„Prowadź swój pług przez kości umarłych” wg Olgi Tokarczuk w reż. Simona McBurneya kompanii Complicité na Wiener Festwochen 2023. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGAŁAsięKULTURY.
„Razu pewnego, obrawszy niebezpieczną drogę/Człowiek prawy z pokorą kroczył/Doliną śmierci”
William Blake
W jednej ze scen Empuzjonu Olga Tokarczuk zabiera swojego bohatera, Mieczysława Wojnicza na grzyby, budując przy okazji ciekawą ich hierarchię. Chłopak najpierw więc znajduje kurki, następnie podgrzybki i prawdziwki, żeby w finale swych poszukiwań, wrócić myślami do najważniejszych grzybów swojego dzieciństwa, zbieranych wspólnie z ojcem smardzów. Co ciekawe, na szczycie grzybowej hierarchii jego towarzyszy, Opitza i Rajmunda, znajduje się zupełnie inny gatunek, a mianowicie niepozorna łysiczka lancetowata, zawierająca w sobie substancję psychotropową, psylocybinę, powodującą zaburzenia postrzegania i percepcji oraz spadek ciśnienia tętniczego. Ów grzyb wykorzystywany był w empuzjonowym Sokołowsku do robienia halucynogennej nalewki Schwärmerei (z niem. entuzjazm, fascynacja), która najpierw sprawiała rozkosz, żeby po chwili zaburzać działanie nerwów i uwagę. Wojniczowi wydawało się po niej, że w jego zwyczajną rzeczywistość pacjenta sanatorium nagle przedostaje się cały system pobocznych odnóg czasu, możliwych jego kieszeni i zakładek. Czas się fałdował, minuty znikały w sekundach albo rozciągały się na kwadranse, przez co łatwo można było stracić w nim orientację. Podobnie działo się z przestrzenią. Wróćmy jednak do łysiczki lancetowatej, bo w jej opisie jest coś, co wydaje się niezwykle fascynujące. Olga Tokarczuk pisze o tym kołpaczku, tak: (…) a jednak, kiedy się go chwyciło za nóżkę w dwa palce, czuć w nim było niespodziewaną sprężystość, opór materii, która tylko pozornie prezentuje się w postaci tego grzyba jako delikatna i podatna na zniszczenie – tkwiła w nim owa siła słabego, tak powszechna w przyrodzie, zakamuflowana i oszukująca zmysły. Gdyby nie ona, świat składałby się z samych silnych, smacznych, pięknych i doskonałych okazów, z samych szlachetnych prawdziwków. Przywołuję tu owego niepozornego, choć potężnego w gruncie rzeczy grzybka, przeciwstawionego przez pisarkę całej hierarchii grzybów w sokołowskich czy nawet polskich lasach, gdyż owa piętrowa metafora znakomicie oddaje miejsce i status samego Wojnicza w opozycji do mikroświata, w którym przyszło mu się znaleźć z powodu choroby.
Ów mykologiczny obraz społeczeństwa wrócił do mnie niespodziewanie, gdy podczas Wiener Festwochen na scenie wiedeńskiego Theater Akzent stanęła przed widzami inna bohaterka Tokarczuk, Janina Duszejko, w genialnej interpretacji Kathryn Hunter. Od razu czuć było od tej drobnej, niepozornej staruszki z opaską na włosach, ubranej w znoszony dres i rozciągniętą koszulinę w kratę (niczym jakaś kloszardka; potęgował to wrażenie chropowaty, niski głos aktorki a la Anna Polony) niespodziewaną sprężystość, opór materii, która tylko pozornie prezentuje się w jej postaci jako delikatna i podatna na zniszczenie. Zaczęła opowiadać nam swoją historię tak, że po kilku minutach już było wiadomo, że tkwi w niej owa siła słabego, tak powszechna w przyrodzie, zakamuflowana i oszukująca zmysły. Siła, która pozwoliła jej stanąć naprzeciw całego legionu szlachetnych prawdziwków – przybierających tu postać zdegenerowanych, okrutnych myśliwych, członków miejscowej elity, zamieszkujących małą wieś w Kotlinie Kłodzkiej – i dać im surową lekcję sprawiedliwości.
