„Raj utracony” w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Krzysztof Korwin-Piotrowski w serwisie Orfeo.
Premiera „Raju utraconego” została zrealizowana przez Teatr Wielki w Łodzi z inscenizacyjnym przepychem. Światem przedstawionym rządzi tu metafora, są wielkie słowa i tematy wieczne takie jak: dobro, zło, miłość, nienawiść, zemsta, śmierć. Na wielkie brawa zasługuje precyzyjne poprowadzenie monumentalnego dzieła Krzysztofa Pendereckiego przez dyrektora artystycznego Rafała Janiaka.
Piękny wizualnie był w łódzkim spektaklu zaczarowany rajski ogród, nawiązujący do koncepcji labiryntu i do arboretum Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Kompozytor szukał inspiracji w świecie przyrody, w Biblii i dobrej literaturze. Poemat epicki Johna Miltona „Raj utracony”, opublikowany w Anglii w 1667 roku, jest jednym z najwybitniejszych dzieł w literaturze światowej, ma 12 ksiąg i kilkaset stron. Penderecki zaprosił do współpracy brytyjskiego pisarza Christophera Fry'a, aby stworzył libretto opery. Efekt tej pracy jest wyjątkowy. Światem przedstawionym rządzi tu metafora, są wielkie słowa i tematy wieczne takie jak: dobro, zło, miłość, nienawiść. Jak pisze komparatystka dr Elżbieta Zarych: „Stary, schorowany i ślepy Milton stworzył epos na miarę Homera i Wergiliusza, z którym w nowożytnym świecie może się równać jedynie dramat FAUST J. W. Goethego”.
Milton był wychowany w purytańskiej tradycji, według której ziemskie sprawy są mało ważne i należy ulepszać świat dzięki stosowaniu surowych norm moralnych. Doceniał też wagę literatury, dzięki której można zmieniać ludzi. Głęboko religijny pisarz przeciwstawiał się władzy kościelnej oraz królewskiej. Dzieło swojego życia napisał białym wierszem, bez rymów, a wydawca poprzedził każdą księgę streszczeniem, aby łatwiej było czytelnikom odnaleźć się w gąszczu biblijnych, mitologicznych, historycznych, literackich i filozoficznych odniesień. Elżbieta Zarych pisze: „Centralnym tematem jest utrata Raju przez pierwszych ludzi i wokół tego najważniejszego dla ludzkości wydarzenia koncentrują się wszystkie pytania natury religijnej i filozoficznej: o pochodzenie zła, wolną wolę, interwencję Bożą, siłę cnoty, losy świata”.
W wizji Miltona Bóg czuje się samotny. Mówi o tym, kiedy Adam pragnie kobiety. Tutaj pokazany jest hierarchiczny porządek i system patriarchalny. Adam to człowiek odważny, mądry i opiekuńczy, a Ewa jest piękna i czuła. Są jak dwie uzupełniające się połowy. Po skuszeniu przez Szatana, Adam i Ewa czuli się upokorzeni i myśleli nawet o samobójstwie. Jednak Archanioł Michał zapowiedział nadejście Mesjasza, który zbawi całą ludzkość. Pierwsi ludzie nie są wygnani przez Boga, lecz sami postanawiają odejść z Edenu. W kolejnym poemacie Miltona, wydanym w 1671 roku pod tytułem „Raj odzyskany” poeta pisze o Chrystusie, którego Szatan nawiedził na pustyni. Mesjasz jednak nie dał się skusić Złu.
Krzysztof Penderecki był odważny w swoich decyzjach artystycznych. W latach 1963-1966 napisał pierwszą „Pasję” po Bachu, a tutaj stworzył rodzaj współczesnego dramatu liturgicznego i moralitetu. Nawiązał do średniowiecznej formy muzycznej, ale także do tradycji teatralnej, przedstawiającej alegoryczne postacie w walce dobra ze złem. Jest w tym również silne przesłanie moralne. Napisał „Raj utracony” na zamówienie Lyric Opera w Chicago z okazji 200-lecia USA w 1976 roku. Początkowo myślał o innych utworach literackich: „Boskiej komedii” Dantego, „Fauście” Goethego, „Mistrzu i Małgorzacie” Bułhakowa. Ostatecznie został wybrany poemat Miltona. Kompozytor zaczął tworzyć monumentalne dzieło i potrzebował na nie więcej czasu. Dyrekcja opery w Chicago zgodziła się na przesunięcie prapremiery o 2 lata. Włoski reżyser Virginio Puecher zrezygnował z dokończenia spektaklu niecałe 2 tygodnie przed premierą i udało się doprowadzić do finału dzięki sprawnej pracy asystenta choreografa – Igala Perry'ego. Problem polegał na tym, że reżyser chciał stworzyć wielkie widowisko, a kompozytor przypominał, że nie stworzył opery, lecz „sacra rappresentazione” czyli nawiązanie do tradycji średniowiecznego dramatu liturgicznego, formy dość statycznej w porównaniu z operą. Chór jest głównie komentatorem jak w starożytnym teatrze greckim. Wprowadzona została także postać Miltona.
