Z Jackiem Mikołajczykiem, reżyserem, dyrektorem artystycznym Teatru Syrena w Warszawie, o premierze musicalu “Sunset Boulevard” w Operze Nova w Bydgoszczy, rozmawia Wiesław Kowalski.
Pomyślałem sobie, że najpierw zapytam Cię o to, czy przyjmując propozycję Macieja Figasa, by w Operze Nova wystawić musical “Sunset Boulevard” Andrew Lloyd Webbera, nie bałeś się ryzyka. W końcu to już z samej nazwy teatr operowy. Musicale co prawda od czasu do czasu pojawiają się na bydgoskiej scenie, ale dominuje jednak repertuar operowy. Ale gdy zobaczyłem obsadę do spektaklu, pytanie wydało mi się bezzasadne. Widzę, że złożona jest w większość z aktorów musicalowych, z którymi chyba pracowałeś już wcześniej na innych scenach?
Do każdej produkcji musicalowej należy podejść indywidualnie, zarówno pod kątem produkcyjnym, jak i obsadowym. Musical „Sunset Boulevard” z jednej strony wymaga widowiskowości, należy do gatunku tzw. megamusicalu, a więc idealnie nadaje się na ogromną scenę Opery Nova w Bydgoszczy. Podobnie wygląda kwestia muzyczna – ten tytuł wymaga potężnej klasycznej orkiestry, również wzmocnienie partii zbiorowych przez operowy chór świetnie się tutaj sprawdza. Z drugiej strony, Andrew Lloyd Webber uwielbia łączyć muzyczne stylistyki, klasyczne brzmienie orkiestry z potrzebą aktorskiego, musicalowego śpiewu. Jego „Jesus Christ Superstar” był napisany na rockowe głosy, rockowy band i orkiestrę symfoniczną, im większą, tym lepiej. „Bulwar” jest potwornie wymagający pod względem aktorskim – waga tematu przekłada się na konieczność zatrudnienia wyspecjalizowanych aktorów musicalowych. No i jeszcze kwestia Normy Desmond – jednej z największych, najwspanialszych i najtrudniejszych żeńskich ról musicalowych w literaturze. Znalezienie aktorki, która podoła temu wyzwaniu, to klucz do sukcesu realizacji tego tytułu. Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się na casting, do którego, to mówię z ogromną satysfakcją, przystąpili najlepsi polscy aktorzy musicalowi. Wybraliśmy trzy Normy – Jolantę Litwin Sarzyńską, Anitę Steciuk i Katarzynę Nowak-Stańczyk. Z Jolantą pracowałem wielokrotnie w Teatrze Syrena i muszę powiedzieć, że ona po prostu urodziła się, żeby zagrać Normę. Anita to jeden z filarów mojej inscenizacji w „Nine” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, aktorka o rzadko spotykanej wrażliwości i swoistej aktorskiej mądrości, ale i pazurze. Wielką radością było dla mnie to, że w castingu wspaniale zaprezentowała się Katarzyna Nowak-Stańczyk, wybitna śpiewaczka operowa i solistka Opery Nova w Bydgoszczy. Uzbrojeni w trzy takie Normy mogliśmy już z pozostałymi realizatorami zabrać się do pracy.
Pierwotnie premiera “Sunset Boulevard” miała się odbyć 25 kwietnia 2020 roku na inaugurację XXVII edycji Bydgoskiego Festiwalu Operowego. Wiadomo, że pandemia na to nie pozwoliła i premiera była kilkakrotnie przekładana. Jak taka niepewność wpływała na Twoją pracę? Nie miałeś momentów zniechęcenia czy może nawet zmęczenia materiałem, o którym musiałeś myśleć jako reżyser tak długo?
Przyznaję, że to był koszmar. Pandemia całkowicie nas zaskoczyła. Pod koniec drugiego tygodnia prób była jeszcze jakąś chmurą majaczącą daleko na horyzoncie, w połowie trzeciego ogłoszono lockdown teatrów i musieliśmy się rozjechać. Nie wiem, czy nie gorsze, choć konieczne, było dwukrotne zabieranie się ponownie do pracy po poluzowaniu obostrzeń, ale z graniczącym z pewnością przekonaniem, że nie pracujemy na premierę, której terminu nie można było ustalić, ale głównie po to, żeby nasza wcześniejsza praca nie poszła na marne. Wielkie ukłony dla dyrektora Opery Nova Macieja Figasa, który zdecydował się na to, żeby zbierać nas od czasu do czasu, kiedy tylko było można, żeby właśnie „wskrzesić” na chwilę nasz „Bulwar” przynajmniej na próbach. Dopiero teraz, kiedy wróciliśmy do pracy już raczej pewni terminu premiery, poczuliśmy energię i zapał, który pozwoli nam dotrzeć do finału naszej pracy. Było to również dla nas duże wyzwanie realizacyjne – musieliśmy częściowo z pamięci, częściowo z nagrań, częściowo z notatek odtworzyć materiał ustalony na próbach, które odbywały się rok wcześniej! A przecież wiadomo, że ustawione sceny najlepiej utrwalają się w ciele aktora w czasie eksploatacji spektaklu tuż po premierze. Nie było łatwo, ale wiele się dzięki temu nauczyliśmy, i aktorzy, i realizatorzy.