Kruchość, wrażliwość i programowo manifestowana wręcz słabość Duszejko są tu oczywiście tylko kamuflażem zdemaskowanym w finale opowieści, gdy bohaterka zostaje zmuszona do powiedzenia prawdy o sobie i swojej roli w tragicznych wydarzeniach. Świetnym symbolem tego procesu jest prosta, biała reklamówka, którą aktorka od początku spektaklu dzierży w rękach. W finale okazuje się narzędziem zbrodni, dając nam do zrozumienia, że żaden z elementów tej historii nie jest w gruncie rzeczy tym, czym się nam na początku wydaje. Duszejko Hunter w spektaklu Simona McBurneya jawi się nam więc najpierw jako dobra staruszka, opowiadająca nam z pomocą grupy przyjaciół, mrożącą krew w żyłach baśń o zemście zwierząt na złych ludziach. Z czasem zaczynamy jednak dostrzegać, że owa opowieść zaczyna się nam rozjeżdżać, zmieniając się stopniowo w kryminał o seryjnym mordercy, żeby w finale stać się historią zemsty zrozpaczonej złem tego świata starej kobiety. I tu dochodzimy do sedna koncepcji McBurneya, który w epilogu swojego spektaklu każe Kathryn Hunter wystrzelać po kolei wszystkich pozostałych aktorów. Jako że scena ta odbywa się na tle wielkich astrologicznych wykresów (fascynacja czy wręcz obsesja bohaterki) czyli niejako w jakimś bezczasie, mitycznym nigdzie i wszędzie, wreszcie zaczynamy rozumieć, że Janina Duszejko nie jest tylko jakąś przypadkową eko-terrorystką, mścicielką eksterminowanych przez grupę myśliwych zwierząt, ale być może Śmiercią we własnej osobie. W tym kontekście wszystko zaczyna być jasne i wyglądać zupełnie inaczej: głębiej i bardziej transcendentnie. Czy to zaczerpnięta z gwiazd wiedza Duszejko, kiedy kto ma umrzeć, czy miłość do wielkiego, zafascynowanego śmiercią, poety Blake’a (jak teraz inaczej brzmi zapożyczony od niego tytuł powieści!), czy wreszcie ostatnie słowa książki i spektaklu: ja jednak wiem, że mam jeszcze sporo czasu.
Gdy popatrzeć szerzej na postać Duszejko w takim kontekście, okazuje się, że w swej konstrukcji zadziwiająco bliska jest bohaterce średniowiecznej Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią: Mam moc nad ludźmi dobremi/Ale więcej nade złemi;/Kto nawięcej czyni złości/Temu słamię kości. Hunter jakby się tym jej średniowiecznym wizerunkiem inspirowała, raz bowiem jest śmieszna, prawie groteskowa, raz znowu straszna, budząc w nas litość i trwogę. Najpiękniejsze są zresztą te momenty, gdy oglądamy słabość Duszejko, gdy odsłania przed nami głęboko schowaną wrażliwość, gorycz z powodu podłości, których doznała od ludzi, czy rozczarowanie światem, w którym – z wyroków zapisanego w astrologicznych wykresach Losu – przyszło jej żyć.
