EN

29.07.2023, 12:09 Wersja do druku

Skrawki Szekspira. Romeo i Julia is (not) dead

„Romeo i Julia is not dead” w reż. Michała Siegoczyńskiego w Tearze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński w portalu trojmiasto.pl.

fot. Rafał Skwarek / mat. teatru

Przepisywanie tekstów Szekspira na nowo, imitując slang młodzieżowy i przenoszenie akcji do współczesności to nie są zabiegi nowe, ani w najmniejszym stopniu oryginalne. Teatr Wybrzeże poszedł jednak tą drogą, tworząc wielogatunkową, rozłożoną na kilka alternatywnych historii Romea i Julii hybrydę. "Romeo i Julia is not dead" to rażący banałem flirt z językiem nastolatków, który zdecydowanie dominuje nad interesującym przesłaniem, zamkniętym w kabaretowych gagach.

Michał Siegoczyński to reżyser w Trójmieście mało znany. Jest on twórcą m.in. dowcipnego spektaklu "Kali babki", który przypominał postać jednego z najsłynniejszych podrywaczy PRL-u - Tulipana. Autorski tekst pisany slangiem uzupełniony został popowymi piosenkami śpiewanymi przez aktorki, które często zwracają się wprost do widzów, burząc "czwartą ścianę", zaś część akcji filmowana była i pokazywana na ekranie w czasie rzeczywistym.

Od premiery tamtego spektaklu z Koszalina minęła dekada, ale forma teatralna "Romeo i Julia is not dead" wykorzystuje dokładnie ten sam pomysł, tyle, że o ile "pierwszy podrywacz" PRL-u był postacią rzeczywistą i tekst musiał powstać na nowo (siłą rzeczy Michał Siegoczyński miał więc całkowitą dowolność w tej kwestii), tym razem wybór twórców padł na jeden z najsłynniejszych dramatów Szekspira, z którego zostały ledwie szczątki, czyli kilkoro kluczowych bohaterów, wpisanych w realia współczesne.

Oczywiście tekst Szekspira staje się tutaj pretekstem, by wykorzystać powszechną znajomość historii dwójki kochanków i napisać alternatywne scenariusze ich życia i śmierci, uwspółcześniając nie tylko realia w jakich żyją i w pełen wulgaryzmów język, ale też tworząc wielowymiarowy i metateatralny pastisz "Romea i Julii", z licznymi nawiązaniami do popkultury.

Werona staje się miejscem działania mafijnej rodziny Capulettich, której ojciec (Grzegorz Gzyl) nie waha się przed usunięciem zawadzających mu osób, a i dla uciętych części ciała chętnie znajdzie użytek. Niania Marta (Karolina Kowalska) raczej niespecjalnie odstaje od Julii wiekiem i chętnie podzieli się z podopieczną skrętem. Julia to słodka, naiwna nastolatka, która z ekscytacją przyjmuje każdego chłopaka, jaki pojawi się w jej życiu, a przed randką musi przede wszystkim ogolić sobie nogi, zaś jej Romea poznajemy z karabinem w ręce, gdy niczym terrorysta z amerykańskiej szkoły zamierza wkroczyć na bal i zlikwidować tylu Capulettich ilu zdoła.

fot. Rafał Skwarek / mat. teatru

Autor sztuki i reżyser w jednym robi też kilka aluzji do innych dramatów Szekspira, oczywiście w charakterystycznym dla całego spektaklu paramłodzieżowym slangu. Romeo na przykład wita widzów słowami: "Być albo nie być, kurwa, wiem to nie ta sztuka, ale tak teraz mam ten życia dylemat, oto jest pytanie, w przestrzeni nigdzie, zero, czytaliście tam ten z tyłu napis i co? czekacie na konwulsyjnie drgawki na ryju, pianę szoł, mam trzydzieści pięć lat i czasem musisz truciznę zażyć, żeby że żyjesz poczuć, a może jestem Rasputinem i zagryzam arszenik jak popcorn, gapiąc się w pustkę swego życia, bo co jest trucizną? nas truje miłość".

Z kolei Rozalina (pierwsza ukochana Romea), a tutaj żona Tybalda (brata Julii), widząc Romea, informuje go: "nie mam do zarzucenia sobie nic, nie mam, i co tak patrzysz, i w ogóle nie myśl o mnie, i nie czatuj na messengerze, żeby ci do głowy nie przyszło tylko, bo cię zablokuję normalnie". Większość scen wprost inspirowana jest losami szekspirowskich bohaterów - bardzo dowcipnie wypada pojedynek Tybalda z Merkucjem czy "scena balkonowa" między Benwoliem (a później też Romeem) i Julią.

