EN

28.04.2021, 08:30 Wersja do druku

Seb Majewski: Wałbrzych to już nie zesłanie

- Gdy pierwszy raz przyjechałem do Wałbrzycha, czułem się, jakbym odwiedził zamorską kolonię Rzeczpospolitej Polskiej - mówi Seb Majewski, reżyser, dramaturg, dyrektor artystyczny wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego.

fot. Tobiasz Papuczys

Agnieszka Dobkiewicz: Gdy pierwszy raz przyjechał pan do Wałbrzycha, co pan poczuł? Jakie miasto pan zobaczył?

Seb Majewski: Kiedy pierwszy raz byłem w Wałbrzychu tak świadomie? To był 1997 r. Wtedy przyjechałem tutaj ze spektaklem "Prawiek i inne czasy" i poczułem takie połączenie ciepłego klimatu – pamiętam, było gorąco – i takiej ciężkiej atmosfery. Bo to ciepło połączone z jakimś nieodgadnionym dla mnie mikroklimatem robiło taki stan, który powodował, że czułem się cały spocony, klejący i przyciężki.

Zobaczyłem też trochę przygnębiający teatr, który był pomalowany na jakieś dziwne kolory. Pamiętam, że budynek administracyjny wewnątrz pokryty był ciemną zielenią. I to wszystko było naprawdę jakieś takie gorąco-przytłaczające i takie bardzo odrealnione. Czułem się, jakbym przyjechał do zupełnie innego świata. Takiego dalekiego od wszystkich moich miejskich doświadczeń. Jakbym odwiedził zamorską kolonię Rzeczpospolitej Polskiej.

Potem przyszedł taki moment, gdy życie trochę za pana zdecydowało, że będzie pan jednak związany z tym Wałbrzychem.

– Później przyjechałem na pierwszą premierę Jana Klaty, na "Rewizora", i wtedy już pamiętam dziwne uniesienie, które panowało już przed teatrem. Dużo ludzi stało na zewnątrz. Pamiętam, że Jan chodził i witał gości. To był 2003 r. Trochę inaczej już ten teatr zobaczyłem. To była premiera z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru.

Po spektaklu dyrekcja teatru – Danuta Marosz i Piotr Kruszczyński – zapraszała wszystkich do wspólnego zdjęcia. Miałem poczucie, że coś ważnego się wydarzyło tego dnia w tym teatrze, i wyjeżdżałem z radością uczestnictwa w czymś niezmiernie podniecającym.

Ale tak naprawdę odczucie, że jest to moja przestrzeń, że ten Wałbrzych trochę jest przeze mnie rozpoznany, przyszło dużo później. Wtedy, kiedy byłem tu już sam dyrektorem i zacząłem rozczytywać to miasto, czego efektem były dwa pierwsze teksty o Wałbrzychu: "Świadectwa wzlotu upadku wzlotu wzlotu wzlotu upadku i tak dalej Antka Kochanka" i "Peregrynacje Czarnej Izy Wałbrzyskiej".

Wniknąłem już trochę w Wałbrzych na własnych zasadach. I odkryłem ul. Antka Kochanka i to, że nikt nie wie, kim był Antek Kochanek. A Wikipedia wtedy była uboga.

Kiedy natomiast usłyszałem historię o Czarnej Izie i zacząłem ją obudowywać tekstem, postanowiłem to miasto zrozumieć. I opowieść o prostytutce, która zostaje zamordowana w intencji miasta i jego mieszkańców, pozwoliła mi Wałbrzych rozedrzeć i zobaczyć, co ma w środku.

Jesteśmy na przestrzeni lat 2008–2012. Ten teatr w Wałbrzychu jakim jest wtedy miejscem na mapie Polski? Czy to już jest ważna instytucja, czy jeszcze nie?

– Tak, to już jest ważne miejsce. Ja przychodziłem do ważnego teatru, który budował nowatorski repertuar dzięki konsekwentnej pracy Danuty i Piotra. Przede wszystkim podjęli tematy lokalne i bieżące, które dotykały wałbrzyszan i ich trudnej transformacyjnej historii. I z tego powodu stał się dla mieszkańców ciekawy, bo nie był oderwany od tego, co się w Wałbrzychu działo i dzieje. A te diagnozy naturalnie zahaczały o tematy społeczno-polityczne i ekonomiczne.

I to zostało dostrzeżone w kraju: że teatr może wyjść odważnie poza uniwersalne tematy z obszaru filozofii, religii i wielkich pytań. To było świeże – publicystyka, ale realizowana w formie artystycznej. Piotr Kruszczyński wylansował takie, dziś wielkie nazwiska twórców jak Maja Kleczewska, Jan Klata czy Michał Walczak.

