"Radio Mariia" wg tekstów Oksany Czerkaszyny, Oskara Stoczyńskiego, Joanny Wichowskiej i Krysi Bednarek w reż. Rozy Sarkisian w Teatrze Powszechnym w Warszawie oraz "Obraz/y uczuć" wg koncepcji dramaturgicznej Weroniki Murek w reż. Krzysztofa Popiołka w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
"Radio Mariia" z warszawskiego Teatru Powszechnego i "Obraz/y uczuć" z Teatru Ludowego w Krakowie pokazują świat po katolicyzmie. To właśnie jest bardzo ciekawe podobieństwo i różnica zarazem.
Dzień po dniu w Krakowie i Warszawie miały premierę dwa ważne spektakle o Kościele katolickim. Na pozór zupełnie różne.
„Radio Mariia" z warszawskiego Teatru Powszechnego ma formę radiowej audycji z roku 2037, kiedy to obchodzone ma być piętnastolecie końca Kościoła katolickiego w Polsce. Zaproszona do spektaklu socjolożka dr Elżbieta Korolczuk opowiada aktorom wcielającym się w dziennikarzy, jak wojna z kobietami, afery pedofilskie i sojusz z PiS-owską władzą doprowadziły do upadku potężną i wieczną, zdawałoby się, instytucję.
Przedstawienie „Obraz/y uczuć" z Teatru Ludowego w Krakowie (Scena pod Ratuszem, koprodukcja Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie) w głęboko ironicznej formie czerpie z oazowych piosenek, wspomnień realizatorów i (chyba) aktorów. Opowiadają oni o tym, jak życie w Kościele katolickim stało się dla nich na dłuższą metę niemożliwe. Tęsknią jednak zarazem za jakimś „dobrym Kościołem", Kościołem, na którego czele stałby ktoś z doświadczeniem dyskryminacji na tle orientacji seksualnej, ubóstwa, uchodźstwa itd. Wizję tę kreśli dramatopisarka Weronika Murek, odwołując się do przywoływanej ostatnio w Polsce amerykańskiej poetki Zoe Leonard, autorki wiersza rozpoczynającego się od słów „Chcę lesbę na prezydenta".
Czy taki Kościół jest możliwy? A może pomysł na taką chrześcijańską utopię to ostateczny sprawdzian, który Kościół po prostu musi oblać - i Boga, jak słyszymy w Krakowie, trzeba po prostu napisać na nowo.
Głos z małej sceny
Co łączy te dwa spektakle zrobione na małych scenach dużych teatrów?
Po pierwsze, żaden nie jest zrobiony przez reżysera z pierwszych stron gazet. Roza Sarkisian, twórczyni „Radia Mariia", to ukraińska reżyserka urodzona w Azerbejdżanie, od lat współpracująca z polską dramaturżką Joanną Wichowską. Krzysztofa Popiołka, reżysera przedstawienia „Obraz/y uczuć" Murek, znam z kolei z ciekawej adaptacji „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz, powstałej w 2016 w teatrze w Olsztynie.
Po drugie, oba przedstawienia pokazują świat po katolicyzmie. To właśnie jest bardzo ciekawe podobieństwo i różnica zarazem. „Radio Mariia" to teatr science fiction, futurystyczna wizja przyszłej świeckiej Polski, która ma się dopiero wydarzyć. „Obrazy uczuć" to raczej przedstawienie bazujące na emocjonalnym ładunku powszechnych w dzisiejszej Polsce, wśród ludzi urodzonych 20, 30 czy 40 lat temu, wspomnień związanych z katolicyzmem. To podzwonne dla pokolenia (post)JP2, ludzi wychowanych w czasach, gdy dominacja Kościoła nad edukacją była po prostu przezroczysta, gorzej, była dla wielu symbolem „wolności".
Ale w jednym i drugim wypadku mówimy o sytuacji mierzenia się z traumą - bolesną, ale zakorzenioną w przeszłości. Niedzisiejszą.
Oba spektakle w jakimś sensie nawiązują też do głośnej „Klątwy" z Teatru Powszechnego czołowego teatralnego skandalisty ostatniej dekady Olivera Frljicia.
Wprost odwołuje się do niej aktorka Oksana Czerkaszyna w otwierającej „Radio Mariia" historii artystek i artystów, którzy rzucili wyzwaniem katolickiej hegemonii kulturowej w Polsce, wymieniając grające w "Klątwie" aktorki Julię Wyszyńską i Karolinę Adamczyk.
