EN

18.10.2021, 10:13 Wersja do druku

Profilaktyka morderstwa

"Gniew" wg Zygmunta Miłoszewskiego w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Sylwia Kobuszewska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Maciej Stobierski/mat. teatru

Ludzkie puzzle układają się w groteskowy obrazek przedstawiający historię przemocy domowej. Znalezione przypadkowo w podziemiach szczątki „starego Niemca” okazują się należeć do zmarłego przed tygodniem mieszkańca Olsztyna. Jak to możliwe? To pytanie zadaje sobie najpierw sądowy patolog dr Frankenstein, próbujący niczym z puzzli odtworzyć pełny szkielet z kości. W przeciwieństwie do swojego książkowego pierwowzoru w przedstawieniu jest kobietą, graną przez Agnieszkę Bałagę-Okońską (przypuszczalnie dlatego, aby dychotomiczny podział na złych albo chociaż niesympatycznych mężczyzn i bardziej pozytywne kobiety nie został zachwiany; patolożka jest postacią może i nieco zdziwaczałą, ale na pewno wzbudzającą sympatię). Rozwiązanie tej zagadki kryminalnej spoczywa natomiast na barkach prokuratora Teodora Szackiego, w którego w przedstawieniu wcielił się Michał Bałaga.

„Gniew”, najnowsza produkcja Teatru Zagłębia w Sosnowcu w reżyserii Szymona Kaczmarka, stanowi dosyć wierną adaptację kryminału Zygmunta Miłoszewskiego z 2014 roku o tym samym tytule, będącą trzecią i ostatnią częścią serii, w której głównym bohaterem jest prokurator Szacki.

Kryminał na scenie to bardzo wdzięczny gatunek, gotowy przyciągnąć rzesze widzów. Jest intryga, zbrodnia i zagadka do rozwiązania, są emocje. Częstokroć mamy też do czynienia z czymś, co nazwać możemy „teatrem zbrodni”, gdyż przestępcy w kryminałach (w przeciwieństwie do większości historii z prawdziwej prokuratury) działają w sposób efektowny, co można pokazać na wiele sposobów w prawdziwym teatrze. U Miłoszewskiego mamy też ciekawych bohaterów, ważną i niezwykle aktualną problematykę oraz świetną narrację, której lekkiego, zabawnego, a jednocześnie dającego do myślenia charakteru niestety nie udało się do końca przenieść w spektaklu.

Pomimo licznych, częstszych niż w powieści żartów i elementów humorystycznych, spektakl raczej nie wzbudza śmiechu. Reakcje publiczności są stonowane, rzadko usłyszeć można było pojedynczy śmiech. Prawdopodobnie wynikało to z dużo mocniej niż w książce podkreślonej problematyki społecznej, osadzającej się wokół przemocy, zwłaszcza przemocy domowej. W książce problem ten oczywiście również się pojawia, ale nie został aż tak uwypuklony, choć niektóre sceny bywają nie mniej brutalne. Jednak zamiana zdystansowanej narracji powieści na nieco zbyt sztywną grę aktorską (głównie w wykonaniu odtwórcy roli głównego bohatera) oraz przesadne szafowanie emocjami, pozbawia spektakl lekkości, która w powieści, na zasadzie kontrastu, pozwala jeszcze mocniej wybrzmieć trudnemu tematowi.

fot. Maciej Stobierski/mat. teatru

Świetnie wykorzystano natomiast przestrzeń. Twórcy spektaklu postanowili wyjść poza deski sceny. Powieść rozgrywa się jednocześnie w wielu miejscach w tym samym czasie, co zostało pokazane dzięki wykorzystaniu różnych przestrzeni teatru. Poza sceną do grania wykorzystano również część widowni, a także inne, niewidoczne dla widzów miejsca, pokazywane na ekranie za pomocą rzutnika. Te różne plany („filmowy” i „teatralny”) czasami na siebie nachodzą, co nie tylko ciekawie wygląda, ale również służy intrygującemu pokazaniu przemocy oraz trudnych relacji między postaciami. Ponadto zabieg łączenia planu żywego z tym widocznym na ekranie ułatwia nam współodczuwanie wraz z Szackim poczucia zagubienia i bezsilności. Niby przeczuwamy albo nawet wiemy co się dzieje, a jednak nie mamy całości obrazu, nie możemy „dotknąć” tej sytuacji, aby jej zapobiec. Tak samo jest z przemocą. Często zdajemy sobie z niej sprawę, jednak nie jesteśmy w stanie zareagować. Od krzywdzonych oddzielają nas ściany, odległość i strach, a także nieskuteczne prawo. Z drugiej strony, desperacja związana z powyższym doprowadza czasami do sytuacji samosądu, co stanowi zjawisko równie szkodliwe i równie trudne do uniknięcia, jak czyny, za które postanowiono samodzielnie osądzić winnego.

