"Peleas i Melizanda" Claude'a Debussy'ego w reż. Katie Mitchell w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.
"Peleas i Melizanda" dość rzadko pojawia się na scenie, zarówno w teatrach dramatycznych, jak i operowych. Nie znaczy to wcale, że dzieło Debussy'ego, przypieczętowane paryskim sukcesem w roku 1902, oparte na symbolicznym dramacie Maeterlincka, jest utworem słabo u nas znanym. Istnieje wszak możliwość oglądania spektakli chociażby z Theater Am der Wien czy z Opera Bastille (reż. Robert Wilson) na płytach DVD, gdzie można podziwiać szczególnie w pierwszej inscenizacji znakomitego Stephane Degouta w roli tytułowej czy Laurenta Naouri w partii Golauda. Te dwie, bardzo różne, inscenizacje pokazują, jak trudno jest zmierzyć się z muzycznym dramatem Debussego, który wymaga od realizatorów, poszukujących właściwego ekwiwalentu scenicznego, szczególnej, jakby specjalnej uwagi i dbałości. Wszystko bowiem, co dzieje się w tym - jak niektórzy chcieli - niescenicznym tekście, będącym dramatem o zakazanej miłości, zdaje się przepływać jakby poza świadom