Poza trzecią falą pandemii przez Polskę przetacza się kolejna fala #MeToo. Młodzi absolwenci szkół artystycznych o nadużyciach mówią głośno i wskazują winnych z nazwiska. To element callout culture – kultury wywoływania. Ale czy to działa?
Źle grali, więc reżyser rzucił w nich krzesłem. Inny publicznie wyzywał studentów i łajał, żeby się hartowali. Ktoś przykładnie dostał w twarz i polała się krew – tak się daje z liścia na planie. Znany reżyser radził studentce, żeby dbała o ciało, bo z taką twarzą i tak nie zrobi kariery. Rektor w innej uczelni nazwał podopieczną „pierdoloną szmatą”, bo była za miękka. Pani dziekan w jednej ze szkół nie dała wiary relacjom o molestowaniu. Aktor-traktor, słyszą młodzi od nauczycieli, swoich niegdysiejszych mistrzów. Bo „aktor jest od grania, a dupa od srania”. Jak nie przywykną do takiego traktowania, to nie przetrwają w tym zawodzie. A jak się poskarżą, to nie znajdą w Polsce pracy. Bo ci sami ludzie uczą i ci sami potem rekrutują, a przynajmniej znają, kogo trzeba. Nad wszystkim unosi się zaś aura artyzmu i autorytet geniuszu, który może sobie na więcej pozwolić.