I gdy ja przychodziłem do Wałbrzycha, to był to już bardzo rozpoznawalny teatr i bardzo konkretna linia programowa. Moim zadaniem było pracować tak, żeby tej rozpoznawalności nie zatrzeć.

 Żeby z teatrem skoczyć jeszcze wyżej. I żeby zespół miał radość tworzenia i poczucie sensu pracy.

I znowu pan wraca do Wałbrzycha po kilku latach przerwy, po bytności w Krakowie, Łodzi, Wrocławiu…

– I roku mieszkania w Warszawie. Pewnie gdyby się Wałbrzych nie wydarzył, to dalej bym mieszkał w Warszawie – tak banalnie.

To jest już inne miasto?

– To jest już zupełnie inne miasto. To jest przede wszystkim miasto, które zyskało na wyglądzie. Przyjeżdżam teraz do miasta, które jest zadbane, bo jest beneficjentem drugiej transzy pieniędzy unijnych. I widać wyremontowane ulice, odświeżone fasady kamienic, system informacji komunikacyjnej czy nową stację kolejową w centrum miasta.

Miasto też przepracowało traumę zamknięcia kopalń w latach 90. To się symbolicznie zakończyło wraz z oddaniem Centrum Nauki i Sztuki "Stara Kopalnia". Nie mam poczucia, że Wałbrzych nieustannie rozdrapuje postgórniczą ranę.

Dla mnie ważne jest, że czuję w mieszkańcach rodzącą się dumę z tego, że są wałbrzyszankami / wałbrzyszanami. To duża zasługa prezydenta Romana Szełemeja i władz miasta. W nich upatruję ogromnego wysiłku nad budowaniem nowej jakości miasta, opartej na przyrodzie, położeniu, górach, ekologii czy ostatnio skutecznym systemie szczepień przeciwko COVID-19.

Z Wałbrzycha znika chaos, który była dla mnie najbardziej widoczny w ilości różnych busików kursujących po liniach autobusowych.

Jak szybko zapomina się o takich rzeczach…

– To oczywiście był znak przedsiębiorczości mieszkańców, ale również znak słabości miasta, które nie umiało tego usystematyzować. Dziś ta inicjatywa jest mniejsza, co może świadczyć, że przed mieszkańcami otwarły się możliwości stabilniejszej pracy. A te możliwości stwarza właśnie coraz silniejsze miasto. Koło zaczyna się domykać.

Gdzie dla pana bije serce Wałbrzycha w tej chwili?

– To jest trudne pytanie, bo Wałbrzych takiego serca nie ma. Silnie odczuwam to urbanistyczne zatomizowanie. Wałbrzych jest miastem złożonym z kilku dawnych miasteczek, które są oddzielone od siebie różnymi formami zieleni: parkami, lasami czy też hałdami. Każda z tych dzielnic ma rodzaj swojego centrum – centralny plac, dawne kino, kościół. Do tego jest osobne miasto – Szczawno-Zdrój, które też żyje swoim rytmem. I ta dziwna konstelacja nie tworzy jednego centrum.

I ja też takiego miejsca nie widzę. Oczywiście moje życie organizuje teatr, który jest na pl. Teatralnym, i moje mieszkanie przy ul. Szmidta, zaraz przy parku Sobieskiego. To są naturalne dwa punkty, ale one są ze mnie, a nie z ducha miasta.

Myślałam, że pan powie od razu, że sercem Wałbrzycha jest Teatr Dramatyczny, popularnie zwany Szaniawskim.

– Nie chcę tak stawiać sprawy. Bo to byłoby trochę egoistyczne. Teatr jest ważnym miejscem dla Wałbrzycha, ale miejscem, które organizuje życie tylko pewnej części mieszkańców. Myślę też, że teatr nigdy nie był inkluzyjny, że użyję tego modnego słowa. Teatr zawsze jest w jakimś sensie ekskluzywny. I nawet gdy pojawiła się moda na teatr i snobizm, to dotyczyły one nadal mniejszości. Ale cieszę się, że wałbrzyscy taksówkarze na prośbę: "Proszę do teatru" wiedzą, gdzie jechać.

Dodam jeszcze, że jako 50-latek przestałem wierzyć, że teatr jest mechanizmem zmian. 

Teatr jest tylko medium, które pomaga wywołać problemy, ale ich nie rozwiąże. Dlatego nasze miejsce przy tym stole jest określone i zadanie też.

I nie jesteśmy tym głosem, który wszyscy chcą usłyszeć. Więc nasze miejsce w Wałbrzychu jest określone. I jest w moim przekonaniu zadowalające. Choć nadal niewygodne. I niech tak pozostanie.