W styczniu 1979 roku miała miejsce premiera „Raju utraconego” w mediolańskiej La Scali (pierwsza polska opera w XX wieku) pod dyrekcją kompozytora. Jak pisał w recenzji Lucjan Kydryński, owacje trwały 15 minut. Penderecki „odważył się rzucić wyzwanie publiczności przywykłej dziś do utworów efektownych, błyskotliwych i niezbyt dużych. Jego dzieło jest długie i dostojne, poważne, odrzucające wszelkie konwencje czasu i konstrukcji dramatycznej. Płynie niczym szeroka, wezbrana rzeka muzyki, która kłębi się w silnych, porywających słuchaczy wirach”. Kilka miesięcy później premiera odbyła się w Stuttgarcie. Reżyser August Everding zrezygnował z udziału tancerzy odgrywających również postaci Adama i Ewy. Natomiast śpiewak kreujący Adama chodził po scenie z doczepionym sztucznym penisem.
Pierwszą polską inscenizację „Raju utraconego” stworzył Marek Weiss-Grzesiński w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1993 roku, w scenografii Andrzeja Majewskiego. Jan Peszek wcielił się w Johna Miltona. Gdy wypowiadał się jako Bóg, wjechał na scenę na wózku inwalidzkim z żywą białą gołębicą. Spisek upadłych aniołów był pokazany jak obrady jakiejś tajnej organizacji spiskowej. Niebo symbolizował wielki ołtarz.
Kolejny spektakl przygotował w 2008 roku Waldemar Zawodziński w Operze Wrocławskiej. Zaprojektował umowne dekoracje, a chór umieścił na balkonach widowni. Jak napisała Dorota Szwacman, Raj był przedstawiony „w sterylnej bieli (drzewo wiadomości to kilku panów machających rękami na białym postumencie)”. Z kolei Daniel Cichy pisał: „Dominująca ognista czerwień, buchający z łoskotem dym, zardzewiałe kraty więzienia upadłych aniołów oddawały odmienność obu wymiarów”. Jacek Marczyński podsumował: „We Wrocławiu to Szatan, który spowodował wygnanie Adama i Ewy, zatriumfował nad Stwórcą i będzie decydował o losach świata”.
Krytycy muzyczni podkreślają neoromantyczny zwrot Pendereckiego w muzyce, po wielu latach awangardowych eksperymentów. Ten proces odchodzenia od awangardy był już zauważalny w „I Symfonii” oraz „Przebudzeniu Jakuba”. Twórcy awangardy gardzili taką formą jak symfonia, a Penderecki świadomie nawiązał do wspaniałej tradycji Brucknera, Mahlera czy Szostakowicza. Awangardziści nie nawiązywali do tematyki religijnej, a Penderecki komponował wiele takich dzieł. W rozmowie z prof. Mieczysławem Tomaszewskim stwierdził: „Mnie interesują tematy wielkie i uniwersalne. I zawsze wydawało mi się, że szkoda czasu na drobiazgi” (K. Penderecki, „Rozmowy lusławickie”, t. I, s. 68).
Tematy wielkie pojawiały się więc między innymi w „Pasji”, „Jutrzni”, „Polskim Requiem”, „Czarnej masce” i „Raju utraconym”. Były jednak ujmowane w specyficzny sposób. Penderecki stwierdził: „Obok tekstu purytanina [Miltona] umieściłem oryginalny tekst Biblii, sekwencję DIES IRAE i chorał protestancki. Nigdy nie lubiłem ortodoksji, jednoznacznej z dogmatyzmem i nietolerancją” (K. Penderecki, „Labirynt czasu. Pięć wykładów na koniec wieku”, s. 68).
W „Raju utraconym” oprócz Adama i Ewy pojawia się postać Chrystusa, są diabły i anioły, a także postacie alegoryczne – Grzech i Śmierć. Milton to rola aktorska, a Bóg to głos mówiony z offu w połączeniu z unisonowym śpiewem i dźwiękiem okaryn. Penderecki wykorzystał zwłaszcza w partiach upadłych aniołów „sprechgesang” (melodeklamację) oraz szepty czy krzyki, w przeciwieństwie do anielskiego lirycznego i uroczystego śpiewu.
