EN

5.01.2021, 14:33 Wersja do druku

Prof. Tomasz Szlendak: katastrofa wywołana przez koronawirusa nie zniszczy kultury, ale spowoduje jej rozkwit

- Katastrofa wywołana przez koronawirusa nie zniszczy kultury, ale spowoduje jej rozkwit, zwiększy jej "bioróżnorodność" - powiedział PAP socjolog prof. Tomasz Szlendak. Ocenił, że po pandemii nie będzie powrotu do kin, ale powrócimy do sztuki, która dają okazję do bezpośredniego kontaktu.

PAP: Pandemia dotknęła na równi wszystkie branże, w tym również artystyczną - film, teatr, instytucje kultury. Jeszcze nigdy w historii nie było tak, że np. nie działają teatry na całym świecie. Czy zatem możemy mówić o wspólnym, globalnym charakterze tej katastrofy?

Prof. Tomasz Szlendak: Chyba bardziej możemy mówić o międzynarodówce czy wspólnocie trudnych doświadczeń z władzami, które nie potrafią sobie poradzić w tych nowych okolicznościach. To jest w gruncie rzeczy problem władzy wybranej w całym demokratycznym świecie, bo to absolutnie nie odnosi się tylko i wyłącznie do naszego kraju. Sytuacja jest trudna, ponieważ z perspektywy artystów, ludzi sztuki, organizatorów przedsięwzięć kulturalnych wiąże się z całkowitą, trudną do zniesienia niepewnością. To się oczywiście - jak u wszystkich - wiąże również ze strachem przed chorobą, ale głównie z niepewnością dnia jutrzejszego, niemożnością zaplanowania czegokolwiek. Działalność artystyczna była prowadzona według kalendarza, do którego wszyscy byliśmy przyzwyczajeni - opracowywało się np. kalendarze premier na dany rok, a teraz to nie działa. Mamy więc do czynienia ze wspólnotą doświadczania niepewności, nieprzewidywalności. Nie wiadomo, co będzie jutro, a plączące się i nawarstwiające rygory, zakazy i nakazy nie poprawiają nastrojów.

PAP: W związku z tą sytuacją życie kulturalne przeniosło się do sieci. Czy możemy mówić o tym, że zmieniły się zwyczaje, jeżeli chodzi o odbiór sztuki?

T. Sz.: I tak i nie. Jedno to sztuką i działanie artystyczne, oparte na bezpośrednim kontakcie z innym człowiekiem coś prezentującym, jak dzieje się przede wszystkim w teatrze. Drugie dotyczy innych form obcowania z kulturą - tu obserwujemy radykalną zmianę sposobu odbioru. Ale to się nie zaczęło wraz z pandemią, tylko z pandemią się najzwyczajniej w świecie nasiliło.

PAP: Czyli pandemia przyspieszyła coś, co by się i tak wydarzyło?

T. Sz.: Jestem przekonany, że przyspieszyła to, co się w sposób pełzający już działo. Przed pandemią frekwencja w kinach sukcesywnie spadała, zyski z gier wideo przeskoczyły zyski hollywoodzkiego przemysłu kulturalnego, serwisy dostarczające filmowej rozrywki do domów i na smartfony rozszerzały swoje wpływy kosztem kina. Branża filmowa żyła od gigantycznego hitu do drugiego gigantycznego hitu. Nieprzypadkowo tyle razy przesuwano premierę najnowszego Bonda, ponieważ branża filmowa liczyła na odrobienie strat na innych produkcjach, które z powodu zamknięcia kin na świecie prędzej czy później lądowały w telewizjach, w różnych formach odtwarzania na życzenie. W związku z tym uważam, że pandemia gwałtownie przyspieszyła proces, który się już dział. Nie będę specjalnie odkrywczy, kiedy powiem, że to jest akurat ta branża, np. multikina, która po pandemii zacznie znikać. Z perspektywy odbiorcy nie ma sensu kontakt ze sztuką wideo, wychodząc w jakieś miejsce, dopłacając za popcorn, który w domu jest dziesięciokrotnie tańszy. Wraz z pandemią rośnie np. przekątna sprzedawanych płaskich telewizorów. Netflix, który odtwarza filmy z powalającą jakością cyfrową, czy też podobne platformy, najzwyczajniej w świecie "wykoszą" kina. Z drugiej strony uważam, że wszystkie te opowieści, że teraz wszystko się przeniesie do sieci, że już tylko i wyłącznie będziemy gapić się w małe bądź duże ekrany smartfonów, są absolutną przesadą. Wraz z pandemią zaczyna nasilać się także tęsknota za bezpośrednim udziałem w rytuałach społecznych, bezpośrednim, fizycznym uczestnictwem, tęsknota za ludźmi wykonującymi na naszych oczach performans. Polskie społeczeństwo jest coraz bardziej zlaicyzowane - nie bierze czynnego udziału w rytuałach religijnych. Dla przykładu w Łodzi około 27 proc. wiernych przed pandemią co niedzielę chodziło do kościoła, nie oznacza to jednak, że stajemy się nieczuli na metafizyczne przekazy. Teatr jest miejscem, gdzie doświadczamy rodzaju metafizyki. Po pandemii będzie to jeszcze bardziej wyraźne. Teatr musi w tym momencie zacisnąć zęby, nie przenosić wszystkiego do sieci, bo teatr w całości pomieszczony w sieci nie daje metafizycznych, rytualnych doświadczeń.