Estetyka spektaklu momentami kojarzyć się może z latami 50. XX wieku, co stanowi kolejny sposób na nawiązanie do naczelnego motywu. Bardzo dobrze całości dopełnia scenografia, za którą odpowiedzialna jest Kaja Migdałek. Industrialna przestrzeń dobrze oddaje klimat przedstawienia, jednocześnie nie wysuwając się na pierwszy plan i nie odrywając nas od fabuły i problematyki inscenizacji. Składa się ona z rozwiązań praktycznych (na przykład umieszczenie lustra nad stołem ze szczątkami w prosektorium pozwala dostrzec to, co się na nim znajduje nie tylko pochylającym się aktorom). Dużą rolę w budowaniu nastroju oraz narracji odgrywa również światło, za które odpowiedzialny jest reżyser, Szymon Kaczmarek.

Chociaż zapraszając po premierze na scenę wszystkich twórców spektaklu pomylono imię obecnego na sali autora adaptowanej powieści, to należy przyznać, że twórcy spektaklu wiernie podeszli do treści książki. Postanowili zrezygnować ze zbyt wielu skrótów, więc widzowie muszą przygotować się na trzygodzinny spektakl. Unikano dodawania scen i dialogów, których w książce nie było. Zmieniono tylko nieco charakter głównego bohatera. Nie jest to nienaganny elegant z powieści Miłoszewskiego, lecz zmęczony życiem śledczy z kilkudniowym zarostem. Niektóre postacie połączono, inne zaś pominięto. Brakuje na przykład postaci partnerki głównego bohatera, Żeni, która jest istotna w kontekście tematyki powieści.

Środki dramaturgiczne, sceniczne i techniczne służą praktycznej adaptacji powieści tak, aby to, co wybrzmiewa głównie dzięki sprawnej narracji w książce, mogło wybrzmieć w teatrze. Docenić należy sposób, w jaki udało się przenieść na scenę utwór opierający się w dużej mierze na zgryźliwych myślach wypalonego pracą i życiem głównego bohatera. W powieści mamy do czynienia głównie z fokalizacją wewnętrzną, bez której utwór staje się jedynie kolejnym kryminałem „na ważny temat”. Natomiast adaptacyjna spójność pozwala nie nudzić się na przedstawieniu zarówno widzowi, który zapoznał się już z książkowym „Gniewem”, jak i odbiorcy, który tej powieści nie czytał. Zagadka kryminalna prowadzi nas natomiast pod drzwi domów zamkniętych dla publiczności. Pod pozorem jej rozwiązywania otrzymujemy historię ofiary, kata i samosądu, a także niesprawnie działającego systemu i konsekwencji wielowiekowego patriarchatu.

Jednocześnie spektakl nie stanowi jedynie przeniesienia na scenę literatury, ale podejmuje ważny i aktualny problem społeczny. Nieobca w lekturze Miłoszewskiego kwestia przemocy domowej oraz konsekwencji wynikających z patriarchalnego układu społeczeństwa w spektaklu została uwypuklona do granic możliwości, jakby twórcy obawiali się, że mniejsza ilość nawiązań do naczelnego tematu nie dotknie wystarczająco odbiorcy. Przemoc w przedstawieniu obecna jest wszędzie, zarówno w zgłaszanych sprawach, jak i w trakcie przesłuchań. Jest widoczna w domu i w szkolnym wypracowaniu. W subtelnych, metaforycznych nawiązaniach ukazujących niebezpieczną zależność kobiety od mężczyzny, jak i w dosłownych, brutalnych scenach.

Jednak nie umniejsza to wagi przedstawionej problematyki. Spektakl można odczytywać również jako wyraz bezsilności wobec nieskuteczności wszelkich mechanizmów, zarówno tych państwowych, jak i społecznych, które powinny chronić nas przed przemocą, a zamiast tego częstokroć utrudniają jej przeciwdziałanie. Rola policji i prokuratury ogranicza się do karania osób, które dokonały czynu zabronionego, natomiast wszelka prewencja, która mogłaby uchronić ofiary, właściwie nie istnieje. Dlatego po przedstawieniu pozostaje w nas natrętne pytanie, nawet nie o to, co możemy zrobić, ale raczej dlaczego zazwyczaj nie próbujemy robić niczego.

Tytuł oryginalny

Profilaktyka morderstwa

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła