„40-latek. Warszawski musical" wg scenar. i w reż. Joanny Drozdy w Teatrze Rampa w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w AICT Polska.
To prawdziwa frajda dla dojrzałych widzów, że znów mogą się spotkać z inżynierem Stefanem Karwowskim, idolem telewizyjnym sprzed lat, bohaterem legendarnego serialu Jerzego Gruzy i Krzysztofa Teodora Toeplitza „Czterdziestolatek”.
Dzięki szczęśliwemu pomysłowi dyrekcji Teatru Rampa na Targówku, aby reanimować na scenie bohatera masowej wyobraźni sprzed lat, narodził się ten warszawski musical. Przy czym nie chodziło w żadnym razie, aby bohatera okpić, ośmieszyć albo, przeciwnie, wywindować na cokoły. Nie, oto inżynier Karwowski, w którego wciela się nader udatnie Modest Ruciński staje przed nami jako „szeregowy” bohater PRL-owskiej, ale dzisiejszej Warszawy. Tak to wprost określił dyrektor Rampy, Michał Walczak, który w inżynierze, człowieku pracy, kimś, kto tworzy rzeczywistość materialną miasta, ale się też z tą rzeczywistością mocuje, dostrzegł bohatera w sam raz na musical, formę szczególnie sposobną do budowania mitów i legend miejskich.
Jest w tym być może jakaś przekora, że to nie aktywista miejski, hipster czy liderka Strajku Kobiet trafia na scenę, ale właśnie „poczciwy” Karwowski, mężczyzna nieco naiwny, ale przecież nie żaden improduktyw, ale ktoś zdolny zmieniać świat. I tak okazało się, że bohater serialu traktowanego z przymrużeniem oka zdolny jest i dzisiaj przyciągać uwagę mas – tym razem jako wybraniec jakiegoś anonimowego gremium do reprezentowania ludu pracującego na festiwalu piosenki w Opolu.
Pomysł dość karkołomny, ale i bardzo wygodny – dzięki niemu w musicalu na prawach cytatu mogą pojawić się opolskie przeboje, których słuchała i które śpiewała cała Polska. W świetnie zmontowanym mozaikowym przeglądzie tych przebojów przewijają się taśmy pamięci, uchylają drzwi do epoki już minionej, nielubianej, ale przecież mającej swoje jasne strony.
W musicalu Joanny Drozdy pojawiają się znane postacie z serialu. Ale w nowych sytuacjach. To nie nie adaptacja serialowego scenariusza, ale samodzielny utwór osnuty na pewnych motywach z telewizyjnego „Czterdziestolatka”. Sama reżyserka podjęła się ryzykownego zadania zmierzenia się z Kobietą Pracującą, legendarną kreacją Ireny Kwiatkowskiej. Nie próbowała jej jednak naśladować ani parodiować, ale stworzyła zupełnie nową kreację ponętnej, zmysłowej i szybkiej jak gejzer, wszędobylskiej kobiety. Znalazła sposób, aby wydobyć z postaci komediowe tony, a jednocześnie zaskoczyć jej rolą w tym spektaklu – Kobieta Pracująca wyrasta bowiem na wewnętrzną narratorkę opowieści, która spina całość spektaklu.
Reżyserka zadbała nie tylko o oryginalny portret Kobiety Pracującej – wszystkie postacie zostały potraktowane z należną uwagą, dzięki temu powstała prawdziwa kaskada pomysłów i niebanalnych portretów – każdy miał tutaj coś ważnego do zagrania i swoje tzw. pięć minut. Finały I części i całego spektaklu należały jednak do inżyniera Karwowskiego – Modesta Rucińskiego (grającego na zmianę z Marcinem Januszkiewiczem). Modest Ruciński stworzył prawdziwą perełkę sceniczną przebojową piosenką „Czemu ja tańczę”. Zresztą i finał całości należał do niego, O tych finałowych porywających piosenkach napisał niezwykle trafnie Maciej Gogołkiewicz:
„Jest rewelacyjny, gdy śpiewa (z nieukrywanym zaskoczeniem): „Czemu ja tańczę, czemu ja śpiewam, Czemu machania nogą każdy się spodziewa”. W jednym z ostatnich songów „Ja nie rozumiem, to chyba najlepiej umiem”, (stojąc na dachu Fiata 126p) doskonale pokazuje przemianę swojego bohatera, na miarę Jean Valjeana z „Nędzników” i innych podobnych mu musicalowych protagonistów”. Pochwały wcale nie na wyrost.
W pamięci widzów pozostanie wiele innych epizodów i piosenek, śpiewanych m.in. przez Annę Mierzwę (Madzia Karwowska) czy Arkadiusza Brykalskiego (Karol, przyjaciel; Karwowskiego), a także brawurowo grana postać najmłodszego Karwowskiego przez Tymka Kasę.
Joannie Droździe udało się coś niesłychanie ważnego. Przekroczyła bariery pokoleniowe – jej musical połączył trzy, a może nawet cztery pokolenia.
Dyrekcja zadbała, aby w foyer pojawiła się wystawa fotografii z wielkich budów inżyniera Karwowskiego (Dworzec Centralny, Trasa Łazienkowska), a w dniu premiery przed teatrem zjawiła się cała kawalkada małych fiatów, wywołując nostalgiczne wspomnienia, podobne jak fiacik często gęsto pojawiający się na scenie. Cóż, prawdziwie warszawski musical.