Czy otrzymana licencja daje Ci szansę odejścia od wiernego kopiowania spektaklu z Broadwayu czy z Londynu?
Licencja, jak 98% wszystkich licencji na wystawianie musicali w Polsce i na świecie, wręcz tego zabrania. To całkowicie autorska inscenizacja, powstała w głowach Mariusza Napierały, Ilony Binarsch, Jarka Stańka i Kasi Zielonki, Tomka Steciuka i Krzysztofa Herdzina, z moim udziałem jako „zbieracza” pomysłów tych wszystkich wspaniałych artystów. Oczywiście nie odchodzimy od tego, co dyktuje libretto: będzie więc dziwaczny, nieco upiorny pałac Normy Desmond z ogromną klatką schodową, będzie jej wjazd samochodem do studia Paramount. Mamy samochód, który jest kopią, jak czytamy w didaskaliach, obrzydliwie luksusowej isotty-fraschini z 1932 roku, i który rzeczywiście jeździ na scenie. Samochody mamy nawet dwa! Po prostu musicie to zobaczyć.
Przygotowania do premiery poprzedził, jak już mówiłeś, casting do głównych postaci. Stanąłeś po przesłuchaniach przed trudnym wyborem dokonania obsady? Powiedzmy sobie od razu, że poziom aktorstwa musicalowego, stoi w naszym teatrze w tej chwili na bardzo wysokim poziomie. Mam wrażenie, że to wynik powstania przy wielu akademiach muzycznych wydziałów musicalowych, a także wydziałów wokalno-aktorskich w akademiach teatralnych. Dzisiaj już nie tylko „Baduszkowcy” dominują w teatrach muzycznych.
Rozwój aktorstwa musicalowego w Polsce jest imponujący. Sam wykładam na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina, prowadzę zajęcia dla studentów aktorstwa musicalowego, co po prostu uwielbiam. Taki kierunek mają w swojej ofercie już cztery akademie muzyczne w Polsce, dwie akademie teatralne, no i jest oczywiście wspomniana „Baduszkowa”. W warszawskiej Romie w ostatnich realizacjach w głównych rolach przeważają absolwenci gdańskiej Akademii Muzycznej. To wszystko sprawia, że castingi są coraz dłuższe i coraz trudniej nam wybrać obsadę, bo – jest z kogo wybierać. Paradoksalnie jednak okazało się, że przy tak specyficznym i wymagającym materiale wokalno-aktorskim wybór bardzo szybko nam się zawęził.
Podejrzewam, że z racji obserwowania od lat tego, co dzieje się na świecie w teatrze musicalowym i Twoich podróży z tym związanych, musiałeś widzieć gdzieś teatralną wersję „Sunset Boulevard” Andrew Lloyd Webbera, a może byłeś widzem na spektaklu, który w 2017 roku zrealizował Michał Znaniecki w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, tyle że w przekładzie Lesława Halińskiego? W Bydgoszczy zobaczymy musical w Twoim tłumaczeniu.
Widziałem wersję chorzowską, przede wszystkim jednak widziałem wybitną inscenizację English National Opera z Glenn Close w roli Normy Desmond. A właściwie pół-inscenizację, bo była to wersja półkoncertowa. Ale to właśnie stanowiło jej ogromny walor – z tradycyjnych rozwiązań obserwowanych zazwyczaj przy realizacjach tego tytułu został tylko wjazd wielkiego samochodu, co zresztą wyglądało imponująco, bo wrażenie było takie, że wjeżdża dosłownie pomiędzy siedzących na scenie muzyków. Ale ta półkoncertowa wersja pokazywała, że siłą „Bulwaru” niekoniecznie muszą być tylko dekoracje i wielkie obrazy, jak to często bywa w megamusicalach Webbera, ale że to przede wszystkim musical aktorski, musical o ludziach. Natomiast co do tłumaczenia – zdecydowałem się przetłumaczyć „Bulwar” od nowa, ponieważ praca nad słowem przy musicalu to dla mnie nieodłączna część pracy reżyserskiej. „Bulwar” jest pod tym względem bardzo wymagający, ponieważ w tym musicalu o wadze dramatu około połowa dialogów jest śpiewana. Zależało mi bardzo na prostocie języka w tych śpiewanych dialogach, tak żeby widzowie odnieśli wrażenie, że to po prostu rozmowa. Długo szlifowaliśmy więc z aktorami każde słowo na próbach, żeby uzyskać interesujący nas rezultat.
Mówi się, że “Sunset Boulevard” to przede wszystkim obnażenie rzeczywistości show biznesu, jego całego blichtru i okrucieństwa. Jest też w tym utworze spora obserwacja dotycząca aktorskiego życia, sławy i jej przemijania, ale także zwykłego ludzkiego odchodzenia, zapomnienia i odrzucenia. Co dla Ciebie w zawartym przekazie jest najważniejsze, co będzie w tej opowieści o potędze Hollywoodu w treści dominujące?
