Aby Teatr Telewizji odzyskał swoje znaczenie, nie wystarczą transmisje i rejestracje nawet najwybitniejszych spektakli stworzonych na innych scenach. TVP musi nam zaoferować osobną, niespodziewaną przygodę. Pisze Dariusz Kosiński w „Tygodniku Powszechnym”.
Przejęcie kontroli nad najważniejszym medium państwowym nadal pozostaje najbardziej spektakularną akcją nowego rządu. Można odnieść wrażenie, że cala „polityka kulturalna" koalicji 15 października do przejęcia TVP się dotąd sprowadzała, nic więc dziwnego, że po jego dokonaniu minister i wiceministra wolą mandaty europejskie.
Przyjrzyjmy się jednak jaśniejszym stronom polskiego życia kulturalnego, do których należy zmiana kierownictwa Teatru TVP. W styczniu 2024 r. objęli je reżyser Michał Kotański (dyrektor) oraz dziennikarz i krytyk Wojciech Majcherek (zastępca). Kotański dowiódł swoich dyrektorskich zdolności, kierując Teatrem im. Stefana Żeromskiego w Kielcach i odbudowując jego główną siedzibę oraz znaczenie. Majcherek zaś świetnie zna i teatr, i telewizję, w której przez kilkanaście lat pracował. Obaj znakomicie orientują się w bieżącym życiu teatralnym i potencjale, jaki można dzięki środkom telewizji uruchomić.
Zmiana kierownictwa została powszechnie przyjęta jako nowe otwarcie Teatru Telewizji. Wkrótce pojawiły się konkretne zapowiedzi, potwierdzające zasadniczy zwrot w jego polityce i funkcjonowaniu. Wprawdzie na początek ma on być głównie narzędziem umożliwiającym jak najszerszemu gronu widzów zapoznanie się z ważnymi premierami minionych sezonów (na czele listy znalazło się głośne „1989" w reż. Katarzyny Szyngiery), ale mówi się też o dążeniu do odzyskania przez telewizyjne sceny znaczenia, jakie miały w przeszłości, przypominając, że Teatr TVP był fenomenem na skalę światową i tę jego fenomenalność obiecuje się odnowić.
To dobry moment, by wrócić do dawno zarzuconych dyskusji i zapytać: czy dziś, w zupełnie innym krajobrazie kulturowym i medialnym, Teatr Telewizji w dawnym stylu jest jeszcze możliwy.
Teatr narodowy
W latach 90., przed oczekiwanym otwarciem Teatru Narodowego w Warszawie, trwały zażarte dyskusje na temat jego przyszłego kształtu, programu artystycznego, zasad organizacyjnych i dyrekcji. Jeden z najgorętszych momentów tej dyskusji wiązał się z Teatrem Telewizji. Stało się tak za sprawą Tadeusza Nyczka, który w „Gazecie Wyborczej" ogłosił manifest pod znamiennym tytułem „Nie wierzę w Teatr Narodowy". Postawił w nim tezę, że Teatr Narodowy jako reduta polskości jest w ogóle niepotrzebny, a najważniejsze funkcje kulturotwórcze z nim wiązane spełnia z powodzeniem Teatr Telewizji. Twierdzenie takie wywołało spore wzburzenie: uznano, że Nyczek zbyt lekko chce zwolnić instytucjonalny Teatr Narodowy z ciążących na nim obowiązków, zgłaszano też zastrzeżenia co do skuteczności telewizji jako medium i sceny wysokiej kultury.
Polemiści mieli sporo racji, ale właśnie dlatego po trzydziestu latach do tamtych propozycji Nyczka warto wrócić. Wszak oba najważniejsze teatry narodowe zwolniły się już dawno ze społecznych zobowiązań i nie tylko funkcjonują jak każda inna scena kierująca się kryteriami „artystycznymi", ale czynią to wręcz programowo. Teatr narodowy zaś jako idea pozostaje bezdomny. Dlatego właśnie telewizji jego przygarnięcie może być bardzo na rękę. Hasło „telewizyjny teatr narodowy" wydaje się skądinąd być o wiele mniej ekscentryczne niż przed laty.
Ważne zastrzeżenie: pisząc swój manifest Nyczek nie miał na myśli programu tworzenia tożsamości narodowej przez jakąś politykę teatralną. Chodziło mu raczej o koncepcję teatru narodowego jako centralnej sceny prezentującej to, co najlepsze w przeszłości i teraźniejszości sztuki dramatycznej. Najwybitniejsi aktorzy, najbardziej twórczy reżyserzy, najważniejsze teksty, najgłośniejsze realizacje. Oczywiście w miarę możliwości i bez dążenia do monopolu, ale z zachowaniem marki Teatru TVP jako swoistego znaku jakości. Skoro coś się w narodowym teatrze telewizji pojawia, to tym samym zdobywa specjalne znaczenie i szeroki zasięg oddziaływania.
Scena gromadząca
Jak się wydaje, programowi i repertuarowi ogłoszonym przez nowe kierownictwo Teatru Telewizji przyświeca bardzo podobny sposób myślenia. Plany na końcówkę obecnego i początek przyszłego sezonu składają się głównie z rejestracji i transmisji przedstawień, które już zdobyły rozgłos. Oczywiście ich wybór, jak zawsze, jest wypadkową wielu czynników i może być przedmiotem dyskusji. Ale teraz chodzi raczej o zasadę generalną. Ta zaś wydaje się brzmieć: wykorzystajmy masowy zasięg telewizji, by umożliwić osobom zainteresowanym, a mającym utrudniony dostęp do żywego teatru, zapoznanie się z głośnymi tytułami ostatnich lat.
Polski teatr repertuarowy nie działa i z wielu powodów nie ma szans działać według zasad komercyjnych, więc naprawdę mu nie zaszkodzi, jeśli przedstawienia, na które niemal nie sposób kupić biletów, pokaże się w telewizji. Ci, którzy zobaczą je (wcześniej lub później) na żywo i tak będą czuli się wyróżnieni, zaś transmisja umożliwi zapoznanie się z nimi osobom, które są ich ciekawe, ale z różnych powodów wyprawy do teatru nie podejmą.
Ten sposób działania wydaje się szczególnie ważny w kraju takim jak Polska, w którym duża część obywateli mieszka poza dużymi ośrodkami miejskimi i nie może do teatru po prostu pójść, bo wymaga to wyruszenia w podróż, czasem naprawdę daleką. Sam tak mam, więc wiem, o czym mówię. I wiem, dlaczego ludzie autentycznie zainteresowani teatrem, ciekawi go, a nawet obdarzający szacunkiem i autorytetem, odpuszczają i z żalem pozostają na jałowej ziemi celebryckich „talent shows" oraz chałtur nawiedzających z regularnością upiorów lokalne domy kultury.
Dla takich osób Teatr Telewizji jako scena gromadząca i wystawiająca to, co według opinii znaczącej części środowiska najciekawsze, a w każdym razie - warte obejrzenia, jest prawdziwym darem. Być może w skali telewizyjnej oglądalności nie jest to duża grupa, ale z pewnością cenna i wpływowa.
Teatr osobny
By Teatr Telewizji mógł mieć realne szanse na powrót do swoich złotych lat, nie wystarczą jednak transmisje i rejestracje nawet najwybitniejszych spektakli stworzonych na innych scenach. Wielkość Teatru TVP sprzed dekad budowana była, owszem, także na nich, ale jednak przede wszystkim na produkcjach własnych, jego ranga wynikała nie z tego, że telewizja była środkiem przekazu dla teatru tworzonego gdzie indziej, ale że funkcjonowała jako scena, na której, i dzięki specyfice której, możliwe było realizowanie kreacji nigdzie indziej nieistniejących.
Dobrze też sobie uświadomić, że w najlepszych latach telewizyjnego teatru pracowali dla niego naprawdę najwybitniejsi reżyserzy swych czasów. Oczywiście nie wszyscy, bo nie wszyscy potrafili odnaleźć się w tym specyficznym medium, niemniej to względnie stała obecność takich twórców jak Adam Hanuszkiewicz, Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Olga Lipińska czy Jerzy Grzegorzewski nadawała Teatrowi TVP szczególne znaczenie.
Tworzyły go osoby o znacznym doświadczeniu i dorobku teatralnym, świadome szczególnych wymagań i możliwości, jakie stwarza telewizja. Ci wielcy i dziś legendami nie tworzyli niskobudżetowych pseudofilmów ani nie przenosili do telewizji rozwiązań typowo scenicznych. Poszukiwali - często z wielkim powodzeniem - snosobów na stworzenie teatralno-telewizyjnej syntezy, proponując oryginalne i niepowtarzalne rozwiązania.
