EN

5.03.2024, 11:02 Wersja do druku

Schron przeciwczasowy

„Schron przeciwczasowy” wg Georgiego Gospodinowa w reż. Marcina Wierzchowskiego w Narodowym Starym Teatrze. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Łukasz Gągulski / PAP

Marcin Wierzchowski wraca do Teatru Starego! Po jego ostatnim spektaklu „Nadchodzi Chłopiec” trzymałem kciuki, żeby tegoroczna, najnowsza premiera była udana, zwłaszcza, że temat wydawał mi się na tyle frapujący, że byłoby szkoda, gdyby spektakl się nie udał. Mam ogromny sentyment do starszych spektakli tego reżysera i bardzo chciałem zobaczyć coś, co poruszyłoby mnie tak mocno jak na przykład „Idioci” z Teatru Jaracza w Łodzi, których Wierzchowski premierował w 2019 i do dziś we mnie siedzą jakąś taką zimną zadrą. Czy „Schron przeciwczasowy” też we mnie zamieszka na tak długo? Przekonajmy się, ale to trzeba jak zawsze: na spokojnie i po kolei.

Spektakl dosyć swobodnie oparto na ramie powieści Georgiego Gospodinowa, która – w najbardziej bazowym założeniu – opowiada o eksperymentalnej klinice leczącej ludzi chorych na Alzhaimera. Terapia polega na umieszczeniu pacjentów w specjalnym pokoju osadzonym w konkretnie wybranym momencie przeszłości, który pozwoli chorym zapamiętać ważne wydarzenie, ale też ćwiczyć swoją pamięć. Dodatkowo chodzi też oto, aby pacjenci mogli znaleźć jedno dobre wspomnienie i żyć w nim, żeby oszczędzić sobie cierpienia w i tak już ciężkiej sytuacji, jaką jest choroba. Okazuje się jednak, że prócz osób realnie potrzebujących, w klinice próbują się znaleźć zdrowe osoby, które chcą wrócić do momentów życia, które były dla nich pozytywne i w których czuli się w końcu dobrze. Dochodzi też do absurdalnej sytuacji, w której państwa chcą ponadnarodowo ustalić, która wersja przeszłości będzie najwygodniejsza dla wszystkim obywateli i przenieść się tam w całości.

Na kanwie tej historii z książki Gospodinowa Wierzchowski i Rubenfeld tworzą kolażową opowieść nie tylko o chorobie i magicznej mocy wspomnień, ale też o trudnej historii naszego kraju pokazanej przez pryzmat tych reminiscencji. W mikro skali możemy przyglądać się historii jednej z pacjentek kliniki - Janiny (granej przez Annę Dymną), która z racji swojej choroby została zamknięta w swoim ostatnim szczęśliwym, a jednocześnie traumatycznym wspomnieniu. Ten moment, w którym milicja przeszukuje jej dom z powodu opozycyjne działalności jej męża, jednocześnie jest szczęśliwy, bo to jedna z ostatnich chwil, gdy w urodziny jej synka cała rodzina jest w komplecie. Słodko-gorzka mieszanka, w której strach walczy z ostatnim wspomnieniem, kiedy jeszcze jej mąż był razem z nią. Jak dowiadujemy się później, Janina chowa pewien mroczny sekret, który wychodzi na światło dzienne dzięki pojawieniu się w klinice nowej partnerki jej dorosłego już syna. Wtedy syn Michał będzie zmuszony podjąć decyzję: czy jest sens rewidować to dobre wspomnienie, czy lepiej trwać w nim i nie myśleć o tym, jaka jest prawda.

Możemy przyjrzeć się także próbom rekonstrukcji wspomnienia dawno utraconej miłości na tle historycznych zaszłości z 1968 roku, kiedy zmuszono do ucieczki z Polski ogromną liczbę obywateli będących pochodzenia żydowskiego lub posądzanych o to. W odniesieniu do realnych wydarzeń jesteśmy świadkami konstruowania na nowo dobrego wspomnienia o wielkiej miłości między postacią graną z wielką gracją przez Jacka Romanowskiego, a jego ukochaną z dawnych lat. Jednocześnie ma miejsce dekonstrukcja wspomnienia jego relacji z przyjacielem, który okazał się go dotkliwie zdradzić i oszukać.