Tak jak mówisz, jest to musical o aktorach czy szerzej – o artystach. Artystach, którzy są ludźmi, z wszystkimi ich niedoskonałościami. Bywają okrutni, złośliwi, cyniczni, małostkowi, ale gdzieś to wszystko kanalizuje się w tym, co stanowi istotę ich życia, w twórczości. Joe początkowo traktuje Normę jak łatwowierną starszą panią, robi jej finansowy numer „na babcię”, dostrzega w mgnieniu oka jej żałosność, jej zawiedzione nadzieje, jej bezbronność, ale też dziwactwo i trudny charakter, „gwiazdorzenie”, które sprawiają, że jakoś łatwiej mu podchodzić do niej z cynizmem. Ale za tym wszystkim nagle zauważa wielkość Normy jako aktorki, jako pionierki kina, jako gwiazdy, jej niemalże bohaterstwo, z jakim najpierw walczyła o swoją pozycję w światowej kinematografii, a teraz o swój powrót. Bez tej fascynacji nie dałby się omotać Normie, nie wyszłoby na to, że to jednak on staje się ofiarą całej rozwijanej w musicalu intrygi, ostatecznie – nie stałby się ofiarą morderstwa. Bo i Norma jest przecież podskórnie, może nawet podświadomie cyniczna, wyrachowana i bardzo okrutna. Wszystko to zbiega się z pytaniami, które zadajemy sobie w ostatnich miesiącach w toczonej ciągle dyskusji na temat etyki pracy w teatrze czy szerzej sztuce. Czy okrucieństwo, cynizm, którym przesiąknięci są bohaterzy „Bulwaru”, można usprawiedliwić ich niepodważalną wielkością czy talentem jako artystów? Nie podejmuję się odpowiedzieć na to pytanie, ale warto je zadawać.
Jakie znaczenie ma dla Ciebie to, że pierwowzoru dzieła Webbera upatruje się w filmie Billy’ego Wildera z 1950 roku, który nawiązywał do stylistyki kina noir i wywodzi się z nurtu kina gangsterskiego? I to że główna bohaterka, Norma Desmond, była gwiazdą kina niemego. Czy to według Ciebie wymaga od aktorów gry mocno ekspresyjnej, a może nawet nieco przerysowanej?
Norma jest aktorką nie tylko podczas pracy na ekranie, ale w każdej chwili swojego życia. Każdy jej ruch jest upozowany, każdy gest jest wystudiowanym gestem scenicznym, jej codzienność jest jednym wielkim teatrem. Zwłaszcza że teatr wokół niej urządza także Maks, jej kamerdyner, ale przecież nie tylko kamerdyner. Ta dwójka żyje w kłamstwie, czyli w teatrze, przybrali odpowiadające im role, które grają z tak wielkim zapamiętaniem, że nawet Joe spędzający z nimi kilka miesięcy nie jest w stanie tego samodzielnie rozszyfrować. To oczywiście wymaga odniesienia się do aktorstwa rodem z filmu niemego w wypadku Normy Desmond. Świat filmu staje się też dla nas odniesieniem w dekoracji i kostiumach. Pałac-zamczysko Normy i jego obraz wywodzimy właśnie filmu noir. Ilona Binarsch i Mariusz Napierała re-inscenizują też na naszej scenie plan filmowy „Samsona i Dalili”, autentycznej megaprodukcji filmowej z przełomu lat 40. i 50., reżyserowanej przez Cecila de Mille’a.
Muzyczno-sceniczna wersja Webbera, jak mówiłeś, wymaga sporego rozmachu, wielu zmieniających się dekoracji, i roztańczonych tłumów. Do współpracy zaprosiłeś nie po raz pierwszy choreografów Jarosława Stańka, Katarzynę Zielonkę i scenografa Mariusza Napierałę. Natomiast kierownictwo muzyczne sprawuje Krzysztof Herdzin. To chyba Twoja pierwsza współpraca z tym pochodzącym z Bydgoszczy znakomitym pianistą, kompozytorem i aranżerem?
Krzysztof Herdzin jest wybitnym muzykiem, niezwykle wszechstronnym, o imponującej wrażliwości, wiedzy i doświadczeniu. To ogromna przyjemność patrzyć, jak prowadzi orkiestrę, ale też jak tłumaczy swoją miłość do muzyki i musicalu śpiewającym artystom – solistom i chórowi. Jest też rasowym człowiekiem teatru – towarzyszy nam prawie na każdej próbie, również też aktorskich, upominając się o muzyczną dyscyplinę i podpowiadając właściwe rozwiązania. Takie nazwisko w gronie realizatorów natychmiast podbija rangę produkcji, z czego zdają sobie sprawę wszyscy biorący w niej udział artyści, także doświadczeni aktorzy musicalowi. Cieszę się, że mogliśmy się spotkać przy pracy.
No to co? Zapraszamy na premierę?
Zapraszamy! Niech nasz „Bulwar Zachodzącego Słońca” wzejdzie nareszcie nad Brdą, w mieście, które bardzo szybko pokochałem, i niech długo nie zachodzi dzięki zespołowi Opery Nova, którego pasję i profesjonalizm podziwiam codziennie.