EN

22.01.2025, 18:26 Wersja do druku

Prawda przynosi wolność?

„Upiory” Henryka Ibsena w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze Dla Wszystkich.

fot. Waldemar Kompała / TVP

Pamiętam, choć od tamtego momentu minęły już cztery dekady z naddatkiem, jak na zajęciach z literatury powszechnej mówiliśmy, iż jednym z ulubionych motywów Henryka Ibsena, norweskiego dramaturga, jest problem prawdy i jej oddziaływania na losy zwykłego człowieka. Dotyczyło to jego bodaj najbardziej znanego dramatu, jakim jest „Dzika kaczka”, ale i „Upiorów”, pokazanych w wersji 3.0 w Teatrze Telewizji 20 stycznia 2025 roku, a wyreżyserowanych przez Annę Augustynowicz.

Zadziwiające, jak ten powstały w 1881 roku „dramat rodzinny w trzech aktach” przystaje do czasów współczesnych. I to bynajmniej nie ze względu na uniwersalny temat prawdy i kłamstwa. Jeśli uważnie wsłuchamy się w kwestie mówione przez aktorów (a ci zaangażowani przez Augustynowicz są przynajmniej świetni, a w każdym razie idealnie realizujący zamysł reżyserki; proszę się o tym przekonać odtwarzając spektakl na vod TVP), to kwestii pojawiających się w obecnych czasach „dosłuchamy” się tu o wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Niewierność małżonków zakończona wstydliwą chorobą i nieślubnym potomstwem wydaje się co najmniej banalna i w literaturze mocno wyeksploatowana. Jest też „zły dotyk” (eufemizm), prawda o nieformalnych związkach partnerskich, które okazują się bardziej trwałe i prawdziwe niż związki sakramentalne, relatywizowanie praw i obowiązków kobiet i mężczyzn wobec siebie, z patriarchalnym przyzwoleniem na rozpustę męża i obowiązkiem kobiety trwania z nim w małżeństwie. A i hipokryzja i interesowność duchownych też została przez Ibsena muśnięta.

I ta właśnie hipokryzja, jako zatajanie prawdy, jest w „Upiorach” najważniejsza. Bo trwanie w nieprawdzie odbiera radość życia, przynosi załamanie psychiczne, burzy konstrukcję czyjegoś bytu, jeśli zostanie ona ujawniona. Oswald Alving (przejmująca wiarygodnością kreacja Dawida Ogrodnika) poznaje ją niejako przypadkiem. W spektaklu Anny Augustynowicz jest on obecny w newralgicznych momentach, ale zawsze jako przypadkowy przechodzień lub osoba podsłuchująca. Młody, wrażliwy człowiek nie może uwierzyć w to, czego dowiedział się o swoim ojcu, kapitanie Alvingu, którego pomnik ma być lada moment odsłonięty. Ta prawda jest dla niego jak uderzenie obuchem. Podobnie jak w przypadku służącej Reginy (ciekawie skonstruowana rola Weroniki Krystek, dla której „Upiory” są debiutem w Teatrze TV). Helena Alving, wdowa po kapitanie, wyjawia również prawdę o sobie, jednocześnie motywując swoje długoletnie trwanie w zakłamaniu. To – według niej – tytułowe upiory, czyli okrutne poglądy, wierzenia naszych przodków, a także porządek prawny i tradycja, których nie umiemy się pozbyć. „Dlaczego boimy się światła?” – pyta zdesperowana pani Alving. Gra ją Maria Pakulnis, aktorka wybitna, magnetyczna, która jednym spojrzeniem, delikatnym przechyleniem głowy, przymrużeniem oczu potrafi powiedzieć więcej niż potok słów zamieszczonych przez Ibsena w dialogach, szczęśliwie przez Annę Augustynowicz skróconych. Warto też zwrócić uwagę na niejednowymiarowy sposób konstruowania postaci przez Grzegorza Falkowskiego (pastor Manders) i Łukasza Lewandowskiego (stolarz Engstrand).

„Upiory” Anny Augustynowicz to stosunkowo mroczne przedstawienie. W dużym stopniu wpływa na to scenografia Marka Brauna – powiedzieć, że jest ona ascetyczna, to jakby nic nie powiedzieć: okrągły stół, cztery krzesła, szaroniebieskie ściany ociekające strumyczkami deszczu, okno, dwoje drzwi; żadnych rekwizytów (choć w napisach końcowych pojawia się nazwisko rekwizytora); proste, czarne kostiumy postaci zaprojektowane przez Wandę Kowalską, klimatyczne zdjęcia Łukasza Gutta, doskonale oddające mrok wiejskiej posiadłości w zachodniej Norwegii i dusz bohaterów Ibsena, którym prawda bynajmniej nie daje wolności.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła