„Baron Münchhausen dla dorosłych” Macieja Wojtyszki w reż. autora w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.
Kim naprawdę był Hieronymus Carl Friedrich von Münchhausen, znany w skrócie jako baron Münchhausen? Nie jest postacią fikcyjną, żył w latach 1720-1797, był niemieckim arystokratą, podróżnikiem, poszukiwaczem przygód, służył w armii rosyjskiej i jako żołnierz brał udział w wojnie przeciw Turcji. Jednak powodem, dla którego zasłynął na tyle, że stał się bohaterem literackim, filmowym, a także teatralnym, były jego pełna fantazji osobowość i mitomańska wyobraźnia, która sprawiała, że opowiadał o sobie niesamowite, wymyślone historie jako prawdziwe. A ponieważ owe gawędy często były zaprawione humorem, otoczenie chętnie słuchało, a niektórzy wierzyli w prawdziwość owych zmyślonych fantazyjnych opowieści.
Jednak do literatury europejskiej postać barona wprowadzili osiemnastowieczni niemieccy pisarze. Najpierw Rudolf Erich Raspe, który w 1785 roku napisał powieść „Przygody barona Münchhausena", a kilka lat później także niemiecki pisarz, poeta Gottfried August Bürger poszerzył utwór Rudolfa Raspego o dodatkowe fragmenty biograficzne i opowieści (słynny brytyjsko-niemiecki film przygodowy z 1989 roku w reżyserii Terry'ego Gilliama powstał na podstawie powieści Rudolfa Raspego i Augusta Bürgera). Postacią barona łgarza (taki przydomek otrzymał od współczesnych mu pisarzy i przyjaciół) był zainteresowany także dziewiętnastowieczny francuski pisarz Theophile Gautier, który uzupełnił i poszerzył liczbę owych baronowych gawęd, co stało się podstawą następnych opracowań literackich, a także adaptacji czy to scenicznych, czy też filmowych.
Do grona autorów ukazujących postać barona Münchhausena na scenie teatralnej dołączył ostatnio Maciej Wojtyszko, jako autor i reżyser sztuki „Baron Münchhausen dla dorosłych". To komedia świetnie napisana od strony literackiej (z licznymi odniesieniami intelektualnymi do znanych w literaturze postaci), a także pod względem tzw. warsztatowym, jeśli chodzi o dramaturgię, co widać już od pierwszych scen spektaklu. Autor ukazuje swego bohatera w okresie jego starości, co pozwala niejako na podsumowanie życia - zarówno w tym, co zrobiło się dobrze, jak i w tym, co należy zaliczyć do błędów, choć Wojtyszkowy baron (Jan Englert) mimo sędziwego wieku nie zaprzestał skłonności do fantazjowania. Realna rzeczywistość nie bardzo go interesuje, woli przebywać w świecie swoich fantazji zaprawionych humorystycznymi sytuacjami. Toteż najbliższe otoczenie, czyli rodzina: żona Jakobina (Ewa Wiśniewska), córka Emilia (Patrycja Soliman) i syn Ernest (Hubert Paszkiewicz), przyjmuje zaproponowaną przez barona konwencję traktowania upływającego czasu, a tym samym egzystencji, w sposób dość umowny i w zasadzie z pewną dozą humoru. Do chwili, gdy wkracza prokurator Hanoweru Henryk Kramer (Ireneusz Czop), który ma dowody obciążające barona (chodzi o jego nieprawomyślne zachowania).
Komediowe klimaty to jedna płaszczyzna, na której rozgrywają się wydarzenia, ale jest też druga, poważniejsza, choć chwilami niepozbawiona lekkiego klimatu. To wprowadzenie wątku filozoficznego, egzystencjalnego, a właściwie filozoficzno-religijnego. Zderzenie ze sobą dwóch różnych, opozycyjnych poglądów filozoficznych barona Münchhausena z myślą niemieckiego filozofa Gottfrieda Wilhelma Leibniza prowokuje do sporu światopoglądowo-filozoficzno-religijnego, sporu teologicznego o istotę wartości, wiarę i najważniejsze: o istnienie Boga.
Jest to z pewnością zabieg dość interesujący i świadczący o erudycji Macieja Wojtyszki. Jednak u mnie budzi spory niedosyt z uwagi na nieproporcjonalne rozłożenie racji polemicznych. Gottfried Leibniz w swoich pracach naukowych podejmował niezwykle ważną kwestię dowodu na istnienie Boga. Twierdził, że prawdy filozoficzne i religijne nie mogą sobie zaprzeczać, ponieważ rozum i wiara są darami Bożymi. Szkoda, że ten aspekt nie został w spektaklu wyeksponowany. Owszem, przywołuje się tutaj stwierdzenie filozofa wynikające z jego światopoglądu, że świat jest doskonały. Jednak myśl Gottfrieda Leibniza została w spektaklu bezsprzecznie zdominowana przez podkreślenie poglądu barona, który jest mieszaniną wiary, gnozy i laicyzmu. Tak to odebrałam.
Od strony artystycznej spektakl jest znakomicie wyreżyserowany i świetnie zagrany przez cały zespół. Zwłaszcza Jan Englert jako baron Münchhausen i Ewa Wiśniewska w roli jego żony Jakobiny to nadzwyczaj udany duet aktorski. Oboje wzajemnie się uzupełniają i dopełniają artystycznie, tworząc w pełni wiarygodne postaci. To powrót do prawdziwego teatru.