EN

8.05.2024, 09:10 Wersja do druku

Rodzinny traktat (nie)logiczny raz jeszcze

„Rodzeństwo” Thomasa Bernharda w reż. Artura Urbańskiego w  Teatrze Jaracza w w Łodzi. Pisze Katarzyna Wojtysiak-Wawrzyniak w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Jacek Poremba / mat. teatru

Każdy z nas mieszka na oddzielnej wyspie; tylko że wyspy te położone są zbyt blisko siebie, byśmy mogli żyć na nich samotnie i beztrosko. Jeden może drugiemu przeszkadzać, albo straszyć, albo zarzucać włóczniami – i tylko pomóc nikt nikomu nie może. Z wyspy na wyspę dostać można się tylko w jeden sposób: ryzykując skok, który nie tylko dla nóg może okazać się niebezpieczny. Zaczyna się nieustanne skakanie w tę i we w tę z całą jego śmieszną przypadkowością; bo zdarza się, że dwoje skacze ku sobie jednocześnie, tak, że zbliżają się do siebie tylko w powietrzu, na chwilę, a gdy wyczerpani opadają na ziemię, są sobie równie dalecy jak przedtem.
Rainer Maria Rilke, Druga strona natury. Eseje, listy i pisma o sztuce

W sobotni, kwietniowy wieczór Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi zaprezentował Rodzeństwo Thomasa Bernharda w reżyserii Artura Urbańskiego. Austriacki pisarz i dramaturg w Polsce jest znany głównie za sprawą spektakli Krystiana Lupy – reżysera cieszącego się sławą w kraju i za granicą, którego spektakle wzbudzają niemałe emocje i spory w środowisku teatralnym. Warto przypomnieć choćby niezapomniany Kalkwerk Bernharda, zrealizowany w roku 1992 w Teatrze Starym w Krakowie, czy wystawione tam cztery lata później tytułowe Rodzeństwo. Spektakl ten można oglądać w krakowskim teatrze nieprzerwanie od dwudziestu ośmiu lat, co można uznać za niezaprzeczalny sukces. Niewielu reżyserów, poza Lupą, do dziś zmierzyło się z dramatopisarstwem Bernharda, jeśli nie liczyć oczywiście kilku inscenizacji Przed odejściem w stan spoczynku,spektaklu wyreżyserowanego przez Bogdana Augustyniaka (Teatr Telewizji, 1884), wersji Grzegorza Wiśniewskiego (Teatr Wybrzeże w Gdańsku, 2004 i Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi, 2010) i przedstawienia Michała Kotańskiego (Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie, 2010).

Zaliczany do najważniejszych dramaturgów XX wieku, urodzony w 1931 roku w Holandii Thomas Bernhard, posiada swój własny, dobrze rozpoznawalny styl. Napisał ponad dwadzieścia sztuk teatralnych, wśród których warto wymienić choćby takie tytuły, jak Święto Borysa, Ignorant i szaleniec, Siła przyzwyczajenia, Naprawiacz świata, czy Komediant. Niepokorne dramatopisarstwo Bernharda wyróżnia się mocnym pierwiastkiem autobiograficznym, rewizjami ważnych pojęć, takich jak tożsamość, rodzina, państwo czy sztuka. Rewolta ta jest zarazem podszyta postępującą neurozą, alienacją i lękiem.

Ponownego spotkania z tekstem Rodzeństwa Bernharda podjął się znany reżyser, scenograf, aktor i dramatopisarz Artur Urbański, znany z wyreżyserowania spektaklu Equus Petera Shaffera (Teatr im. Stefana Jaracza, 1993) czy z roli Larsa w Beztlenowcach Ingmara Villqvista w reżyserii Łukasza Barczyka (Teatr Telewizji, 2001). Urbański podaje następujące powody inscenizacji: ,,Realizacja Krystiana Lupy w pewnym sensie zaczarowała ten tekst. (…) Tymczasem to bardzo interesujące wyzwanie dla aktorów i reżysera. Pociągającym dla mnie jest wspaniały język autora, niezwykła umiejętność łączenia spraw wysokich z niskimi, poczucia humoru z tragedią, czy nawet mieszania gatunków teatralnych w jednej sztuce. W dodatku tematowi rodziny poświęciłem już kilka swoich przedstawień, między innymi moją poprzednią inscenizację w Teatrze Jaracza, czyli Gorące lato w Oklahomie na podstawie dramatu Sierpień Tracy’ego Lettsa. Bernhard dotyka problemu rozpadu relacji rodzinnych, który moim zdaniem jest dzisiaj niezwykle aktualny. Współczesna psychologia dochodzi do wniosku, że w jakimś sensie jesteśmy naśladowcami naszych protoplastów, w dużej mierze mimowolnymi. Bardzo często nie mamy pojęcia, że to, co nami decyduje, nie pochodzi od nas. Powtarzamy to, czym nasiąknęliśmy i przez całe życie próbujemy się z tego uwolnić.”

fot. Jacek Poremba / mat. teatru

Fabuła Rodzeństwa jest z pozoru prosta i można ją sprowadzić do zaledwie kilku zdań. To historia dwóch sióstr i brata skazanych na siebie nawzajem. Akcja sztuki rozgrywa się w latach dwudziestych XX wieku. Dramat wzorowany jest na życiu austriackiego filozofa Ludwika Wittgensteina, zajmującego się zagadnieniami języka i logiki. Poznajemy go jako pacjenta zakładu dla obłąkanych, w którym pisze genialne działo o logice. Brat składa wizytę w rodzinnym domu zamieszkałym przez dwie siostry – starszą Dene i młodszą Ritter. Obie są bogate, samotne, zmęczone i bardzo nieszczęśliwe. Niekiedy dla zabicia czasu występują jako aktorki w teatrze, w którym ich ojciec wykupił udziały w wysokości pięćdziesięciu jeden procent, umożliwiając w ten sposób swoim córkom swobodny wybór repertuaru, w którym mogą grać. Wizyta staje się czasem, w którym ożywają demony przeszłości i ujawniają się neurozy teraźniejszości. Bohaterowie, choć niewątpliwie pragną swojego towarzystwa i głębszych relacji, nieustannie się ranią, potykając się o własne wyobrażenia, lęki i pragnienia. Kochając się nawzajem, nienawidzą się tak bardzo, że nie mają nawet już sił żyć.

