„Niko, czyli prosta zwyczajna historia" Joanny Mueller w reż. Zofii Gustowskiej w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Ryszard Koziej.
Czas najwyższy by kolejny raz zreinterpretować biblijny mit o wieży Babel, tym razem pod wpływem spektaklu „Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”, którego premiera odbyła się w sobotę w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach. Chodzi rzecz jasna o kwestię tak zwanego „pomieszania języków”. Jak pamiętamy, biblijny autor opowiada nam, że były czasy, gdy ludzie na Ziemi mówili jednym językiem, dzięki czemu mogli w przyszłości dokonać wszystkiego i to właśnie nie spodobało się Stwórcy. Pomieszanie języków zazwyczaj traktujemy jako powstanie ich różnorodności wyraźnie przeszkadzającej w skutecznym porozumiewaniu się. Język równoważymy z narodowością i z dzieciństwa jeszcze pamiętam, że tak właśnie na lekcjach religii interpretowano ów mit dodając oczywiście wątek o wywyższaniu się człowieka nad Boga. A może w tej legendzie chodzi o coś zupełnie innego, może mówiąc tym samym językiem nie rozumiemy się, bo opisujemy różne światy?
Jeżeli ktoś mówi do nas po angielsku, to żeby go zrozumieć, musimy jego słowa przetłumaczyć na polski. Jeżeli nie znamy różnych brzmień i konstrukcji składniowych opisujących to samo pojęcie w tych dwóch językach, po prostu nie porozumiemy się. Identyczna sytuacja może jednak zaistnieć gdy mówimy tym samym językiem, lecz nie odczytujemy jego złożonych metaforycznych konstrukcji a traktujemy znaczenia dosłownie. Mówimy w żartach, że mamy dziś „urwanie głowy” a osoba rażona klątwą wieży Babel widzi rozczłonkowane ludzkie ciało i przerażona wyobraża sobie potworne akty dekapitacji. Taka osoba, by w miarę sprawnie funkcjonować w świecie pomieszanych języków, musi się ich po prostu nauczyć. Tak jak uczymy się języków obcych.
Ludzie w spektrum autyzmu, bo o nich i także dla nich powstało kieleckie przedstawienie, mówią tym samym językiem jak ich najbliżsi, ale opisują inne światy. Bohater kieleckiego spektaklu, tytułowy Niko widzi konkretne marki autobusów na przystanku, wie ile paliwa zużywają, ile mają miejsc siedzących a ile stojących, o której godzinie odjeżdżają i o której przyjeżdżają i gdy inna bohaterka przedstawienia Nina pyta go, czy wie który autobus jedzie w kierunku centrum miasta, zgodnie z prawdą odpowiada, że wie. I tyle. Bohaterka nie usłyszy jakiej linii autobus, bo przecież nie pytała o to. To jest ten sam język, tylko pomieszany. To jest dzisiejsza klątwa wieży Babel.
Mieszanie języków samo w sobie nie jest niczym złym, niejednoznaczność wypowiedzi to przecież istota poezji czy szerzej sztuki, nie dlatego, że tak jest ładniej, oryginalniej, ale dlatego, że świat i ludzie nie poddają się jednoznacznemu opisowi. Ktoś już kiedyś powiedział, że język sztuki jest próbą nazwania nienazwanego.
Mieszanie języków sprawdza się szczególnie w teatrze, bo świat na scenie jest prawdziwy i nieprawdziwy jednocześnie. Tak było, jest i będzie. Wojciech Niemczyk grający tytułową postać młodego mężczyzny z zespołem autyzmu informuje widzów, że jest aktorem, który odgrywa tę postać i jest to komunikat nie do tych, którzy na co dzień posługują się frazeologizmami, ale do tych, którzy dosłownie gotowi są iść w lecie na pole szukać igły w stogu siana nie dlatego, że są głupi, ale dlatego, że inaczej widzą świat. Nie wiadomo jak, ale szukając owej igły są w stanie błyskawicznie policzyć ile w owym stogu siana jest pojedynczych źdźbeł. Czy to objaw głupoty?
Kieleckie przedstawienie jest próbą przełamania właśnie takich stereotypów. A konkretnie jednego stereotypu, który w innym, inaczej się zachowującym każe widzieć kogoś gorszego, chorego, potencjalnie niebezpiecznego albo odwrotnie, niegroźne pośmiewisko. Kielecki spektakl jest też konsekwentny, no bo jeżeli ludzi mówiących tym samym, tylko pomieszanym językiem traktujemy poważnie, to robimy przedstawienie nie tylko o nich, ale także dla nich i tak to zostało napisane przez Joannę Mueller poprowadzone przez Zofię Gustowską i delikatnie z niezwykłym wyczuciem zagrane przez troje aktorów.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje Wojciech Niemczyk w tytułowej roli Nika, który niczym jego autystyczny bohater jest równie precyzyjny i dokładny w kreowaniu swojej roli; w drobnych gestach, mimice, poruszaniu się nikogo nie naśladuje, ale wyraża zamknięte w kreowanej postaci emocje. To jest to, czego oczekujemy od aktorów, czyli prawdy postaci. Anna Antoniewicz w roli Niny prowadzi nas od nieświadomości „pomieszania języków” do pięknej postawy wyciszającej obecności, zaś Andrzej Plata w roli Maksa uczy „dwujęzyczności” czyli roli najbliższych w życiu osób neuroróżnorodnych.
Przedstawienie jest czyste i klarowne także dzięki prostej, wręcz minimalistycznej scenografii Natalii Kozłowskiej i podobnej muzyce Bartosza Prosuła, choć rapowanie o samotności ową czystość i klarowność nieco zaburza.
W czasach biblijnych wieża Babel runęła, Stwórca pomieszał języki i staliśmy się różnorodni, także neuroróżnorodni, ale w rozmowie tuż po premierze z producentką spektaklu Aleksandrą Niemczyk odniosłem wrażenie, że twórcy przedstawienia doskonale wiedzą, że po coś ta różnorodność została nam dana. Pewne dzieła sztuki utrwalają się w pamięci na zawsze, jednym z moich jest właśnie „Wieża Babel” Pietera Bruegela. Artysta uwiecznił moment tuż przed boskim aktem destrukcji, nad wznoszoną budowlą unoszą się groźne burzowe chmury. Ludzie jeszcze nie wiedzą, że za chwilę to wszystko runie. Będzie czas, by przestać mówić, skoro nikt nic nie rozumie a usiąść na zgliszczach i tylko być przy sobie gdy tak bardzo pomieszane są nasze języki.
Na koniec apel do twórców, jeżeli to tylko możliwe pokazujcie swój spektakl gdzie się tylko da, im mniej wykluczania, tym więcej uśmiechu, jak na twarzy Niko w ostatniej scenie.