"Mewa" Antoniego Czechowa w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Studyjnym w Łodzi. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Grzegorz Wiśniewski powraca w Teatrze Studyjnym w Łodzi do „Mewy” Antoniego Czechowa, z którą wcześniej zmierzył się w gdańskim Wybrzeżu. Nie da się porównać tych dwóch spektakli, bo są zupełnie inne (a to rzadkość w sytuacjach, kiedy reżyserzy sięgają po ten sam tytuł), choćby z tego powodu, że tym razem wszystkie role grają studenci łódzkiej „filmówki”, a więc ludzie młodzi, dopiero wkraczający w dorosłe aktorskie życie. I trzeba przyznać, że znakomicie oddają klimat kryzysu wartości, z którymi muszą się zmierzyć jako postaci nie do końca jeszcze przez los doświadczone, ale mające pełną świadomość tego, w jakim świecie żyją. I ta jakby podwójna perspektywa w pokazaniu międzyludzkich relacji mieniących się bogactwem emocjonalnych odcieni i barw oraz skala wrażliwości wyznacza wszystkie punkty kulminacyjne spektaklu, w którym nostalgia nie jest najważniejsza, ale próba pełnego pasji eksplorowania różnych odmian ludzkich dolegliwości, dojmującej i wszechogarniającej pustki, która składa się na uczuciową bezowocność monotonnej codzienności. Wielki sukces reżysersko-aktorski tego dyplomowego przedstawienia, wzmaga moją ciekawość obejrzenia „Sonaty jesiennej”, która niebawem będzie miała premierę z Danutą Stenką i Zuzanną Saporznikow w Teatrze Narodowym w Warszawie, albowiem Bergman, z którym zresztą Wiśniewski spotyka się na scenie nie po raz pierwszy, może uchodzić za spadkobiercę autora „Wiśniowego sadu”.
W łódzkim dyplomie, w scenografii pozbawionej jakiegokolwiek pejzażowego realizmu (żadnych „widoków na jezioro” tu nie ujrzymy), nie zrezygnowano jednak z aktorstwa psychologicznego, które dzięki umuzycznieniu całej partytury wchodzi z powodzeniem na nowe piętra podjętych przez młodość tematów, artykułowanych poprzez wielopłaszczyznowość używanych rejestrów skupienia, czujności i uwrażliwienia. Nie tylko za pomocą słowa (tego słucha się z prawdziwą rozkoszą), ale i dźwięków instrumentów, które przypisane są poszczególnym postaciom i ich rozmowom o literaturze, sztuce, teatrze i miłości. Oglądając spektakl Wiśniewskiego, mamy do czynienia, wbrew temu, co pisał sam Czechow, z akcją mocno udramatyzowaną, która choć stara się rozsadzać realistyczne struktury, to jednak zachowuje harmonię kompozycyjnej spoistości. Dzieje się tak głównie dzięki zastosowanemu przez reżysera montażowi, potęgującemu przede wszystkim emocjonalność, ale i niekiedy zagadkowość czy komediowość stwarzanych sytuacji, oraz modyfikacjom napięcia, nastroju i poetyki, które budują i wzmacniają narastające kontrasty w zachowaniach i działaniach protagonistów. Obsadzeni w „Mewie” aktorzy posługują się – trzeba to podkreślić – całą gamą rozpiętości emocjonalnej, która daje im możliwość pokazania wszystkich tych cech ich talentu, będących gwarantem dobrego warsztatu i techniki aktorskiej. Potrafią być – zawsze w pełnej zgodzie z intencjonalną wiarygodnością i uważnością na partnera oraz interpretacyjną zasadnością – zarówno agresywni, kipiący gniewem, pełni egocentryzmu, jak i ciepli, dobroduszni, potrzebujący intymności w poszukiwaniu bliskości drugiego człowieka. To co najciekawsze przy tak skrupulatnym i uwodzącym wiarygodnością i prawdą ustawieniu postaci, pokazuje z całą rozpiętością czystość całej gry jaka toczy między bohaterami Czechowa, która tutaj nie została podporządkowana żadnej konkretnej rzeczywistości. Stąd nawet pojawienie się piosenki Amy Winehouse ma tu swoje pełne uzasadnienie.
Osiągana prze aktorów prawda, niekiedy wzruszająca, wynikająca z bardzo wnikliwej i głębokiej analizy tekstu, co słychać zarówno w dialogach, jak i przepięknie interpretowanych monologach, jest efektem udanego wyjścia poza wszelkie stereotypy i konwencje, i to zarówno w warstwie gestycznej, jak i intonacyjnej czy przynależnej określonym zachowaniom. Wszyscy młodzi aktorzy z niezwykłą dojrzałością, intuicją i z dużą dozą swobody potrafią tworzyć emocjonalne przeciwieństwa, z ironią i samoświadomością pokazywać swoją bezsilność i autentyzm zniechęcenia, co pozwala im omijać rafy fałszu, o które w Czechowie potknąć się nietrudno. Silną stroną tych postaciowych konstrukcji jest umiejętność odpowiedniego rozkładania napięć, które rozpostarte są na cienkiej granicy między liryzmem, szorstkością a neurotycznością. Gdy do tego dodamy młodzieńczy wdzięk szczerości, żar i pasję, zachwyt nad spektaklem jest jeszcze większy.