Wielkie dzieło muzyczne Pendereckiego ma tak bogatą dramaturgię, że nadmiar efektów na scenie wręcz zaburza jego odbiór. Reżyser premiery w Teatrze Wielkim w Łodzi Michał Znaniecki raczej tym się nie przejął i postanowił zrobić wielką inscenizację. Scenografia Luigiego Scoglio w połączeniu z projekcjami i jeżdżącym wielkim kołem jak glob na początku oszałamiają, a później efekty zaczynają męczyć. Już w prologu widzimy pełzające po ziemi diabły, zamienione w węże. Scenograf nawiązuje w kole do wizerunku „Człowieka witruwiańskiego” Leonarda da Vinci – nagiego mężczyzny w dwóch pozycjach. Według rzymskiego architekta Witruwiusza ludzkie ciało to model wszelkich proporcji. Wysokość dorosłego człowieka równa jest szerokości jego rozstawionych ramion. Człowiek wpisuje się w ten sposób zarówno w kwadrat, jak i w koło. To wspaniała idea, ale w spektaklu Znanieckiego Adam i Ewa są pokraczni, starzy, zgarbieni, zmęczeni życiem. Przeciwwagą dla nich stali się młodzi tancerze Isotta Sellari i Giuseppe Stancanelli, wspaniale odzwierciedlający piękno ciał pierwszych ludzi.
W Miltona wcielił się bardzo dobrze aktor filmowy i teatralny Andrzej Pieczyński. Stworzył postać wyrazistą, mówił z nienaganną dykcją i emisją głosu, wyraźnie i dobitnie, wolno i z przekonaniem. Można odnaleźć w tej postaci odniesienie do bohatera mitologii greckiej, obecnego także w dramatach antycznych – Tejrezjasza. Był wróżbitą, potrafił przepowiadać przyszłość, rozszyfrowywał też wydarzenia z przeszłości i znał mowę ptaków. Według jednej wersji mitu został oślepiony za przekazanie ludziom boskich tajemnic, według innej – za zobaczenie nagiej bogini Ateny w kąpieli. Ślepy Milton jak Tejrezjasz przestrzega przed tragedią i przypomina historię grzechu pierwszych ludzi oraz buntu aniołów przeciwko Bogu. W akcie drugim jego rolę przejmuje Archanioł Michał (Aleksander Kunach), który usypia Ewę, a Adamowi ukazuje wizję przyszłości ludzi i świata, w którym rządzić będą Grzech i Śmierć, w połączeniu z nienawiścią, wojnami i kataklizmami. Na koniec Michał daje nadzieję: „Jednak potem Bóg i Człowiek zjednoczą się i powstanie nowa Ziemia, zbudowana na sprawiedliwości, pokoju i miłości. […] Dodaj wiarę, dodaj cnotę, cierpliwość, miłość […] szczęśliwszy Raj będziesz posiadać w sobie”. A więc raj można mieć w duszy.
W łódzkim spektaklu pokazanie scen walki przez tancerzy skaczących na scenie nie zrobiło na mnie wrażenia. Był to jakiś rodzaj tańca współczesnego, udawanie walki pokazane w nijaki sposób, w kiepskich kostiumach. Ta koncepcja choreografa Grzegorza Pańtaka zupełnie mnie nie przekonała. Żal mi było na to patrzeć, ponieważ wiadomo, że Teatr Wielki w Łodzi ma jeden z najlepszych zespołów baletowych w tej części Europy. Marzyłoby mi się zobaczyć sceny walki jak ze „Spartakusa” Chaczaturiana. Przypomniałem sobie też inscenizację Marka Weissa-Grzesińskiego z 1993 roku. W apokaliptycznym finale „Raju utraconego” w Teatrze Wielkim w Warszawie na scenie obrotowej była wielka góra z okopami i tłumem statystów, jeździły zapadnie i boczne wózki. „Wojenny” finał wywoływał ogromne wrażenie, a tu był zaledwie poprawny.
Pierwszy akt spektaklu w Łodzi przytłaczał nadmiarem scenograficznych efektów i tłumu ludzi pełzających albo chodzących po scenie w ładzie i nieładzie. O wiele lepsze wrażenie zrobił na mnie akt drugi, w którym zobaczyliśmy historię dwojga ludzi, Adama i Ewy. Było więcej scen kameralnych, które bardziej mnie przekonały. Podobał mi się też pomysł ze złotym Drzewem Wiadomości Dobrego i Złego, na którym zawieszone były książki. Ewa zerwała jedną z nich i zaczęła ją „pożerać” wzrokiem. Była zafascynowana wiedzą. Wtedy też Szatan przejął nad nią kontrolę. Swoją drogą, to nieco zaskakująca wizja, jakoby czytanie książek było niebezpieczne. Tak jednak przez wiele wieków uważano. Wystarczy przypomnieć o ogłaszanym przez Kościół katolicki Indeksie Ksiąg Zakazanych, które były palone na stosach. Pierwszy Indeks był ogłoszony w 1559 roku, a ostatni został oficjalnie zniesiony dopiero w 1966 roku przez papieża Pawła VI.
