EN

1.06.2024, 11:03 Wersja do druku

Porzucony umiar

„Dzieje grzechu” wg Stefana Żeromskiego w reż. Wojtka Rodaka w Narodowym Starym Teatrze. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Maurycy Stankiewicz

Est modus in rebus

– Horacy

Spektakle zaangażowane to niemalże osobna kategoria produkcji scenicznych. Trafiając na takie przedstawienia, trudno oprzeć się wrażeniu, że pod płaszczykiem adaptacji dzieła literackiego przekazuje się zupełnie inną opowieść. Rodzi to pytanie, czy to jest dokładnie zamiarem twórców. W przypadku spektaklu ,,Dzieje grzechu” w reż. Wojtka Rodaka, ze scenariuszem Igi Gańczarczyk według Stefana Żeromskiego, mam poważne wątpliwości.

Komentując spektakl, trudno mi wyrzucić z głowy myśl, że wkraczam na obce intelektualnie terytorium. Początkowo nie byłem pewien, czy ocena tego przedstawienia pod kątem zamysłu jest właściwa. Z uwagi na fakt, że zostało one rozpropagowane jako męskie spojrzenie na temat, również i ja swoim męskim okiem mogę spokojnie wejrzeć w ten świat.

,,Dzieje grzechu” starają się na raz opowiedzieć dwie równoległe historie. Z jednej strony opowiedzieć losy Ewy Pobratyńskiej, na przestrzeni spektaklu kreowanej przez trzy aktorki: Karolinę Staniec, Magdę Grąziowską i Małgorzatę Gałkowską, z drugiej strony opowiadają o opresyjności w zawodzie aktorki na przykładzie ekranizacji filmu ,,Dzieje grzechu” w reż. Waleriana Borowczyka. I tu zaczyna się kłopot. Jedne fragmenty są dosadne, obrazowe, ale jednocześnie zachowują równowagę pomiędzy narracją zaczerpniętą z Żeromskiego a własnym wkładem autorów spektaklu. Z tej części przechodzimy jednak w wiwisekcję skandalu pod hasłem #MeToo z wyśmiewaniem ,,fiksacji seksualnych prawicy”. Czy naprawdę potrzebujemy takiej dosłowności w teatrze? Który to już raz pod pretekstem adaptacji literatury przechodzi się w zupełnie nowe przestrzenie, tłukąc młotkiem z napisem ,,teatr zaangażowany” w wyobraźnię widza, dobijając jej resztki przetrawione już znacząco przez kulturę jednodniowego trendu, lansowaną przez TikToka czy Instagrama.

Abstrahując od wątpliwego segmentu przytoczonego powyżej, to część spektaklu inspirowana powieścią jest już o wiele ciekawsza. Wykorzystuje ona klasyczne prowadzenie fabuły poprzez prezentowanie scen w pełni odgrywanych przez aktorów; w innych momentach bohaterka staje się narratorką, a w drugiej części spektaklu często wychodzi z roli i konfrontuje się silniej z publicznością. Niezwykle ciekawie skonstruowana została scena, w której mamy do czynienia z listami Ewy i Łukasza (Szymon Czacki, nawiasem mówiąc, chyba najlepiej ograna postać w tym spektaklu). Zmiana listów na rozmowę telefoniczną nadała dynamiki, którą w przypadku epistolarnych segmentów w powieściach trudno jest w jakikolwiek sposób utrzymać i często się je w adaptacjach pomija. Choć i ta scena miała swój mankament –  równolegle ze staroświeckimi telefonami na scenie pojawił się smartfon, z którego odtwarzano muzykę, co zburzyło wiarygodność tej sceny.

Większość ruchu scenicznego w spektaklu (w ramach scen ,,powieściowych”) ma w sobie mnóstwo skupienia na erotycznej, wyuzdanej lub brutalnej stronie kontaktu fizycznego. Podobną funkcję spełniają kostiumy (Marta Szypulska), stanowiące wariację na temat XIX-wiecznej mody, połączonej z kostiumami charakterystycznymi dla burleski lub drag queen/king. Wszystko to utrzymuje stały wzorzec świata przeseksualizowanego i niebezpiecznego. Gdyby dodać wybuchy i pościgi, a postaci byłyby odrobinę bardziej sympatyczne, można by nakręcić jakiś amerykański film akcji, np. „Szybcy i wściekli”. Jednak to skojarzenie jest mimo wszystko biegunowo odległe od tego, co widzimy na scenie, i ani w głowie podczas oglądania spektaklu takie banalne skojarzenia, bo tragizm świata przedstawionego udał się w ,,Dziejach grzechu” nawet pomimo dodatkowej otoczki, której – że pozwolę sobie użyć eufemizmu – nie jestem gorącym zwolennikiem.

Tytuł oryginalny

Porzucony umiar

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Mateusz Leon Rychlak

Data publikacji oryginału:

31.05.2024