PAP: W środowisku teatralnym pojawiają się na ten temat sprzeczne głosy. Niektórzy twierdzą, że teatr się skończył i to dobrze, że przenosi się do internetu. Z drugiej strony artyści podkreślają, że tak fantastycznej publiczności, jak w czasie pandemii, nie mieli nigdy...

T. Sz.: Jestem przekonany, że teatr będzie istniał, a nawet ulegnie ożywieniu. Już przed pandemią obserwowaliśmy wzrost uczestnictwa w bezpośrednich formach kontaktu ze sztuką performatywną. Ludzie są spragnieni żywego kontaktu z żywą sztuką, która mocno zasysa i wciąga. Rynek koncertowy rósł mocno, mimo coraz powszechniejszego korzystania z takich narzędzi jak Spotify. Jednocześnie z rozrostem korzystania z nieograniczonych zasobów w streamingu ludzie pragnęli bezpośredniego, żywego kontaktu z muzyką. To oczywiście spowodowało niezwykły rozrost i rozkrzewienie form, które pandemia bardzo silnie dotknęła, np. festiwali. Uważam zatem, że teatr, muzyka grana na żywo, to wszystko się z całą pewnością jeszcze bardziej rozbudzi. Daliśmy się złapać - publicyści, analitycy kultury, organizatorzy, artyści - w pułapkę myślenia o pandemii jako stanie, który odtąd zostanie z nami na zawsze. A przecież powrócimy do sytuacji, w której ludzie będą wędrować, tam gdzie chcą, jednak w pewne miejsca już nie pójdą. Uważam, że przestaną gromadnie wędrować do kin.

PAP: Naprawdę? Uważam, że oglądanie filmów na dużym ekranie, w kinie jest zupełnie innym przeżyciem, niż oglądanie filmu nawet na dużym telewizorze, w zaciszu własnego domu. Sam rytuał wyjścia do kina jest ważny.

T. Sz.: Obawiam się, że ludzie nauczyli się przeżywać ten rytuał w domu. Jeśli ktoś myśli, że z rodziną, z przyjaciółmi, znajomymi, sąsiadami nie ogląda się seriali, to jest w błędzie. I ten społeczny rytuał znany z kina przed telewizorem się powtarza. Pani mówi o sytuacji trwającej ponad 100 lat w historii kina, do którego się wychodzi nie po to, żeby obejrzeć film, tylko żeby pójść na randkę. Jest dzisiaj wiele lepszych miejsc, żeby pójść na randkę.

PAP: Są jednak osoby, które nie wyobrażają sobie, że nie będzie powrotu do kin.

T. Sz.: Jestem socjologiem, a nie psychologiem różnic indywidualnych. To, że istnieją jakieś osoby, które uwielbiają kino i będą przy nim trwać, nie ulega wątpliwości. Może się nawet rozszerzyć trend np. kina niszowego, które będzie dostosowywało swoją aktywność do ludzi, którzy są nim zainteresowani tak, jak obecnie jest z rynkiem czarnych krążków, ale to nadal dotyczy małych liczb w skali ogólnej. Zwyczajnemu odbiorcy kino nie będzie potrzebne do skonsumowania najnowszego Bonda, ponieważ będzie miał gigantyczny telewizor, zajmujący pół ściany i sprzęt do odtwarzania, swoją drogą obecnie coraz tańszy. Kino będzie musiało zaproponować coś innego niż film sensacyjny, który równie skutecznie wyprodukuje taka platforma, jak Netflix czy Disney.

PAP: Czy poprzez te zachodzące zmiany nie utracimy czegoś, czego doświadcza się poprzez wspólne obcowanie ze sztuką na żywo?

