EN

11.04.2022, 09:37 Wersja do druku

Shakespeare poskromiony

„Poskromienie złośnicy" Williama Shakespeare'a w  reż. Jacka Jabrzyka  w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w portalu Teatrologia.info.

fot. mat. teatru

Zagłębiowskie Poskromienie złośnicy to klasyka na nice wywrócona. Komedia Williama Shakespeare’a doczekała się licznych realizacji – zarówno teatralnych, jak i filmowych. W rolę Katarzyny wcielały się już w polskim teatrze Magdalena Zawadzka czy Danuta Stenka w warszawskiej inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego z 1998 będącej inspiracją dla twórców sosnowieckiego spektaklu. W wersji proponowanej przez Teatr Zagłębia w Sosnowcu słynną złośnicę gra natomiast Marcin Gaweł. Pojawiła się także drag queen. Jest krytycznie, refleksyjnie i modnie, choć zarazem zgodnie z elżbietańską tradycją.

W tym roku przypada 125-lecie działalności Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Teatr był tu już w 1897 roku, czyli jeszcze zanim Sosnowiec, dziś jedno z ważniejszych miast Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, otrzymał prawa miejskie. Nobilitacja miejscowości nadeszła dopiero pięć lat później, a obecność teatru walnie się do tego przyczyniła (Sosnowiec otrzymał prawa miejskie, jako pierwszy w Królestwie Polskim, po powstaniu styczniowym). Działalność zawodowego teatru zainaugurowano Zemstą Aleksandra Fredry, a z okazji 125. rocznicy utworzenia sosnowieckiej sceny jej obecne kierownictwo zaserwowało publiczności Poskromienie złośnicy. Odważnie. Chodzi zarówno o wybór dramatu, jak i sposób jego zaprezentowania oraz koncept inscenizacyjny. A wszystko dzieje się w teatrze mieszczącym się niedaleko Ronda Praw Kobiet w Sosnowcu. I to nie jest przypadek.

Sosnowiecka wersja to Shakespeare zdecydowanie uwspółcześniony, ale i zdekonstruowany. Popularna niegdyś komedia dzisiaj brzmi anachronicznie, czytamy ją też zupełnie inaczej niż poprzednie pokolenia. Z utworu wybrzmiewa pochwała patriarchatu oraz tresury małżeńskiej. Spektakl oparty na komedii Shakespeare’a stanowi dziś asumpt do podjęcia ważnej dyskusji. Przez wieki dramat ten utrwalał szkodliwe, mizoginiczne stereotypy i poddańczą relację damsko-męską. Dziś nadszedł czas na rozprawę z tym wszystkim.

Najnowsza premiera Teatru Zagłębia, mówiąc o roli i życiu kobiet w patriarchalnym i przemocowym społeczeństwie, porusza aktualny temat. Tytułowa złośnica pod wpływem męża stosującego gaslighting przechodzi metamorfozę. Z wyzwolonej kobiety staje się strażniczką patriarchatu. Petruchio (Tomasz Kocuj) szantażuje Katarzynę, znęca się nad nią psychicznie, głodzi (genialna scena w kamperze, w której Katarzyna słania się na nogach, a później drapie okno przyczepy, błagając o jedzenie), poddaje w wątpliwość każdą jej wypowiedź (scena, kiedy bohaterowie jadą na kanapie udającej powóz do ojca Kasi, Baptisty Minoli, a małżonkowie dyskutują o tym czy na niebie jaśnieje słońce, czy księżyc). W końcu sterroryzowana Kasia poddaje się i przyznaje, że „zgodzi się na wszystko”. Czy czyni to dla świętego spokoju, czy też z przekonania o wyższości męża? Nie czas to rozsądzać. Zostaje kobietą „poskromioną”, gotową przybiec na każde zawołanie małżonka. W finale spektaklu instruuje na polecenie męża Biankę (Paweł Charyton) i Wdowę (Maciej „Gąsiu” Gośniowski) jak żony winny się zachowywać.

fot. Paweł Wojciechowski/mat. teatru

Z przekazem szekspirowskim bezbłędnie rozprawił się Jacek Jabrzyk, reżyser sosnowieckiego spektaklu. Wszystko zostało wyśmiane i pokazane w krzywym zwierciadle. Reżyser postawił na mocno podrasowaną wersję, stosując rozwiązania dramaturgiczne Huberta Sulimy, które jednoznacznie pokazują, że realizacja nie jest pochwałą patriarchatu, a wręcz przeciwnie – jego krytyką. Farsowa forma, jaką przyjął, jawnie krytykuje poglądy zawarte w sztuce i dezawuuje je. Aktorzy Teatru Zagłębia obnażyli przemycane w dramacie prawdy, będące odzwierciedleniem szesnastowiecznej filozofii życiowej oraz poglądów ówczesnego społeczeństwa, tworząc groteskowych bohaterów.

Spektakl rozpoczyna dość długi, bo ponad dwudziestominutowy prolog w wykonaniu trzech kobiet. Natalia Bielecka, Adrianna Malecka i Mirosława Żak, które pierwotnie miały wcielić się w role kobiece, zachęcają publiczność do relaksu i wykonywania wraz z nimi odprężających ćwiczeń oddechowych. Zamykamy oczy, kontrolujemy oddech, a aktorki przytaczają motywacyjne frazesy o tym, że „jesteśmy tym, w co wierzymy, że jesteśmy”. Mówią też o roli aktora i woli posiadania władzy nad własnym życiem oraz uzależnienia jednostki od innych. Choć to ciekawy zabieg, wydaje się zbędny. Spektakl nie straciłby, gdyby prolog został pominięty. Wydźwięk i sposób gry jest na tyle dosadny, że nie trzeba już nic dopowiadać, konkretyzować. Spektakl broni się sam.