Ciekawy jest też wątek zabijania myśliwych, jakby Janina nie do końca rozumiała, że to coś złego. O ile w przypadku człowieka jest to jakoś tam usprawiedliwione krzywdą i pragnieniem zemsty, o tyle w przypadku Śmierci tłumaczy się jej ontologią – ot, taka jest, takie ma zadanie, którego może nawet i nie lubi, ale musi je wykonywać. Rys zatem tragiczny, jaki się w takim ujęciu pojawia, może być poruszający i mam wrażenie, że kilka razy mocno w kreacji Kathryn Hunter wybrzmiewa. Gdyby powrócić na chwilę do metaforyki Empuzjonu, można by z powodzeniem stwierdzić, że opowieść McBurneya, zbudowana na oporze materii, która tylko pozornie prezentuje się w postaci Duszejko jako delikatna i podatna na zniszczenie, świetnie nadaje się na gęstą, teatralną nalewkę Schwärmerei. Trunek, po którym w zwyczajną rzeczywistość widza nagle przedostaje się cały system pobocznych odnóg czasu, możliwych jego kieszeni i zakładek. Czas się fałduje, minuty znikają w sekundach albo rozciągają się na kwadranse, przez co łatwo można stracić w nim orientację. Podobnie dzieje się z przestrzenią.
Teatralnie Prowadź swój pług przez kości umarłych jest właściwie monologiem Duszejko, jej niekończącym się stand-upem. Realizuje się on za pomocą mikrofonu, którym niepodzielnie włada ona niczym kosą, dając innym uczestnikom scenicznych wydarzeń, ale i aktorom tego widowiska głos, gdy to jest potrzebne lub konieczne z perspektywy opowieści oraz światła, zbudowanego po mistrzowsku w taki sposób, że oświetla ono mocnym, jaskrawym punktowcem głównie Hunter, inne postaci zaś wychodzą i wchodzą z powrotem w ciemność wtedy, gdy zdecyduje o tym panująca niepodzielnie nad opowieścią i jej sceniczną wersją Janina Duszejko.
Adaptacja jest bardzo dobra, bo wierny powieści Simon McBurney brawurowo dopisuje jej kontekst, którego tam na pierwszy rzut oka w ogóle nie widać. Widz, znający książkę, nie spodziewa się, że odkrywając stopniowo tajemnicę zabójstw, ujrzy jej podwójne, transcendentne dno, przenoszące tę zgrabną, kryminalną historię na poziom metafizyczny. Oczywiście ogromna w tym zasługa reżysera, ale efekt ten nie byłby możliwy, gdyby nie wielka rola Kathryn Hunter. Znakomita angielska aktorka, dzięki charakterystycznemu głosowi przypominająca być może polskiemu widzowi Annę Polony czy Maję Komorowską, wychodzi na scenę i zagarnia swoją obecnością przestrzeń teatru na całe prawie trzy godziny. Choć jest Hunter przede wszystkim narratorką, co można tu rozumieć jako bezwzględną służbę wobec skonstruowanej przez Tokarczuk opowieści, w trakcie jej wykonywania pozwala sobie na momenty, gdy na chwilę odsłania samą siebie: swoje cierpienie, wątpliwości, ale i marzenia. Te fragmenty spektaklu wydają się najbardziej poruszające, ukazując głęboko ludzki wymiar jej roli.
Z tego też powodu wspaniała rola Kathryn Hunter – mieniąca się pełną paletą środków i emocji, rozpięta między błazenadą, stand up – em a tragiczną świadomością losu, jaki każdemu z nas został na tym świecie przydzielony – urasta do poziomu wielkiej kreacji rodem z szekspirowskiej tragedii. Cała zaś opowieść Tokarczuk ukazuje dzięki niej swój wielki, transcendentny wymiar. Janina Duszejko Hunter to postać, której już do końca życia nie da się zapomnieć. Esencja bohaterki Tokarczuk, jej pierwotna, mityczna wersja i jednocześnie wszystkie inne warianty w niej zapisane.
Olga Tokarczuk powiedziała podobno po premierze tego spektaklu, że “nigdy nie widziała czegoś tak zachwycającego”. Zgadzam się z nią w pełni, dodając, że jest to rzeczywiście jedna z najlepszych adaptacji powieści noblistki, jakie widziałem. Mam nadzieję, że w przyszłym roku zobaczymy ją w Polsce.