T. Sz.: Nie tracimy samych produkcji kulturalnych, które możemy obejrzeć w sieci, najnowszego spektaklu, który jest przygotowywany z myślą o transmisji czy retransmisji w sieci, tylko tracimy kontakt z ludźmi. Tęsknota jest ogromna, ale to tęsknota za fizyczną obecnością. Częścią doświadczenia teatralnego było to, że siedzę na "skrzypiącym" krześle i obok mnie są ludzie, którzy podobnie przeżywają to, czego tak jak ja całymi sobą doświadczają. Chodzenie do teatru i zasiadanie w fotelu pięć metrów od innej osoby przestaje spełniać tę rytualną, wspólnotową funkcję, nie mamy takich samych ciar na plecach, jakie mają inni doświadczający performansu. Dlatego w moim przekonaniu po pandemii powrócimy do takich form, które dają okazję do bezpośredniego kontaktu, do socjalizowania się, do współprzebywania z ludźmi. Mało tego, ze zwiększoną intensywnością powrócimy do tego rytuału, do ludzi, bo wszyscy już mamy dosyć odseparowania związanego z pandemią. Ale niektóre formy, jak kino, tu będę się upierał, nie przetrwają. Nawet wtedy, kiedy wprowadzone zostaną mechanizmy obmyślane przez amerykańskich dystrybutorów kinowych do spółki z dystrybutorami treści typu VOD: przez pierwsze dwa tygodnie film leci w kinach, a potem od razu jest pokazywany na platformach VOD, przy czym te platformy płacą w trakcie dystrybucji odpowiedni odsetek dystrybutorom kinowym. Te pomysły nie biorą jednak pod uwagę rzeczywistych strategii odbiorców, bo oni najzwyczajniej w świecie przez te dwa tygodnie poczekają i w zaciszu własnego domu obejrzą te filmy, o ile to nie będzie doświadczenie przygotowane tylko dla kina. Jedyne, co może uratować kino, to tworzenie obrazów, których nie da się zaprezentować w odpowiedni sposób w domu, bo teatru na przykład nie da się tworzyć w warunkach domowych, tak jak się go tworzy na profesjonalnej scenie. Poza tym, gdybyśmy mogli podsumować środki wydawane przez platformy streamingowe na produkcję, to będą one w ciągu najbliższych lat przerastały kwoty wydawane przez tradycyjnie działających producentów na realizację filmów. Wraz ze środkami będzie rosła jakość filmów, skuteczność marketingowa platform.

PAP: Która i tak już jest wysoka. W 2019 roku produkcje Netflixa otrzymały 15 nominacji do Oscara, a w 2020 już 24. To więcej niż jakakolwiek wytwórnia filmowa z Hollywood.

T. Sz.: Myślę, że teatr i inne sztuki performatywne pewnej rzeczy się za sprawą pandemii nauczą: przy okazji premier nowych spektakli, oczywistością będzie ich rejestracja albo dostosowywanie sceniczne spektakli do prezentacji w sieci. Będzie się to odbywało równocześnie.

PAP: Czy możemy zatem stwierdzić, że pandemia na trwałe zmieni sytuację artystów i instytucji kultury?

T. Sz.: W przypadku artystów mamy do czynienia z gigantycznym obszarem prekaryjnej pracy, która w dobie pandemii dziesiątkuje branżę. Trzeba będzie więc zastanowić się - i myślę, że jest to zadanie dla rządów wszystkich państw - w jaki sposób tę prekaryjną pracę uregulować. Jest to przecież segment, który dostarcza budżetowi mnóstwa środków w formie podatków, w dużej części odpowiadał przed pandemią za sukcesywny wzrost PKB. Teraz widać dokładnie, w jaki sposób tąpnięcie w sektorze kultury wpływa na uszczuplenie wpływów do budżetu państwa, w związku z tym w interesie państwa będzie regulacja tego rynku. Sądzę także, że przebranżowienie się części artystów było chwilowe. Wątpię, żeby zadecydowało o ich odejściu z zawodu, bo to jest rodzaj pasji, powołania.

PAP: Jaka będzie kultura po pandemii?

T. Sz.: Prorokuję rzecz następującą i zrobię tutaj analogię do biologii ewolucyjnej. Ziemia przeżyła w swojej historii kilka wielkich katastrof, które spowodowały najpierw wymarcie większości form życia, ale zaraz potem prowadziły do rozkwitu - pojawienia się jeszcze większej bioróżnorodności. Kiedy 65 mln lat temu w półwysep Jukatan uderzył meteoryt, wyginęły dinozaury. Po tej katastrofie wysyp nowych gatunków był wielokrotnie wyższy niż przed katastrofą. Jakkolwiek przerażająco to może zabrzmieć, katastrofa wywołana przez koronawirusa w kulturze spowoduje jeszcze większy wysyp form, różnych środków wyrazu, przyspieszenie zmiany technologicznej związanej z produkcją dóbr kultury. Proszę np. zwrócić uwagę na rynek gier komputerowych. Myślę, że katastrofa pandemiczna ma szansę spowodować rozkwit kultury, wbrew przewidywaniom, że zniszczy ją doszczętnie. Nie - ona zwiększy jej bioróżnorodność.

Źródło:

PAP

Autor:

Rozmawiała Katarzyna Krzykowska

Data publikacji oryginału:

30.12.2020

Wątki tematyczne