Przedstawienie rozpoczyna się konwencjonalną sceną w bogatym, mieszczańskim domu. Elegancko urządzony salon, z tyłu komoda z zastawą, owalny stół, biały, haftowany przez rodzinę obrus, sześć tapicerowanych krzeseł. Na ścianie zielone tapety i portrety zacnych protoplastów rodu. Obok gramofon, który służy Ludwikowi do odtwarzania ulubionych utworów. Widzimy dwie kobiety. Starsza, Dene, organizatorka życia, koncentruje swoją uwagę wokół spraw codziennych. Dowiadujemy się także, że to ona odwiedza Ludwika w szpitalu, pierze i prasuje jego koszule i -oczywiście rzecz najważniejsza – zapisuje z pieczołowitością dzieło jego życia, otaczając brata czułą i, jak się z czasem okazuje, nieco perwersyjną adoracją. Młodsza Ritter nieustanie wszystko podważa i krytykuje brata. Ludwik to dla niej niedojrzałe emocjonalnie dziecko i ekscentryczny dziwak, niepozbawiony jednak uroku. Sam Ludwik niczym opalizujący kamień jest raz zabawny i beztroski, kiedy indziej surowy niczym kat lub nieprzewidywalny. Rara avis, chimeryczna istota wywracająca do góry nogami zaistniały stan rzeczy, kpiąca z konwencji i zobowiązań. Bawi się słowami, znaczeniami, zjawiskami, a nawet ludźmi. Jego destrukcyjna siła ma zarazem paradoksalnie coś twórczego. Ludwik wydaje się raczej rodzajem żywiołu niż istotą ludzką.

Dialogi toczące się miedzy postaciami są jak precyzyjnie wymierzone włócznie. Mamy wrażenie nieadekwatności i dziwności języka, który nie służy już komunikacji, ale jest rodzajem broni używanej przeciwko sobie samemu i innym. Ważna pozostaje jedynie wielka wewnętrzna samotność, podnosząca się wewnątrz jak fala, w końcu występująca z brzegów. Język i logika stały się puste. Przy życiu trzymają bohaterów ich drobne nawyki, przesądy, przyzwyczajenia, a także przedmioty, które stają się ważne niczym osoby – stół, kredens, serweta, zastawa, portrety, tapety, a nawet białe, bawełniane kalesony. To małe pomosty łączące z rzeczywistością.

Gra aktorska w spektaklu Urbańskiego oddaje wiernie postacie ze sztuki Bernharda. Młodsza siostra, Ritter (Ewę Audykowską-Wiśniewską), uosabia cechy prawdziwej artystki – jest zarazem bezsilna i pełna pasji, lekkomyślna i buntownicza. Cały dzień snuje się po domu w szlafroku, aby nagle przeistoczyć się w prowokacyjną femme fatale. Starsza siostra, Dene (Milena Lisiecka), jest strażniczką domowego ogniska i jego powtarzalnych rytuałów. Nieco chłodna i dystyngowana, potrafi niespodziewanie odkryć swoją wrażliwą i pełną pasji stronę. Gra Artura Urbańskiego – Ludwika – pozostaje dynamiczna. Z jednej strony wystudiowane i manieryczne gesty, z drugiej zaś strony konwulsyjne i niemalże bezwiedne ruchy. Mamy wrażenie wchodzenia i wychodzenia z roli, jakby Ludwik przyglądał się sobie samemu z zaciekawieniem, a niekiedy nawet z niesmakiem. To ciekawy kontrapunkt wydobywający metateatralny aspekt osobowości Ludwika.

W końcowych scenach widzimy Ludwika zdejmującego portrety rodzinne ze ścian, wieszającego je tyłem lub zamieniającego ich miejsca. Najważniejsze punkty odniesienia zostały zdemontowane i umieszczone w zupełnie innej konfiguracji. Akt samowyzwolenia wydaje się dostępny na wyciągnięcie ręki. Jednak powoli, jakby od niechcenia, stare rytuały i nawyki zaczynają powracać. Kształt pięknych dni jawi się gdzieś na horyzoncie.

Spektakl Urbańskiego to bardzo osobiste spotkanie z dramatem Bernharda, bowiem nieczęsto się zdarza, że reżyser jest zarazem scenografem, kostiumografem i aktorem. Tekst Rodzeństwa brzmi tu niezwykle autentycznie, obrazy i dźwięki z łatwością zapadają w pamięć. Jest też coś nieuchwytnego, co trudno zdefiniować, a co niekiedy udaje się poczuć – duch minionej epoki, choć z pozoru dobrze znany, to nadal zagadkowy i niepokojący.

Rodzina Autor: Thomas Bernhard; tłumaczenie: Jacek St. Buras; reżyseria, scenografia, kostiumy i reżyseria światła: Artur Urbański; muzyka i opracowanie muzyczne: Józef Urbański; asystentka reżysera: Ewa Audykowska-Wiśniewska. Scena Kameralna, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi, premiera 27 kwietnia 2024,

Tytuł oryginalny

Rodzinny traktat (nie)logiczny raz jeszcze

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła