Choć wciąż często zdarza się, że mity narodowe wyznaczają w polskiej sztuce granice twórczej ekspresji, w tym roku wymierzono w nie potężną broń - teatr Miniony sezon udowodnił, że nawet ta instytucja potrafi zwrócić ostrze krytyki przeciw swym własnym korzeniom - pisze msz w Metrze.
Zacznijmy od Teatru Narodowego. To w końcu on, mocą swej społecznej rangi, ma za zadanie przygotować grunt intelektualny, na którym kształtować się będzie percepcja przeciętnego widza. Grunt ten wyznaczyły w tym sezonie właściwie trzy spektakle - "Umowa, czyli łajdak ukarany" Jacquesa Lassalle'a, "Iwanow" Jana Englerta i "Marat/Sade" Mai Kleczewskiej. Sam fakt, że na scenie narodowej królowały spektakle o francusko-rosyjsko-niemieckiej proweniencjii najlepiej świadczy o tym, że klisze martyrologicznych rozliczeń powoli przestają być probierzem gustów. W ich miejscu pojawia się raczej wątpliwość, dialog i pluralizm (zarówno etyczny, jak i estetyczny). To składniki szczególnie cenne dlatego, że razem tworzą bogatą mieszankę, która poza poczuciem rozrywki dostarcza widzom wyjątkowej lekcji: "Nie wierz nigdy bezwarunkowo w to, co masz przed oczami. To przecież tylko sztuka." Rewizja XX wieku Podobną aurę "nieufności" teatru wobec siebie samego od