„a.y.l.a.n” w reż. Jetona Neziraja z Teatri i Qytetit – Gjilan z Kosowa na PTMF Kontrapunkt w Szczecinie. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalu DobraPunkt.
Piątek, 29 kwietnia, rano
Wchodzimy w przestrzeń Teatru Lalek Pleciuga i okazuje się, że siedzimy na scenie, pole gry stanowić będzie bowiem… prawdziwa teatralna widownia. Pomysł to nie nowy, ale zawsze nośny. Gdy pojawią się na scenie (widowni) aktorzy (dwie kobiety i trzech mężczyzn), będziemy się przeglądać w ich postaciach i opowieści, jako ludzie i jako społeczeństwo. Widownia Pleciugi jest dość spadzista, fotele w szarym kolorze – miękkie i nowoczesne. Łatwo je więc oświetlić i za pomocą kilku prostych trików zamienić na przykład… w morze. I tak się właśnie dzieje w pierwszej scenie spektaklu Jetona Neziraja, w której ubrani w nieco przesadne czarne garnitury aktorzy wyłaniają się spod rzędów foteli, niczym syreny czy inne morskie stworzenia, kreując nam tym samym miejsce akcji przedstawienia, czyli brzeg Morza Śródziemnego w uroczej, choć zapomnianej przez Boga i ludzi sycylijskiej miejscowości Roccalumera. Gdy się głębiej zastanowić, sama nazwa miejscowości wygląda na wieloznaczną: Roccapo włosku znaczy twierdza, lumezaś to światło, czyżby więc Neziraj ze swoim zespołem sugerował, że żyjemy w Europie – bo ów brzeg między widownią a sceną jest ewidentnie metaforą współczesnej Europy – „twierdzy prześwit”? Najwyraźniej, gdyż już w pierwszych słowach dowiadujemy się, że pewne małżeństwo stoi w porcie owego miasteczka z transparentem w języku arabskim i angielskim Kochamy uchodźców. Prosimy, zatrzymajcie się tutaj.Nie wiem, co dokładnie w kontekście stosunku do uchodźców w danym kraju znaczy taki gest, ale wydaje mi się, że w Polsce – znakomicie korespondując z zabiegiem totalnego odwrócenia porządku widowni – znaczy dosłownie odwrotnie Nienawidzimy uchodźców. Prosimy, nie zatrzymujcie się tutaj. Ta diagnoza i oparte na niej oskarżenia o hipokryzję rzucone przez kosowskich artystów w twarz tak zwanego pierwszego świata, którego my, Polacy, przynajmniej w sensie formalnym jesteśmy częścią, nie do końca pozostają aktualne po 24 lutego 2022. Rozumiem, że spektakl traktuje o uchodźcach z krajów Bliskiego Wschodu czy Afganistanu, z którymi jako państwo i społeczeństwo wciąż mamy ogromny problem, podobnie zresztą jak cała Europa, ale nie sposób brać do siebie oskarżeń o hipokryzję w kwestii uchodźców w dniu, w którym prasa donosi, że polską granicę przekroczyły trzy miliony Ukraińców, a w każdym polskim mieście widać i słychać ukraińskie matki z dziećmi, którymi zwykli Polacy naprawdę pięknie się zajęli. Oczywiście nigdy dość przypominania, że w polsko-białoruskich lasach wciąż giną ludzie, traktowani bezdusznie przez polskie służby (po białoruskich niczego innego nie oczekuję), ale skutki wojny w Ukrainie na pewno osłabiają wymowę spektaklu w Polsce, w kwietniu 2022.
Spektakl Jetona Neziraja jest niezwykle ryzykowny i to z dwóch powodów, związanych ze znanym z mediów zdjęciem ciała małego syryjskiego uchodźcy, wyłowionego z Morza Śródziemnego w 2015. Chłopiec nazywał się Aylan Kurdi, stąd tytuł kosowskiego spektaklu. Zdjęcie użyte w finale pokazuje prawdziwe martwe ciało dziecka. To, że media takimi obrazkami coraz śmielej epatują, nie ulega wątpliwości. To kwestia pogoni za klikalnością. Z drugiej strony większość ludzi wciąż uważa publikację takich zdjęć (nawet w dobrej wierze) za naruszenie granicy ludzkiej godności i podstawowych praw człowieka. Rozumiem, że twórcy pokazują to zdjęcie widzom jako drastyczny dowód ich hipokryzji, ale mimo szczytnego celu godność chłopca wciąż pozostaje naruszona. Jej istotą jest bowiem nieużywanie jego ciała do żadnych, absolutnie żadnych publicznych epifanii. Wiedziała to już Antygona i zdecydowała się za to umrzeć. Druga kwestia to dwuznaczny w takim kontekście moment braw. Jedna z widzek zwróciła mi uwagę, że aktorzy znoszą ze sceny zdjęcie przed oklaskami, właśnie z szacunku dla chłopca i jego tragedii, ale mnie nie przekonała. Od momentu bowiem, gdy je w spektaklu zobaczymy, nosimy je w głowie. Co więcej, nie wiem jak Państwo, ale ja do teraz pamiętam z tego spektaklu tylko tego chłopca. Nie ma w tym nic złego, aczkolwiek nurtuje mnie wciąż pytanie, czy twórcy mieli prawo użyć jego tragedii i zdjęcia ciała do wskazywania mi mojej (widza) hipokryzji. Kto im dał prawo, myślę dalej, naruszać odwieczne tabu, odbierać chłopcu godność, żeby mnie łajać w gruncie rzeczy na poziomie polityki. Spektakl nie mówi przecież o figurze ofiary, a o mieszkańcach Twierdzy Prześwitu!
W kontekście dylematów etycznych, teatralne ryzyko nie ma już chyba znaczenia, ale napiszę o nim. Nie wiedziałem, co znaczy tytuł, i go przed spektaklem wygooglowałem. I oczywiście od razu wyskoczyło mi owo zdjęcie. Wiedziałem już, że musi się pojawić w przedstawieniu. Po pierwszych scenach i słowach zrozumiałem, do czego to zmierza. W związku z tym, sama epifania nie miała żadnej siły rażenia. Dodatkowo uważam, że jest w dzisiejszym świecie wyjątkowo nietrafiona. Jak pisała Susan Sontag, jesteśmy już nasyceni tego typu obrazami i kompletnie nie robią one na nas wrażenia. Przykładem ostatnia afera z publikacją zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej, która to publikacja na nikim nie zrobiła wrażenia. Takie czasy, taki klimat.