EN

30.11.2023, 15:17 Wersja do druku

Przebudzenie

„Komediantka" wg Władysława Reymonta w reż. Anity Sokołowskiej w Teatrze Polskim im. H. Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Patryk Kencki, członek Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Wśród inscenizacji tekstów klasycznych częstokroć trafiają się w ostatnich latach odczytania powieści znanych szerszej publiczności z udanych ekranizacji. Spektakle te przybierają z reguły kształt wyraźnie odmienny od wersji filmowych i przez to dają widzowi okazję do ciekawych porównań (dzieło literackie – filmowe – teatralne). Jako przykłady można by tu wymienić Nad Niemnem, Noce i dnie czy Ziemię obiecaną. A także Komediantkę, którą Anita Sokołowska wystawiła w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Spektakl wpisuje się w strategie sięgania po klasyczne powieści. Przy zachowaniu literackich postaci i relacji pomiędzy nimi, przy staraniach o względną wierność wobec akcji inscenizowanego utworu (względy dramaturgiczne wymagają wszakże znaczących skrótów), odczytanie ma charakter autorski i pozwala spojrzeć na tekst w zupełnie nowy sposób. Duża w tym zasługa Marii Wojtyszko, która odpowiada za dramaturgię przedstawienia.

W bydgoskiej Komediantce główny akcent położony został na teatralną tematykę utworu, co sprawia, że mamy do czynienia z przedstawieniem wyraźnie metateatralnym. Doskonale to widać w scenie, w której Sowińska (Małgorzata Witkowska) opowiada o śmierci swojego syna, a słuchająca jej Janka Orłowska (Anna Bieżyńska / Katarzyna Pawłowska) zaczyna naśladować jej intonację i gestykulację. Tę dziwną grę luster pomiędzy rzeczywistością a światem scenicznym dostrzegamy już w scenie początkowej, gdy aktorzy poruszają się w gimnastycznym tańcu, jak gdyby rozgrzewając się przed spektaklem. Swoją drogą transowy charakter tego rytuału (pochwały za choreografię należą się Magdzie Jędrze) zdaje się zdradzać, jak pociągający jest świat teatralny, dający ułudę przeniesienia się do jakichś niezwykłych wymiarów istnienia. Ale kolejne kartki powieści czy minuty spektaklu ukazują mizerię teatru (zarówno materialną, jak i moralną), a szerzej – jego fałsz. Ta atmosfera niebezpieczeństwa podkreślona jest między innymi przez jarzeniowe światło wykorzystane w spektaklu. Ale znajduje swój odpowiednik także w sferze dźwiękowej. W niektórych scenach aktorzy bawią się jakimś słowem czy nazwiskiem, co z jednej strony może przypominać sceniczne ćwiczenia dykcji, ale z drugiej przywołuje na myśl syczące kłębowisko żmij.

Zaznaczyć jednak wypada, że realizatorzy umiejętnie żonglują nastrojem scenicznym, przez co spektakl zyskuje rozmaite odcienie. Chwilami światło jest zimne, a ciemna scenografia kojarzy się z jakąś otchłanią, chwilami zaś scena wypełniona jest ciepłym oświetleniem, w którym przyciągają wzrok barwne i wystylizowane kostiumy (za scenografię i stroje odpowiada Wojciech Faruga, za reżyserię świateł – Jędrzej Jęcikowski). Nastrój buduje muzyka Krzysztofa Kaliskiego – autorska, ale sięgająca chociażby po Chopinowskie nokturny.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Na pochwałę zasługują aktorskie kreacje. Wykonawcy spektaklu przechodzą od działań zbiorowych do możliwości prezentowania swoich postaci w pełnym świetle i wszyscy jakoś tę szansę wykorzystują. A że Wojtyszko napisała scenariusz w taki sposób, aby wykorzystać spore partie Reymontowskiej narracji, to, wygłaszając fragmenty o swoich postaciach, mają jeszcze okazję do wykorzystania efektu dystansu. Pomaga to widzom w odczytaniu historii poszczególnych postaci, szczególnie zaś w zrozumieniu, w jaki sposób dostali się w pułapkę teatru, z której trudno się wydostać. Już nie tylko sceniczne próby, ale codzienne ich życie upływa pod znakiem teatralnej iluzji. Dobrze to pokazuje scena imienin Dyrektorowej (Dagmara Mrowiec-Matuszak) będących na swój sposób także widowiskiem. Wynika z tego dodatkowy sens, pytanie skierowane do widzów: czy i nasze życie nie stało się po prostu teatrem, uwięzieniem pośród zasłaniających rzeczywistość symulakrów?

Z całą pewnością w takiej pułapce znaleźli się bohaterowie bydgoskiego spektaklu, rozgrywającego się na (meta)teatralnej scenie. W tym kontekście mocne wrażenie sprawia jego finał. U Reymonta przed popełnieniem samobójstwa powstrzymuje Jankę Orłowską rybak, uzmysławiający jej, że teatralna rzeczywistość, która jej wydaje się wszystkim, jest dla wielu ludzi czymś niewartym uwagi. Sokołowska spotęgowała ten motyw, obsadzając w roli Rybaka Zhenię Doliak. Dzięki temu Janka nie zderza się z prostym człowiekiem, który odrzuca świat iluzji z tej przyczyny, że ten właściwie i tak nie jest dlań dostępny. Na scenie zamiast poczciwego prostaka oglądamy bowiem pewną swej wartości wykształconą kobietę, która odtrącenia teatru dokonuje w sposób świadomy. Wie po prostu, że to nie teatr jest najważniejszy. Wie o tym również reżyserka spektaklu, a jej wątpliwości w różnoraki sposób można wpisać w kontekst współczesności. W planie bardziej szczegółowym – chociażby w dyskusję podważającą dawne przekonania, że obowiązkiem aktora jest poświęcanie samego siebie dla teatralnego dzieła. W planie bardziej ogólnym – w świadomość, że skoro współczesna kultura uwięziła nas w świecie symulakrów, to właśnie przełamujący swoją iluzyjność teatr jest miejscem, w którym widz może doznać przebudzenia.

Komediantka według powieści Władysława Reymonta, reż. Anita Sokołowska, Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, prem. 14 stycznia 2023.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Patryk Kencki

Wątki tematyczne