Istotna jest także historia Gabi – właścicielki rzeczonej kliniki, która wynajmuje aktora (fenomenalna rola Zbigniewa Kalety. Dawno nie widziałem go tak pysznego na scenie), aby ten w ramach terapii eksperymentalnej odgrywał dla niej jej własne wspomnienia z ojcem (okazuje się, że może idealny ojciec wcale nie był tak idealny). Jej wspomnienia będą zapalnikiem do próby odnowienia relacji z córką postaci granej przez Kaletę.

W szerszym kontekście widzę tutaj jednak smutną diagnozę Polski jako kraju żyjącego w swojej przeszłości i niedającego sobie szansy na ruszenie do przodu. Jako naród wciąż babramy się w nacjonalizmie i żyjemy wielką potęgą, która dawno już minęła. A – co jasno pada ze sceny – wspomnienia nie są tylko dobre; bardzo łatwo zatracić się na tyle w przeszłości, że można przegapić swoją teraźniejszość i szansę na życie tu i teraz, czyli na stworzenie nowych, istotnych wspomnień, ale też po prostu: tworzenie nowej historii, która może być istotna dla kolejnych pokoleń. Twórcy dobitnie pokazują, że wszystko już było i że czas ruszyć dalej; pozwolić sobie na wyjście poza ramę ciągle kręcącego się koła wspomnień zastępujących teraźniejszość. Potrzebujemy nowych idei, a nie tych, które już się przedawniły i wypaliły. Wspominanie jest piękne, póki nas w sobie nie więzi.

„Schron przeciwczasowy” jest zrealizowany dosyć skromnie, ale prawdziwa moc tego spektaklu tkwi w jego tekście i emocjach, jakie aktorzy nam przekazują. Jest tutaj miejsce na wzruszenie i jest też miejsce na zastanowienie się nad tym, czy my sami mamy swój schron przeciwczasowy do którego uciekamy i czy przypadkiem ten schron nie jest wyidealizowany w naszej głowie; bo przecież te wszystkie dobre wspomnienia mogą rozmijać się z rzeczywistością. Finałowa scena wgniata w fotel i wyciska łzy z oczu, prawdziwa wirtuozeria, która przypomniała mi, za co tak bardzo pokochałem teatr lata temu.

Aktorzy na scenie dwoją się i troją i dostarczają nam pełne spektrum swoich umiejętności. Na ciepły uśmiech zasługuje Małgorzata Gałkowska w roli Gabi – klasa sama w sobie; kiedy opowiadała ze sceny jak siedzi w kawiarni w Gdańsku w przeddzień wybuchu wojny, powodowała u mnie wręcz ciarki. Wspomniany wcześniej Zbigniew W. Kaleta daje popis jakiego dawno nie widziałem (ostatnio tak mnie wzruszał w „Płatonowie” Bogomołowa jako Sofia). Nie wiem jak to robi, ale czuć w jego głosie takie ciepło, jest jednocześnie zabawny, ale też gdzieś tam daje się odczuć, że ta jego śmieszność jest podbita takim zimnym, ostrym żużlem. Pyszna rola, na pewno do zapamiętania.

Marcin Wierzchowski stworzył w Starym spektakl bardzo prosty, ale chwytający za serce na bardzo ludzkim poziomie; nie ma tutaj jakiejś wyrafinowanej ekwilibrystyki i zabiegów artystycznych. Prosta opowieść o chorobie, o wspomnieniach, o tym jak można sobie radzić z teraźniejszością i jak zbawienne lub zgubne w skutkach może być kurczowe trzymanie się przeszłości. Wyjątkowo wyciszone i wyważone przedstawienie. Takie w sam raz do przemyślenia w sobie i wspominania.

Tytuł oryginalny

Schron przeciwczasowy

Źródło:

Materiał nadesłany
Teatralna Kicia
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia

Data publikacji oryginału:

04.03.2024