„Grace i Gloria” Toma Zieglera w reż. Bogdana Augustyniaka, gościnnie w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Konrad Pruszyński na swoim blogu.
Dwie kobiety Grace (Stanisława Celińska) i Gloria (Lucyna Malec) spotykają się w najbardziej odpowiednim dla obu stron momencie. Pierwsza z nich to schorowana, umierająca staruszka. Postać samotna i zgorzkniała. Druga jest wolontariuszką hospicyjną. Za cel obrała sobie „pomóc ludziom w umieraniu”. Z pozoru kuriozalny pomysł okazuje się być głęboko psychologicznie umotywowany, a losy kobiet o wymownych imionach („łaska” i „chwała”) w wielu momentach tożsame. Niechciana wizyta Glorii staje się dla bohaterek spektaklu okazją do właściwego przepracowania swoich traum.
Zaczynając jednak od początku. Znajdujemy się w urządzonym w staromodnym stylu domu Grace. Kobieta przez całe życie prowadziła tam z mężem farmę, uprawiali jabłkowy sad. Mieli piątkę dzieci. Wszystkie musieli pochować. Postać Celińskiej jest osamotniona, opuszczona niemal przez wszystkich, poza wnukiem-materialistą oraz Bogiem, w którego kobieta niezachwianie (?) wierzy. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że Grace od ponad trzydziestu lat nie chodzi do kościoła.
Gloria odwiedza dawną farmę staruszki niespodziewanie. Oferuje kobiecie wsparcie i leki (przede wszystkim przeciwbólową morfinę), którymi Grace nieskrywanie gardzi. Bohaterka Malec powoli wsiąka w rzeczywistość swojej podopiecznej, interweniuje w ważnych dla niej sprawach, stara się bronić podupadającego dobytku życia, któremu zagrażają bezlitosne buldożery, piły motorowe i wybuchające laski dynamitu. Grace niemal za bezcen sprzedała bowiem wszystko poza domem, który zostanie zburzony dopiero po jej śmierci.
Śmierć, mimo niezwykle pogodnej formy spektaklu, jest tu odmieniania niemal przez wszystkie przypadki. Tym, co tak naprawdę łączy bohaterki sztuki Toma Zieglera jest trauma. Obie straciły swoje dzieci. Jedna wierzy w to, że po śmierci je spotka, druga nie ma najmniejszych wątpliwości, że tak się nie wydarzy. Jedna mierzy się z poczuciem bezsensu egzystencji („nic po mnie nie zostanie”), drugą przeszywają wyrzuty sumienia. Relacja kobiet rozwija się sinusoidalnie, jest pełna wzlotów i upadków, radości i smutków, ale ostatecznie okazuje się być dla obu kojąca. Śmierć nie zostaje może oswojona, ale uznana za stałą i nieuchronną część życia. Uwaga widzów skupiana jest na relacji, nadającej sens naszym egzystencjom.
Tekst Zieglera to również pamflet na współczesną rzeczywistość, w której liczy się to, co powierzchowne. Pięknie zastosowaną tu metaforą jest kwestia wycinki starych, olbrzymich drzew rosnących w pobliżu domu Grace. Staruszka podkreśla, że deweloper ze względu na tradycję tego miejsca, chciał mu w przyszłości nadać nazwę „Alei Jabłoni”, nie przeszkadzało mu to w jednoczesnym trzebieniu pięknego i pożytecznego drzewostanu. „Nazwy dzisiaj nic nie znaczą” – smutno konstatuje Celińska. Wychowana w tradycyjnym stylu Grace pełna jest z resztą złotych myśli. Kobieta zabawnie stwierdza, że myślenie, któremu chętnie oddaje się Gloria, jest tylko „wytwornym określeniem na bezczynność”. Z kolei niezbyt odkrywczo, acz inspirująco wybrzmiewa jej przekaz o tym, że ludzie są jak oczka swetra – każdy ma tylko podtrzymywać jedno oczko przed nim i za nim, by cała wielka konstrukcja trzymała się w należytej formie. Ot takie docenienie często niezauważalnej pracy organicznej, na jakim polu by do niej nie dochodziło.
Grace i Gloria są pełne kontrastów. Bohaterka Celińskiej to nieumiejąca czytać kobieta ze wsi. Jej opiekunka jest z kolei wykształconą prawniczką – „miastową” zjadającą tylko te kurczaki, których „nie zna osobiście”. Wspomnianymi kontrastami przepełnione jest również aktorstwo. Statyczna, ironiczna i zdystansowana Stanisława Celińska, przeciwstawiona jest chaotycznej, zaangażowanej i często zagubionej Lucynie Malec. Ten duet współgra tu idealnie, a śledzenie rozwoju ich relacji, a co za tym idzie emocjonalności, sprawia niezwykłą przyjemność. Nie można bynajmniej zapomnieć o tym, że mimo istotnych dramatów poruszanych w tekście, jest to niezwykle zabawna komedia, z której Celińska i Malec wyciągnęły masę komicznych niuansów. Zdecydowanie wato wybrać się na „Grace i Glorię”, bo jak mówi klasyk: „jest to mądra rozrywka”.