"Kobieta do zjedzenia” Magdaleny Smalary w Teatrze Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze Dla Wszystkich.
Ostatni dzień 28. Teatralnego Lata i przepyszna, muzycznie smakowita Magdalena Smalara w gastro-recitalu ,,Kobieta do zjedzenia” to idealny sposób na tegoroczne pożegnanie z sopocką sceną. Znakomita aktorka opowiada o jednej z największych i dla wielu najprzyjemniejszych, wyrafinowanych, nienasyconych namiętności świata, czyli o jedzeniu. Rozkoszy tej oddawali się ludzie od dawna, a opiewają ją nie tylko książki kucharskie, ale również dzieła malarzy, pisarzy, muzyków i poetów. Premiera muzycznie apetycznej „Kobiety do zjedzenia” odbyła się właśnie w Teatrze Atelier w Sopocie, w sierpniu 2014 roku, a nadmorski klimat wyraźnie sprzyjał formule, którą przyjęła artystka – połączeniu piosenki z opowiadaniem o sobie, w dodatku z humorem i autoironicznym przymrużeniem oka. Co czyni stand-up Magdy Smalary, prawdziwej „lwicy estradowej”, tak wciągającym, pełnym energii, zmysłowości, błyskotliwego humoru, ale i niekrępującej elegancji? Oczywiście perfekcja wykonania, poetyckie tło i odwaga w rozmawianiu na „niechciany”, delikatny, dla niektórych wstydliwy (gdy przychodzi do rozmowy o tuszy, problemach przeżywanych przez ludzi z nadwagą, diecie i kilogramach) temat. Literacko i z klasą aktorka opowiada o łakomstwie i odchudzaniu, ale też o metafizycznych doznaniach związanych z jedzeniem potraw czy apetycznej filozofii owej czynności. Bystry zmysł obserwacji, wyczucie szczegółu oraz zmysłowość, obrazowość i staranność języka – to wszystko jest w spektaklu, tym bawi siebie i widza Magdalena Smalara.
Magdalena Smalara to doświadczona artystka, reżyserka i wokalistka. Bardzo ją lubię zarówno w rolach dramatycznych, jak i recitalach – zawsze z przyjemnością obserwuję sceniczną ekspresję i profesjonalizm wykonań. Aktorka przyznaje, że na pomysł humorystycznego recitalu, całego traktującego o jedzeniu, wpadła kompozytorka Urszula Borkowska, a ona sama, wykorzystując osobiste doświadczenia, napisała scenariusz i wyreżyserowała muzyczny stand-up („nazywam to stand-upem z piosenkami. Monodram to mocne, grube słowo, stand-up nie obarcza mnie odpowiedzialnością za słowo” – przyznała kiedyś w wywiadzie Smalara). A piosenka jest w „Kobiecie do zjedzenia” najważniejsza. Głos aktorki, nasycony zróżnicowanymi, dźwiękowymi barwami, nadaje intensywny odcień wykonywanym utworom. Magdalena Smalara interpretuje znane i lubiane szlagiery oraz te napisane specjalnie dla niej, na potrzeby spektaklu, w którym wszystko kręci się wokół rozkoszy stołu i konsekwencji „bycia smakoszem” w każdym calu i sytuacji. Artystka doskonale czuje recitalowo – gawędziarską formę sceniczną – z wielką swadą, swobodą, czasem rubasznie, czasem z łezką opowiada o swej przygodzie z tyciem, odchudzaniem, pochłanianiem, pozbywaniem się niechcianych kilogramów, bieganiem, poszerzaniem, przesuwaniem guzików w kostiumach. Wszystko czyni z wyczuciem, dystansem i nawet gdy bez skrępowania opowiada co tłustsze, pikantnie doprawione anegdoty, nie przekracza granicy dobrego smaku, łagodząc wypowiedzi ciepłym humorem i dbałością o język. I jest tak autentyczna i na tyle przekonująca, że widz łatwo zagłębia się w muzyczno-słowną opowieść, wraz z nią odwiedza trzygwiazdkową restaurację Paula Bocuse w Lionie, dom cioci Leonii w poszukiwaniu magdalenki Marcela Prousta albo pobliski warzywniak, by nabyć bukiet z jarzyn dla pary martwych kochanków. Uroda słowa lśni w monologu, choć mówi w nim o wyszczuplającej bieliźnie, parówie z PRL-u, lodówce pełnej upragnionych, basem brzmiących produktów (oglądanej z wypiekami na twarzy w zachodnim katalogu wysyłkowym), hipnozie i zwykłym chlebie z paprykarzem szczecińskim. Piosenki bywają bardzo ciepłe, nieco sentymentalne, innym razem ogniście ekspresyjne i przezabawne, a aranżacje i kompozycje Urszuli Borkowskiej dodają specjalnego smaku każdej wypowiedzi. Pani Magda wkłada dużo radości i serca w śpiewane fragmenty Mickiewicza (ach, te frazy o bigosie z „Pana Tadeusza”), Juliana Tuwima (pyszne, puszyste obłoczki z „Dyzia Marzyciela”). W jej autorskim recitalu nie może zabraknąć „Truskawek w Milanówku” Młynarskiego, „Ballady jarzynowej” ze słowami Jeremiego Przybory i muzyką Jerzego Wasowskiego. Publiczność płacze z radości przy „Jagience i orzechach” Andrzeja Waligórskiego, nieznanej mi wcześniej piosence „Śledzie i szarlotka” ze słowami Iwonny Buczkowskiej, z muzyką Urszuli Borkowskiej czy „Tangu zbyt dużej tuszy” autorstwa Olgierda Tuszkiewicza, księgarza z Gdańska. Ma okazję się wzruszyć, bo bywa też lirycznie i trochę smutno – zwłaszcza, gdy artystka śpiewa subtelnie „Rodzynki, migdały” Mariana Hemara. Zadumać nad szalonym światem, w którym wychudzony model piękna maszeruje na pokazach mody najlepszych, najdroższych, światowej sławy projektantów. Ale nawet dziś można pokochać swe wałeczki, poczuć się dobrze w sobie, zaakceptować wady i ułomności, dbając przy tym o zdrowie. I o tym też jest mowa. Magdalena Smalara swobodnie, z dystansem, lekko, zmysłowo i uwodzicielsko łączy swe dosadne krotochwile z ciepłym brzmieniem utworów. Pomagają jej muzycy, Urszula Borkowska i Wojciech Gumiński, wprowadzając rytm, dynamikę i konieczną ekspresję.
W „Kobiecie do zjedzenia” piosenka brzmi apetycznie, przepysznie, w powietrzu niemal poczuć można zapach czekoladowego tortu i szarlotki oraz wanilii wprost z crèmu brûlée czy literackiego barszczyku, a śmiech towarzyszy kolejnym bisom. Magdalena Smalara szczera i naturalna, ową szczerością, a także niezwykłą umiejętnością nawiązywania kontaktu z publicznością czaruje słuchaczy, którzy żywo reagują i nagradzają artystkę rzęsistymi brawami. I chciałoby się częściej oglądać panią Magdalenę w takim repertuarze!