieć, że jeśli chodzi o kształt plastyczny jego filmów, jestem ich autorem. W jego filmach bardziej chodzi o spór idei niż o psychologię czy anegdotę" – podkreślał Idziak.
"Jako operator nie czuję się kreatorem świata, ja jedynie wypełniam czyjeś sny. Za każdym razem staram się zrozumieć, jaka jest geneza literacka świata, który mam współtworzyć, jakie są obsesje - także plastyczne - reżysera. Muszę stopić to wszystko w spójny obraz" – opowiadał Idziak o swoim rozumieniu kina.
W 1976 r. podjął współpracę z Krzysztofem Kieślowskim – "Blizna" była kinowym debiutem reżysera. Trzy lata wcześniej razem pracowali przy "Przejściu podziemnym" – 30 minutowym debiucie telewizyjnym Kieślowskiego. Dla obu te artystyczne spotkania były w pewnym sensie przełomowe. "Współpraca z Krzysztofem Kieślowskim była bardzo burzliwa, bo kłóciliśmy się bez przerwy, ale to był konflikt artystyczny. Te kłótnie dotyczyły różnych rozwiązań na planie, czy też walki o to, gdzie obraz ma jaką rolę odgrywać" – wspominał operator.
Wspólnie z Kieślowskim nakręcą "Krótki film o zabijaniu" (1987), "Podwójne życie Weroniki" (1991) i "Trzy kolory. Niebieski" (1993). "Kolor jest w tytule. Można było zrobić film o dominancie niebieskiej, ale wydawało mi się, że ciekawiej będzie umieścić kolor tak, żeby spełniał rolę dramaturgiczną. Od lat próbuję patrzeć na kolor nie tylko z estetycznego punktu widzenia. Kolor przecież znaczy coś więcej" – opowiadał w rozmowie z "Kinem".
Szczególnie dwa ostatnie tytuły – nagradzane m.in. na festiwalach w Cannes i Wenecji - sprawiły, że zarówno Kieślowski, jak i sam Idziak zaczęli być rozpoznawani i cenieni nie tylko w kraju, ale ich talent dostrzegła również publiczność międzynarodowa.
"Podwójne życie Weroniki było czymś nowym, budziło zdumienie poprzez swoją bajkowość, nierealność. Myślę, że to się splotło z duchowością spod znaku new age, której ludzie na Zachodzie wtedy poszukiwali. Całe pokolenie dziewczyn dotykało przez ten film tego szczególnego momentu dojrzewania, znajdowało w nim swoje wątpliwości" – ocenił na łamach "Vogue’a".
Sukcesy te otworzyły operatorowi drogę do zaistnienia w amerykańskim przemyśle filmowym. W 1997 r. pracował na planie produkowanego przez Danny’ego DeVito filmu "Gattaca – szok przyszłości", gdzie spotkał się m.in. z Umą Thurman. W 2000 r. odpowiadał za zdjęcia w filmie "Dowód życia" z Meg Ryan i Russelem Crowe w rolach głównych. Jednak prawdziwą popularność i nominację do Oscara, przyniósł mu obraz w reż. Ridleya Scotta "Helikopter w ogniu" (2001). "Kręciłem przelatujący nade mną helikopter, który wystrzeliwał kilka tysięcy pocisków na minutę. W pewnym momencie obsypany zostałem przez deszcz potwornie gorących łusek. Zacząłem krzyczeć z bólu" – opowiadał Idziak.
"Był to najbardziej niebezpieczny film, przy jakim pracowałem. Przede wszystkim dlatego, że chcieliśmy odtworzyć prawdziwą akcję wojskową. Poza tym w potwornym kurzu, w pyle, czasami naprawdę nic nie było widać. I choć plan był zabezpieczony, nieprzewidziane wypadki się zdarzały. Szrapnel z granatu przeleciał pół metra od głowy Ewana McGregora. Ja sam kilka razy zostałem poparzony" – wspominał w rozmowie z "Filmem".
W 2007 r. Idziak odpowiadał za zdjęcia w reżyserowanym przez Davida Yatesa filmie "Harry Potter i Zakon Feniksa". Z czasem coraz bardziej zaczął poświęcać się karierze dydaktycznej – jest m.in. emerytowanym Profesorem Kunsthochschule fur Medien w Kolonii.
Obecnie większość roku artysta spędza w swoim domu na Wyspach Zielnego Przylądka. "Kocham ocean i pływanie na desce. Pływam w każdych warunkach, nawet jak mocno wieje i kocham pływać poza sezonem, kiedy nie ma już tak wielu turystów" – podkreśla.
"Plan filmowy jest jak walka o życie i wymaga od człowieka niebywałej energii, która jest domeną ludzi młodych. (…). "Mimo że udało mi się zrobić w systemie amerykańskim kilka superprodukcji filmowych, nie jest to kinematografia, która jest mi bliska. Nigdy nie chciałem mieszkać w Stanach Zjednoczonych, a Los Angeles nie lubię" – podsumował w rozmowie z Onetem.