Po trzech godzinach siedzenia w upalny wieczór w dusznej sali wyszedłem z Teatru Współczesnego z niesmakiem. To, co widziałem, można by złośliwie opowiedzieć mniej więcej w taki sposób.... Wyfraczony konferansjer zaprasza nas na jakiś bal. Tymczasem kilku facetów rżnie za jego plecami w karty i prowadzi głupkowatą rozmowę. Pojawia się przystojny młodzik, obnosi urodę po scenie i to go satysfakcjonuje. Owszem cały jest piękny, ale cham, niestety. Siwego oficera ciągnie za nos i gryzie w ucho. Potem starszy, przyzwoicie wyglądający mężczyzna rzuca się na leciwą brunetkę, a ta każe mu się żenić z młodą blondynką. Co pewien czas oglądamy dwóch dziwaków w dwóch pokojach, którzy mówią coś jednocześnie i awangardowo. Romans kroi się za romansem. Ktoś się chce powiesić, a kogoś chcą zabić. Totalne zepsucie i nuda. Czasami na scenie zjawia się młoda i kulawa. Chichra się tylko, widać "czubek". Zamieszanie robi się, gdy wpada łysy facet
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Robotnicza, nr 152