Jaką księgę czyta Ewa w spektaklu Znanieckiego? Bóg zabronił ludziom wiedzy? Chodziło zapewne o coś innego. Wszystko miało być pod boską kontrolą. Zakaz został złamany i ludzie ponieśli karę. W łódzkim spektaklu na drzewie wiszą więc książki, chór chodzi z księgami po scenie, wczytując się w nie mocno, ale jabłko również się pojawia. W Starym Testamencie nie pada nazwa owocu. Chrześcijanie dopisali historię, że było to jabłko, a symbolicznie każdy dorosły mężczyzna ma „jabłko Adama”. Michał Anioł namalował Adama i Ewę przy figowcu, którego listkami zakryli sobie później przyrodzenia. Może zjedli figi? Nie ma to jednak specjalnego znaczenia – to tylko symbole.
Od muzycznej strony „Raj utracony” był przygotowany wręcz perfekcyjnie przez dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego w Łodzi – Rafała Janiaka. Język angielski był jednak sporą przeszkodą dla artystów chóru i części solistów. Można było skorzystać ze świetnej polskiej wersji Stanisława Barańczaka. Niezwykle skomplikowana partytura została wspaniale zinterpretowana i dramaturgia muzyki była na tyle fascynująca, że chwilami miałem ochotę zamykać oczy, aby scenografia, ruch sceniczny i podwójne projekcje mnie nie rozpraszały. Orkiestra zagrała rewelacyjnie, skomplikowane chóry diabelskie i liryczne chóry anielskie były świetne (przygotowanie – Rafał Wiecha), jednak wielki problem tkwił w ich kiepskim nagłośnieniu. Wzruszający był chór dziecięcy w scenie tworzenia zwierząt przez Boga (przygotowanie – Maciej Salski).
Udało się dobrać świetną obsadę do tego arcytrudnego dzieła. W Adama wcielił się wybitny śpiewak Mariusz Godlewski, Ewę kreowała znakomita od strony wokalnej i aktorskiej Joanna Freszel. Przekonującym Szatanem był Bartłomiej Misiuda. Bardzo dobra była charakterystyczna postać Grzechu w interpretacji Agnieszki Makówki, lubiącej współczesny repertuar (była wspaniałą Zofią w operze Rafała Janiaka „Człowiek z Manufaktury”). Kontratenor Jan Jakub Monowid sprawdził się w partii Śmierci. Warto także pochwalić Pawła Skałubę jako Gabriela, Aleksandra Kunacha w roli Michaela i Michała Sławeckiego jako Raphaela. Dopełniali obsadę wyraziście: Emil Ławecki (Belzebub), Rafał Pikała (Moloch), Zbigniew Malak (Belial), Łukasz Motkowicz (Mammon), Bernadetta Grabias (Ithuriel), Aleksandra Borkiewicz-Cłapińska (Zephon). W Chrystusa wcielił się Wołodymyr Pankiw.
Niezbyt podobały mi się kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej, zresztą większość z nich zobaczyłem dopiero podczas ukłonów (np. zespół chóru), ponieważ scena zbyt często ginęła w ciemności. Dawid Karolak jako reżyser świateł zdecydowanie przesadził, pchając akcję w stronę mroku, tym bardziej, że spektakl ma być pokazany w TVP Kultura. Nie wiem, co będzie tam widać. Był już taki fatalny przykład wcześniej z półscenicznym „Don Carlosem”, także za ciemnym i też reżyserowanym przez Michała Znanieckiego.
Teatr Wielki w Łodzi, realizując potężne dzieło Krzysztofa Pendereckiego pokazał, że jest przygotowany od strony muzycznej do wykonywania utworów wymagających bardzo wysokiego poziomu artystycznego. Dyrektorzy Rafał Janiak i Marcin Nałęcz-Niesiołowski zdecydowali się na to, aby muzyka Pendereckiego zabrzmiała w łódzkiej inscenizacji bez skrótów. Słuchając jej na żywo, miałem wrażenie, jakby fizyczny czas się zatrzymał. Znalazłem się w fascynującym świecie dźwięków, które mnie otaczały, tworzyły zaskakujące struktury w połączeniu ze śpiewem i słowem mówionym. Słuchając także niezwykłych słów Miltona można było poczuć bliski kontakt z wielką literaturą, wspaniale ożywioną przez genialnego kompozytora i znakomitych muzyków.