Sosnowieckie Poskromienie złośnicy utrzymane jest w konwencji farsy, a wszystkie role powierzono mężczyznom. To oczywiście nawiązanie do tradycji teatru elżbietańskiego, gdzie role kobiece grali młodzi, urodziwi mężczyźni. Dzięki temu udało się utrzymać komediowy (bazujący na komizmie słownym i sytuacyjnym), ale i krytyczny oraz metateatralny charakter przedstawienia. Całość jest dobrze przemyślana i konsekwentnie realizowana. Prześmiewczy ton towarzyszy aktorom przez cały spektakl. Przerysowane postaci, wyolbrzymione wady ludzkie, eklektyczne stroje – wszystko to sprawia, że spektakl wywołuje śmiech.

Aktorzy świetnie odnaleźli się w powierzonych im rolach. Jednakże scena należy do Tomasza Kocuja. Stworzył pełnokrwistą postać zadufanego, zbyt pewnego siebie gbura, mizogina, mistrza upokorzeń, który umiejętnie manipuluje małżonką, aby osiągnąć swój cel. Nieustępliwy i łasy na majątek przyszłej małżonki jest w stanie zrobić wiele. Przy tym wykreowany przez niego bohater jest groteskowy, a i nie brakuje mu komizmu. Postać została dopracowana w każdym calu. Denerwująca, posługująca się drażniącym tonem nieznoszącym sprzeciwu, zadręcza nie tylko sceniczną małżonkę.

fot. Paweł Wojciechowski/mat. teatru

A Katarzyna? Kiedy widzimy ją po raz pierwszy na scenie bardziej przypomina Ferdka Kiepskiego czy boksera niż przedstawicielkę płci pięknej. Dopiero później zyskuje suknię, lecz styl poruszania się nie ulega zmianie. Gaweł w roli tytułowej złośnicy jest rewelacyjny. Całym sobą manifestuje początkowo złość. Postawa, gesty i słowa – wszystko jest u niego spójne. Z biegiem czasu zmienia się, łagodnieje, a w końcu zatraca się, poddaje się woli Petruchia i zamyka w swojej skorupie. Z kolei Bianka w wykonaniu Charytona jest eteryczna, delikatna, uduchowiona. Taka cicha woda, co brzegi rwie, a raczej mężczyzn starających się o jej względy. Trwa licytacja o rękę Bianki, do wyścigu stają charty włoskich salonów (dosłownie, jest bowiem i szczekanie), kawalerowie prześcigają się w fortelach, żeby się z nią spotkać, a ona przebiera w konkurentach niczym w ulęgałkach. Barwną postacią jest też ta wykreowana przez Macieja Gośniowskiego, mistrza krawieckiego, który wygłasza (jako drag queen identycznie jak w inscenizacji Warlikowskiego) swoisty manifest. Z kolei Grzegorz Kwas jako Baptista Minola to wcielenie oschłości i merkantylizmu. Jego przeciwieństwem jest jowialny Vincencjo Wojciecha Leśniaka. Michał Bałaga tym razem występuje w podwójnej roli – chytrego zalotnika Lucencja i nauczyciela Bianki. Spokojny, stonowany, nieco niknący w gabinecie scenicznych osobliwości. Spory potencjał komediowy drzemie za to w pomocnikach możnych, wykreowanych przez Aleksandra Blitka (Grumio) i Tomasza Muszyńskiego (Tranio).

Scenografia jest minimalistyczna i zmodernizowana, w niczym nie przypomina realiów szesnastowiecznych. Możemy mówić jedynie o kilku znaczących elementach dekoracji. Miejsce rezydencji Baptisty Minoli, a później także domu Petruchia, to przyczepa kempingowa. To ona jest niemym świadkiem zarówno dramatu głodzonej i tresowanej Katarzyny, jak i uniesień Blanki, adorowanej przez zalotników. Wnętrze przyczepy wyłożone jest tapiseriami, a więc jest „tak jakby luksusowo”. Jest też przenośny grill i białe, plastikowe krzesła. Wiele funkcji pełni także kanapa – raz jest miejscem odpoczynku, a innym – powozem. Ważnym akcentem, który stanowi swoisty wizualny most między przeszłością a teraźniejszością, są kostiumy. Eklektyczne i ekstrawaganckie, dobrze wpisują się w konsekwentnie realizowaną konwencję. Fałdziste szuby, biała koszula, spodnie do kolan imitujące pludry, długaśne skarpety, a do tego adidasy. Takich „pomostów” jest więcej. Warto chociażby wskazać, że rolę nauczyciela muzyki Bianki odgrywa postać łudząco podobna do słynnego astrofizyka Stephena Hawkinga (Michał Bałaga). Sztuka odarta została z wytworności, podobnie jak zdekonstruowane zostały zawarte w niej anachroniczne poglądy. Warto wspomnieć także o muzyce – dobrze dobranej, stylizowanej na renesansową, w której przebrzmiewają jednak dźwięki typowe dla baroku i rokoka. W warstwie muzycznej kultura wysoka zderzona została z niską. Wytworne wesele szybko przemienia się w wiejską zabawę z tradycyjnymi przyśpiewkami.

Sztuki Shakespeare’a to lustra, w których odbija się rzeczywistość. W spektaklu Teatru Zagłębia w Sosnowcu ta prawidłowość także została zachowana. W najnowszej premierze na pierwszy plan wysuwa się gra z tradycją, która czyni sztukę atrakcyjną.

Tytuł oryginalny

Shakespeare poskromiony

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła