„Wiara nadzieja miłość” Ödöna von Horvátha w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Agnieszka Glińska ostatni raz dla Teatru Telewizji pracowała sześć lat temu, kiedy to pokazała telewizyjną wersję swoich „Pożegnań” z Teatru Narodowego w Warszawie. Zaprezentowany 4 listopada 2024 roku spektakl „Wiara nadzieja miłość. Mały taniec śmierci w pięciu obrazach” jest więc jej powrotem do współpracy (oby regularnej i trwałej) z tą wyjątkową, nie tylko w wymiarze krajowym, sceną.
Ödön von Horváth, autor wspomnianej sztuki, zdaje się należeć do grupy ulubionych twórców dramatycznych Agnieszki Glińskiej. Po jego „Opowieści Lasku Wiedeńskiego” sięgała dwukrotnie (w Ateneum w 1998 i w Akademii Teatralnej w 2010 r.), w międzyczasie była „Nieznajoma z Sekwany” na scenie warszawskiego Teatru Współczesnego (2004) i „Sąd Ostateczny” w Teatrze Studio (2012). „Wiara, nadzieja, miłość”, z początku lat 30. ubiegłego wieku, należy do rzadziej wystawianych sztuk tego austriackiego dramatopisarza i prozaika – w Polsce prezentowana była tylko raz: blisko dwie dekady temu na deskach stołecznego Teatru Dramatycznego w reżyserii Grażyny Kani z Julią Kijowską w roli głównej.
Historię wyrzuconej przez system na margines społeczeństwa Elżbiety osnuł Ödön von Horváth wokół autentycznej sprawy Klary Gramm, sprzedawczyni gorsetów oskarżonej i skazanej za rzekome oszustwo, którą dramaturgowi podsunął reporter sądowy. To stało się dla niego inspiracją do stworzenia opowieści o nierównym pojedynku jednostki z machiną państwowej „sprawiedliwości”. Autor, a w ślad za nim reżyserka, znakomicie pokazują uwikłanie kobiety w systemowe sposoby niszczenia ludzi, bezduszność instytucji i bezsilność, pojedynczej osoby wobec braku empatii urzędników i społeczeństwa w ogóle. Świetnie zagubienie swojej bohaterki i jej samotność oddaje wyjątkowo trafnie obsadzona Maria Kania. Przy czym jej Elżbieta, formalnie uciśniona przez panujący system, wydaje się być jedyną osobą wewnętrznie wolną, silną, wyemancypowaną, niestety, nie na tyle, by samotnie pokonać opresyjność panującą wokół niej. Szkoda, że nie znajduje wsparcia ze strony zauroczonego nią policjanta Alfreda (dobra, niepozbawiona delikatnego humoru i dystansu rola Michała Pawlika). Ofiarami systemu i hierarchizacji społeczeństwa zasługującymi na współczucie są raczej Irena Prantl (doskonała jak zawsze Dorota Pomykała) czy Żona radcy sądu okręgowego (Barbara Wypych, prezentująca z roli na rolę coraz dojrzalsze aktorstwo). Jest też w tym gronie zastraszonych przez obłudny świat osoba, która zdobywa się na refleksję, niestety, krótkotrwałą i odczuwa przez chwilę żal za to, co zrobił bohaterce. To Preparator awansowany na Nadpreparatora w wielowymiarowej interpretacji Romana Gancarczyka.
Napisany blisko sto lat temu tekst Ödöna von Horvátha i dzisiaj niewiele, jeśli w ogóle, stracił na aktualności. Wciąż przecież mamy do czynienia z nierównościami obywateli wobec prawa, a kobiety dalej pozbawione są autentycznej wolności i sprawczości, nawet w sprawach ich samych dotyczących. Nie zniknęło też rozwarstwienie społeczeństwa. Agnieszka Glińska pokazując dramat bohaterki sztuki posługuje się charakterystycznymi dla filmowego przekazu sposobami: wychodzi stosunkowo często w plener i pokazuje poszczególne postaci w bliskich planach (zdjęcia: Maciej Edelman). To pozwala widzowi dokładniej zobaczyć emocje przekazywane przez aktorów wcielających się w poszczególne postacie.