„Pozory mylą” Seymoura Blickera w reż. Mariusza Kiljana w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Najkrócej – skrajnie nieśmiały 40-latek Sherman wydaje w tajemnicy przed światem i oczywiście pod pseudonimem książkę, którą właśnie ma promować. Jesteśmy więc w nowojorskim apartamencie na chwilę przed premierą, do pokoju wchodzi najlepszy przyjaciel Shermana – Matt, którego pisarz – nie umiejąc pokonać swoich towarzyskich ograniczeń - namówi na małą zamianę ról… Ten popularny na całym świecie tekst o nowojorskim światku wydawniczym jest naprawdę zabawny, niestety, nie w tej inscenizacji.
Shermana boleśnie przerysował Bartłomiej Firlet, można o jego bohaterze powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest chorobliwie nieśmiały, w związku z powyższym nie bardzo wiemy, dlaczego prosi Matta o przysługę, na czym przecież cała akcja się opiera. Obie bohaterki – Maggie i Nancy, córka wydawcy i narzeczona Shermana, jawią nam się tu jako nieledwie idiotki (a nimi nie są); gag z domagającym się łapówek za dyskrecję Consiergem bawił tylko do trzeciego razu; teoretycznie najzabawniejsza scena - wywiadu, jaki Matt przeprowadza z Shermanem - była dojmująco nieśmieszna, a mą bezdenną wręcz rozpacz wywołał pomysł grania do publiczności. I wreszcie - w oryginale tekst nosi tytuł Never Judge a Book By It’s Cover, przetłumaczenie go na „Pozory mylą” wydało mi się zbyt – jak na tę scenę - tanie.
Coś nie wyszło.