Wszystko zaś rozgrywa się w przestrzeni (scenografia Justyny Elminowskiej) przypominającą industrialny w wystroju klub dyskotekowy, pełen rur i wiatraków, w którym łazienka Julii przypomina raczej obskurny przydworcowy szalet. Muzyka (przygotowana przez Kamila Patera) to w głównej mierze setlista przebojów, śpiewanych głównie przez Julię (Madonna, Björk) i Markucja (Bruce Sprigsten) albo puszczanych z offu (choćby "Get Up (I Feel Like Being a) Sex Machine" z  repertuaru Jamesa Browna).

Ciekawy miks kiczowatych kreacji "w panterkę", szalonej "cekiniady", z kostiumami rodem z domów mody przygotował Sylwester Krupiński. Z kolei niemal musicalowy ruch sceniczny do utworów śpiewanych przez Julię ułożył Maćko Prusak.

Najważniejsi w tym wszystkim są aktorzy, którzy w konwencji zaproponowanej przez reżysera odnajdują się z różnym skutkiem. Rolę naiwnej, świeżej, seksownej współczesnej nastolatki udanie gra Katarzyna Borkowska. Jej Julia to postać niemal groteskowo łaknąca kariery śpiewaczki, która w ułamek sekundy poddaje się temu, co spotyka na swojej drodze. Partneruje jej w tytułowej roli Romea Michał Jaros, który ma potencjał, by zagrać trzy razy ciekawszą postać niż ta zaproponowana przez reżysera. Jednak pomimo tego, że kazano mu tutaj raczej hamować zapędy chętnego na trójkącik, napalonego od Julię Benwolia (Robert Ciszewski) oraz grać podobne kabaretowe sceny, postać Jarosa od początku niesie ze sobą jakiś mrok, na który w toku spektaklu nie ma zbyt wiele miejsca.

Szkoda Grzegorza Gzyla, który męczy się językiem Ojca Julii - ta postać gaśnie w trakcie spektaklu i właściwie pozbawiona jest puenty. Dorota Androsz w roli Matki Julii odnajduje się lepiej, chociaż przejście z tonacji buffo w tonację serio i jej gorzka refleksja o życiu nie wypada wiarygodnie. Łatwiej ma Matka Romea, bo Katarzynie Kaźmierczak reżyser powierzył rolę w stylu szekspirowskich heroin, poza wstępem daleką od kabaretowego sznytu pozostałych postaci. Robert Ninkiewicz ekscentrycznego Ojca Laurentego otoczonego wianuszkiem wyznawczyń gra bez zarzutu, ale to również rola grubo poniżej możliwości tego aktora.

W tym teatralnym patchworku Michała Siegoczyńskiego dobrze wykorzystano energię i witalność Jana Napieralskiego, który bawi w roli Merkucja, ale nieoczekiwanie gra również "miłego" faszystę (wyraźne nawiązanie do naszej rodzimej Konfederacji), a później upadającego pod ciężarem krzyża Jezusa. Podobną woltę reżyser wykonuje w przypadku Agaty Woźnickiej, która zaczyna spektakl jako prostytutka, a kończy jako Matka Boska, przepędzona zresztą ze sceny przez żołnierza. Duży potencjał komediowy pomaga Jakubowi Nosiadkowi wykreować kolejny zresztą raz pocieszną postać osiłka fajtłapy - Tybalda. Mniej przekonująca jest jego małżonka Rozalina (Magdalena Gorzelańczyk).

Oczywiście pod pozorem komediowej zabawy i kabaretowej zgrywy reżyser umieszcza ważne przesłanie - fantazję na temat tego, jak potoczyć się może związek dwójki nastolatków, usiłujących wyrwać się z domów i wspólnie ułożyć sobie życie w dzisiejszych czasach. W końcu takich Romeów i Julii mamy bardzo wielu i często historie te nie mają happy endu.

Scenariuszy na "ciąg dalszy" jest co najmniej kilka - od najbardziej sensacyjnych do zupełnie prozaicznych. W swojej szalonej, dyskotekowej formule spektakl pewnie może się podobać, chociaż użycie do niego bohaterów szekspirowskich jest w moim odczuciu wyraźnym nadużyciem i tanim chwytem promocyjnym.

Tytuł oryginalny

Skrawki Szekspira. Romeo i Julia is (not) dead

Źródło:

www.trojmiasto.pl
Link do źródła