„Nie wszyscy pójdziemy do raju” Olgi Górskiej w reż. Karoliny Szczypek w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Ryszard Koziej.
Z dziejów najnowszej kultury wiemy doskonale, że od czasów Jacka Kerouaca powieści drogi prędzej czy później stają się scenariuszami filmowych opowieści, i że przyszło to do nas z Ameryki, gdzie, krótko mówiąc, skala jest zupełnie inna od europejskiej, droga jest bez porównania dłuższa więc i czas opowieści ma szansę ogarnąć alegorię ludzkiego życia. Bywa, że powieści drogi paradoksalnie trafiają do teatru, paradoksalnie, bo przecież łatwiej w filmie pokazać ruch i przestrzeń niż w zamkniętych pudełkach przestrzeni sceny i widowni. Adaptacja powieści „Nie wszyscy pójdziemy do raju” Olgi Górskiej w kieleckim Teatrze imienia Stefana Żeromskiego bardzo zgrabnie ów paradoks spełnia, choć może być co najwyżej, i w istocie jest, równie ważną alegorią nie tyle całego życia, ile jego najważniejszego momentu, punktu zwrotnego, przełomowego, w przypadku głównej bohaterki momentu wyjścia z szafy, bo tak tłumaczy się z grubsza angielskie wyrażenie coming out oznaczające publiczne ujawnienie swojej nieheteroseksualnej orientacji, przyznanie się do niej, zaakceptowanie jej.
Konwencja powieści drogi w utworze Olgi Górskiej, notabene autorki obecnej na kieleckiej premierze i najwyraźniej zadowolonej ze scenicznego przełożenia jej utworu, zamyka się, znów symbolicznie, w całkowicie innej od amerykańskiej przestrzeni, czyli na krótkim odcinku Warszawa – Radom. Historia nieudanej wyprawy „za miasto” trzech przyjaciółek, czy bardziej dziewczyn związanych ze sobą homoseksualną relacją, staje się okazją do nakreślenia alegorii lecz nie całego życia, jak u Kerouaca choćby, ale przynajmniej jego świadomego początku, dzieciństwa, gdy odkrywamy własną seksualność i gdy nasze najbardziej autentyczne i prawdziwe „ja” staje w konfrontacji z obowiązującym modelem społecznych relacji w miejscu, w którym dorastamy.
Autorka adaptacji i reżyserka kieleckiej premiery Karolina Szczypek tę najważniejszą myśl powieści Olgi Górskiej przełożyła na język teatru idealnie. Główna bohaterka, doskonale wykreowana, zbudowana, poprowadzona przez Dagnę Dywicką, młoda lesbijka obchodząca swoje trzydzieste urodziny owszem, odbywa podróż w towarzystwie przyjaciółek (w tych rolach świetne Ewelina Gronowska i Aneta Wirzinkiewicz), ale podróż niby sentymentalną w krainę dzieciństwa, które z definicji niewinne, lecz w naszej polskiej rzeczywistości przełomu tysiącleci, a pewno i dzisiaj, poprzez chore antyludzkie ideologie właśnie staje się winne, staje się traumatycznym jednym wielkim poczuciem winy. Owo poczucie potęgowała przynależność dziecka do katolickiej organizacji, znów niejako z definicji traktującej nieheteronormatywność jako coś grzesznego, nienormalnego, co trzeba w sobie zwalczać, za co trzeba się winić. Owo poczucie winy potęgowali rodzice niepotrafiący pomóc, czy wręcz zrozumieć jakie dylematy przeżywa ich własne dziecko. Tego wszystkiego dowiadujemy się ze sceny, na której mieszają się porządki jawy i snu, postaci ze wspomnień i z otaczającej bohaterkę rzeczywistości, wszystko w jednym miejscu i ten aspekt całego przedstawienia najbardziej do mnie przemówił, bo jest niesamowicie naturalny. Nasze światy przeszłe, obecne i przyszłe również codziennie dzieją się jednocześnie na jednej scenie naszego umysłu. Reżyserka pozwala miejscami aktorom improwizować dzięki czemu niektóre sceny, jak choćby ta dotycząca wakacyjnych wspomnień u dziadków, wręcz dzieją się in statu nascendi przekraczając granicę fikcji literackiej i teatralnej i wchodząc w prywatną rzeczywistość aktorów odgrywających dramatyczne role.
We wspomnieniach bohaterki pojawia się jej lesbijska miłość Betty (w tej roli bardzo udanie debiutująca na scenie Klaudia Janas) i ojciec Tomasz (w kreacji też debiutującego, równie dobrze Oskara Jarzombka). Te dwie postaci przynależą do świata zmarłych, co scenograf Aliaksandr Adamov zaznaczył wyraźnymi cieniami pod ich oczami, one nie żyją a bohaterka musi żyć z poczuciem winy wobec jednej i drugiej z nich. Pytanie retoryczne kieleckiego spektaklu brzmi, czy rzeczywiście musi. Retoryczne, bo oczywiście nie musi, więcej, nie powinna. Kto z nas czuje się winny, że na przykład ma rude włosy albo w ogóle ich nie ma? Czy jesteśmy winni tego, że mamy za duże stopy abo odstające uszy, albo czy dziewczyna jest winna tego, że potrzebuje relacji intymnych z inną dziewczyną a nie z chłopcem? Dla ludzi oświeconych i kochających innych ludzi jest to pytanie retoryczne, tyle, że oświeceni i empatyczni zawsze w społeczeństwach stanowili mniejszość.
Przynależąc do tej mniejszości tytuł powieści Olgi Górskiej i kieleckiego przedstawienia „Nie wszyscy pójdziemy do Raju” odczytuję jak u Dantego a nie jak wyrzut sumienia - nie pójdą tam na pewno ci, którzy z Raju chcieliby wyrzucić wyrzutków, to znaczy tych, których najbardziej umiłował Twórca widzialnego i niewidzialnego świata. Ci, którzy z różnych powodów noszą przez całe życie poczucie winy, znajdą się w Raju, jestem tego pewien. Taka jest wymowa kieleckiego przedstawienia i ogromne dzięki za to jego twórcom.