„Marat/Sade" na podstawie dramatu Petera Weissa w reż. Marcina Libera we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Katarzyna Mikołajewska w „Gazecie Wyborczej - Wrocław”.
Rewolucja potrzebuje punkowej energii i zrywów serca. Nic więc dziwnego, że w "Marat/Sade" znajdziemy jedno i drugie.
Spektakl w reżyserii Marcina Libera powstał na podstawie dramatu Petera Weissa „Męczeństwo i śmierć Jeana Paula Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem Pana de Sade". Odpowiedzialny za współpracę dramaturgiczną Michał Kmiecik nie dopisał do tekstu współczesnych kontekstów – widzowie sami muszą ich w spektaklu poszukać pośród krzyków i dymu.
„Marat/Sade" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Miejsce zsyłki więźniów politycznych
Jean Paul Marat (Rafał Cieluch), główny bohater spektaklu Libera pragnie rewolucji, a jego kompani z zakładu o zaostrzonym rygorze pragną przede wszystkim porozrabiać. Tymczasem dyrektor tego przytułku życzy sobie mieć spokój, a Markiz de Sade (Jerzy Senator) chce się popisać talentem reżyserskim. Z tej wybuchowej mieszanki powstało przedstawienie, które trzęsie sceną Wrocławskiego Teatru Współczesnego.
Anarchia na scenie teatru. "Nie gramy wariatów, lecz szaleńców"
Dwunastu bohaterów, których oglądamy na scenie, to mieszkańcy zakładu zamkniętego. W oryginale u Weissa był to szpital psychiatryczny, jednak u Libera to raczej miejsce zsyłki więźniów politycznych, którzy zostali uznani za szalonych, ze względu na swe niebezpieczne dla władzy poglądy. Zostaje przed nimi postawione zadanie przygotowania inscenizacji dzieła przypominającego ostatnie chwile Jeana Paula Marata, który padł ofiarą morderstwa.
W oczekiwaniu na krwawą scenę w wannie, widzowie spektaklu przyglądają się powstawaniu scenografii, aktorskim wprawkom więźniów oraz cenzorskim skłonnościom dyrektora, Pana Coulmier (Piotr Łukaszczyk). Spektakl reżyseruje Markiz de Sade i to właśnie pomiędzy reżyserem i tytułowym bohaterem przedstawienia toczy się dyskusja o rewolucji. Rozmowy pod pretekstem i pod płaszczykiem teatralnych prób ujawniają motywacje, wierzenia oraz rozterki bohaterów.
„Marat/Sade" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Chaos piewców rewolucji
Tekst Weissa, wpisany w motyw „teatru w teatrze" nie jest łatwy – ani w inscenizowaniu, ani też w odbiorze. Wymieszane porządki – spektaklu Libera i spektaklu Markiza de Sade zmuszają widzów do zachowania szczególnej uwagi. „Marat/Sade" to plątanina scen, w których zdarzają się epizody ewidentnie odsyłające do rzeczywistości inscenizowanej w ramach spektaklu wystawianego w przytułku w Charenton – choćby wtedy, gdy Karolina Corday (Mariusz Bąkowski) i Duperret (Dominik Smaruj) występują w kostiumie z epoki lub gdy grupa aktorów w błazeńskich pantomimach z użyciem rekwizytów (ludzkie kończyny) opowiada część historii.
Początkowo aktorzy grający szaleńców powracają do swych wariackich tików, min i gestów, gdy na scenie pojawia się dyrektor Coulmier – wychodzą wówczas z ról odgrywanych w spektaklu Markiza de Sade. Jednak te metateatralne zabiegi zostają wplecione w protest-songi, w rewolucyjne manifestacje i w monologi Marata, który pragnie zmian i ubolewa nad niepowodzeniami politycznych przewrotów.
Nie wypada, by od spektaklu, który miał powstawać w duchu anarchii, oczekiwać uporządkowania, dlatego taką formę pozostaje uznać za spójną z treścią oraz z tym, jak dziś można czytać dramat Weissa. O tym, że chaos po stronie piewców rewolucji, ich wariactwo i nieporadność były zamierzonym zabiegiem teatralnym, świadczy to, jak skrajnie różna jest postać Markiza de Sade. Wyważone, podszyte ironią, kpiną, ale również wyższością i przekonaniem o zwycięstwie teorie wygłaszane przez bohatera granego przez Jerzego Senatora to absolutnie przeciwny biegun scenicznej ekspresji.
Na spektakl „Marat/Sade" warto wybrać się zarówno po to, by obserwować postać sceptycznego Markiza, cierpiącego fizyczne i psychiczne męki (z powodu egzemy i niepowodzenia rewolucji) Jeana Paula Marata, jak i zbieraninę opętanych ideą szaleńców-kryminalistów, którzy z dziką radością sieją zamęt na scenie, a w jednym z epizodów także poza nią (czego jednak celowo nie rozwinę, by dać przyszłemu widzowie szansę na bycie zaskoczonym).
Podobnie scenę finałową, jeden z najlepszych momentów spektaklu – przede wszystkim za sprawą scenograficznego pomysłu Mirka Kaczmarka – chętnie opiszę powściągliwie, by nie odbierać przyjemności z niespodzianek. Nieuniknione przedstawienie śmierci Marata, który ginie zasztyletowany w wannie przez Karolinę Corday, otrzymało bowiem ciekawą oprawę wizualną i muzyczną, która raczej nie jest pierwszym skojarzeniem, jakie można mieć z obrazem „męczeństwa i śmierci Jeana Paula Marata" – i na nic nie przyda się w tym wypadku znajomość dzieła francuskiego malarza Jacques-Louis Davida.