Pandemia zmieniła to miasto?

– W Wałbrzychu pandemia nie bardzo miała co zmieniać. Miasto nie żyje kawiarniami, restauracjami, turystami ani galeriami handlowymi, które są jak promenady. Dlatego obostrzenia dotyczące tych sfer nie uderzyły mocno w miasto.

Śródmieście obumiera po godz. 16, kiedy pracę kończą urzędnicy. Tak było przed pandemią i tak będzie po niej. Instytucje kultury przeniosły swoją żywotność do internetu. Ale nadal reklamują się w przestrzeni miasta.

Budowana jest obwodnica Wałbrzycha. Pociągi jeżdżą regularnie.

Ale przez rok udało się przestraszyć mieszkańców miasta, tak jak większość Polaków. Czuć ostrożność. I taki rodzaj apatii. Zmęczenie. Niezrozumienie. Pogubienie.

Dlatego trudniej myśli się o sprawach ogólnych. I naturalne staje się to skupienie na sobie.

Bardzo trudne było dla mnie gaszenie świateł w Wałbrzychu w tamtym roku. Ta ciemność, która nagle zapadała w mieście, była bardzo zła. Zawsze zastanawiałem się, czy te latarnie jeszcze się zapalą, czy już na zawsze pozostaniemy w tej ciemności. Dziś nocą światła się palą, ale chyba wszyscy mamy w sobie dużo tego mroku.

A jednak czerpie pan nadal z Wałbrzycha inspirację. W czym tkwi jej źródło?

– Na pewno w dynamice. Nie umiałem np. pracować w Krakowie. Wynikało to z tego, że Kraków jest już stabilnie narysowany. To jest miasto, w którym wszystko do siebie dopasowano: znaczeniowo i narracyjnie. Taka sama jest Łódź. Jej brzydota została znacjonalizowana i oddana na zawsze w ręce samych łodzian. To właśnie w Łodzi usłyszałem: "nie będziesz tutaj niczego zmieniał".

Natomiast Wałbrzych nie ma pretensji. Tu cały czas coś się o siebie obija. I ta mieszanka: Niemcy, Czesi, Polacy, Żydzi, Romowie, Francuzi… Te nazwiska: Thorez, Botwin, Peri… Te opowieści: księżna Daisy, projekt Riese, hotel Sudety, złoty pociąg…

On musiał się pojawić w opowieści o Wałbrzychu!

– Bo to jest fascynujące, że ludzie są tak kreatywni. Że umieją tworzyć zamknięte struktury dramatyczne i dodatkowo je realizować. A Wałbrzych jest doskonałym miejscem do tego. Jest tutaj niezwykła ilość wątków: szyby, puste place po byłych fabrykach, opuszczone budynki biurowe. Nieistniejąca wytwórnia octu i musztardy, dawna filia fabryki Diora z Dzierżoniowa, która produkowała w Wałbrzychu radia samochodowe. Czy też moja ulubiona fabryka Polsportu, która produkowała piłki do siatkówki i polskie adidasy o bezpretensjonalnej nazwie Wałbrzych.

Oczywiście istotne jest też dla mnie to, że Wałbrzych ma podobną historię do Wrocławia, z którego pochodzę. Lubię patrzeć na tę zmianę w traktowaniu miasta, od bycia tutaj na chwilę, poprzez bycie przez przypadek, aż do bycia na własne życzenie. Tak się rodzi tożsamość. A ja szczególnie jestem na tożsamość wrażliwy. Dlatego obserwowanie tego procesu jest bardzo zajmujące i inspirujące. I stąd moje pisanie o Wałbrzychu. Ostatnio o wałbrzyskiej porcelanie – zapomnianym rozdziale miasta i zapomnianych mieszkankach Wałbrzycha.

A można Wałbrzych już pokochać taką miłością prawdziwą? Czy to jest ciągle jeszcze miłość, której się trzeba uczyć, która jest bardzo wymagająca?

– Wałbrzych jest miastem, które można kochać świadomą, dojrzałą miłością. Tu nie ma miejsca na nieznaczący romans czy przelotne zauroczenie. Wałbrzych jest za bardzo wymagający.

Dlatego prawdziwy związek z Wałbrzychem jest życiowym sukcesem, a nie porażką.

* Seb Majewski od tego tygodnia, raz na tydzień – w sobotę – będzie prezentował w portalu Wyborcza Wałbrzych opowieść z cyklu "Poczet ulic wałbrzyskich" . Zapraszamy!

Tytuł oryginalny

Seb Majewski: Wałbrzych to już nie zesłanie. Teraz ludzie są tu dumni z bycia wałbrzyszanami

Źródło:

„Gazeta Wyborcza - Wałbrzych” online

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.