Oczywiście dziś sytuacja medialna jest zupełnie inna. Telewizja nie jest już najważniejszym, czy wręcz jedynym medium masowym. Na dodatek pandemia wymusiła powstanie wielu kanałów, które umożliwiają także dostęp do rejestracji przedstawień. Paradoksalnie ta wielość i nadprodukcja widowiskowych propozycji stanowi szansę dla „anachronicznego" Teatru Telewizji. Zamiast usiłować daremnie gonić za wciąż zmieniającym się medialnym multiwersum, powinien on rozwijać własną odmienność. Teatr Telewizji może zaproponować ożywcze i przez to przyciągające zderzenie z radykalnie inną dramaturgią, odmiennymi zasadami komponowania obrazu, prowadzenia fabuły, pogłębionego tworzenia postaci i operowania środkami wyrazu.
Może też właśnie w telewizji, zalewanej erystycznymi naparzankami (czymże innym są tzw. debaty polityczne?), przywrócić słowu ciężar i moc, ukazując jego związek z procesami myślenia i poznania, a nie tylko mówienia.
Teatr Telewizji powinien pozostać wierny własnej specyfice, starać się ją rozwijać oraz pogłębiać, stawiając opór pojawiającym się szkodliwym nawoływaniom, by szukać „nowoczesnego" języka, bez którego rzekomo nie da się przyciągnąć mitycznych „młodych". Zamiast na siłę się im przypochlebiać, lepiej spróbować pokazać, że coś tak „starego" jak telewizja może zaoferować prawdziwie niespodziewaną przygodę.
Laboratorium
Wyobraźmy więc sobie, że w odnowionym Teatrze Telewizji pracują Jan Klata, Maja Kleczewska, Michał Zadara, Marcin Liber, Ewelina Marciniak czy Jakub Skrzywanek - artyści mający i własny język teatralny, i świadomość medialną. Że ich praca nie polega na przenoszeniu stworzonych gdzie indziej spektakli, ale że dostają siły i środki, by mogli wraz z dobranymi przez siebie osobami (a są dziś wśród nich także wybitni artyści wideo) współtworzyć zupełnie nowe jakości wykorzystujące ich wiedzę i świeże spojrzenie na potencjał telewizji.
Z pewnością nie wszystko, co mogliby stworzyć, okazałoby się sukcesem. Na pewno byłyby potknięcia i pomyłki. Ale czyż nie byłyby one także ciekawe i wartościowe? Czy - innymi słowy - Teatr Telewizji nie mógłby służyć jako swoiste laboratorium nowych propozycji artystycznych, tworzonych rzecz jasna z całą świadomością kontekstu władzy performatywnej, Społeczeństwa Spektaklu czy jak tam jeszcze nazwać medialno-przedstawieniowy reżim, w którym wszyscy żyjemy?
A co, gdyby (puśćmy wodze fantazji) zaprosić do współpracy osoby, które - choć najczęściej pracują (z konieczności) w instytucjach teatralnych - wcale nie twierdzą, że tworzą teatr, a jeśli już tworzą, to na własnych, odmiennych zasadach? Jestem naprawdę ogromnie ciekaw, co zrobiłaby w telewizji Anna Karasińska. Co wymyśliłby i zaproponował w takim medium Wojtek Ziemilski. A Weronika Szczawińska, Michał Buszewicz albo Rob Wasiewicz? Pole możliwości jest olbrzymie. Można pomarzyć, że to właśnie telewizja dałaby nowy impuls poszukiwaniom teatralnym. Impuls nie tylko artystyczny, ale także finansowy. Bo przecież to wszystko wymagałoby sporych pieniędzy, których Teatr Telewizji dziś zapewne nie ma.
Na te pytania nowi dyrektorzy Teatru Telewizji oczywiście nie mogą odpowiedzieć. To, czy kierowana przez nich scena wykorzysta cały swój potencjał (także wizerunkowy), nie zależy od decyzji Kotańskiego i Majcherka, a chyba nawet nie do końca od osób kierujących Ministerstwem Kultury. Sytuacja wokół TVP pozostaje wszak politycznie, prawnie i finansowo bardzo skomplikowana. Może choćby dla samego efektu odróżnienia się od poprzedników jakiś decydent zechce zrobić coś realnego? Byłoby się czym pochwalić przy następnych wyborach.