Ale spektakl Popiołka i Murek też może odsyłać do Frljicia – i to nie jego znanych u nas spektakli z Polski czy Niemiec, operujących mocnymi profanacyjnymi gestami, a raczej tych z ojczystych Bałkanów, gdzie dużo wydarza się w muzyce, choreografii, ciele. To właśnie ciało jest u Murek i Popiołka w centrum wielu scen – puszczają oko do widza, rekonstruując na scenie wystawianie języka do komunii, przyklękanie w niepoprawny liturgicznie sposób (te wszystkie przysiady, półprzyklękniecia, opieranie się o ławkę).
Mamy to też w Powszechnym - gdy Oksana Czerkaszyna mówi, że strażnik religijnej moralności jest w tobie, w twoim ciele, biografii. Problem z przekroczeniem tej niewypowiedzianej i nienazwanej normy bardzo dojmująco pokazany jest także w jednej ze scen w Krakowie – gdy aktorzy próbują coś o Kościele powiedzieć, skrytykować, a może i zniuansować – przytłacza ich monumentalna i piękna przecież muzyka kościelnych organów (za muzykę w spektaklu odpowiada Bartosz Dziadosz).
Paradoks Kościoła
Gdy oglądam spektakl zbudowany ze wspomnień o traumach młodzieńczych spowiedzi, o kościelnych wakacyjnych wyjazdach, myślę o tym, jak ważnym, choć wbrew pozorom rzadko poruszanym tematem w polskim teatrze stała się w ostatnich latach religia jako doświadczenie formacyjne.
Codziennego, masowego, nieopowiedzianego do końca, a zarazem najbardziej dojmującego oblicza polskiego katolicyzmu pierwszy w teatrze dotknął chyba nieżyjący już choreograf i performer Rafał Urbacki. Ten gej z niepełnosprawnością dwanaście lat temu w autobiograficznym solowym spektaklu „Mt 9,7" opowiedział o paradoksalnym doświadczeniu wejścia w teatr przez katolickie „duszpasterstwo niepełnosprawnych", z którym szybko przestało mu być po drodze. To nie był Kościół hierarchów z telewizji, tylko katolicyzm zza naszego okna i z naszego dzieciństwa, polski katolicyzm, na który obok barokowych modlitw i pieśni składają się kościoły wyglądające jak lotniskowe terminale wybudowane za Jaruzelskiego na gierkowskich betonowych osiedlach.
To paradoksalność, ambiwalencja, poczucie swojskości i obcości zarazem najlepiej opisują doświadczenie dawnych związków z polskim Kościołem. Trafnie nazywa to w Teatrze Ludowym Weronika Murek, mówiąc nie tylko do przekonanych, ale też do ludzi, którzy może dokonają apostazji, a może jednocześnie zagłosują też na katolickiego publicystę Szymona Hołownię. Murek paradoksy polskiego uwikłania w Kościół, rozdźwięk między deklarowanymi wartościami a praktyką kreśli arcypolskim wierszem jak z Reja czy Kochanowskiego:
„Gościu, siądź przy tym stole, a odpocznij sobie
Nie dojdzie cię tu chłód, przyrzekam ja tobie
Dziś wigilijny wieczór, strawy stół ledwo uniesie
Co masz, nieznajomy, umierać sam w lesie
Pan Jezus się rodzi, jest światło i radość
Stawiają mnie na stole, tradycji jest zadość
Pismo mówi: odziać, napoić, nakarmić głodnego
Chyba że obcy - za kark niech takiego
I niech wypierdala, do Polski nie włazi
Karpia to oburzy, Jezuska obrazi
Święta zepsuje, smrodu naniesie
Gość stąd, Bóg w dom
a obcy niech w lesie
Sobie czyta o odwiecznych tradycjach Polaków
W gruncie rzeczy to wszystko przecież kwestia smaku
Tak - smaku
Jak mak, jak kutia, jak śmierć w śniegu, i zastawa pusta
Sam siebie się spytaj jaki to smak w ustach".
Czy polski teatr zauważy „Radio Mariia" i „Obraz/y uczuć"? Nie wiem, bo polski teatr lubi odwołania do wielkiej tradycji romantycznej, wielkie nazwiska, wielkie spektakle – a nie kameralne formy, błyskotliwe rozpoznania czy przenikliwe diagnozy. Wiem jednak, że w ten weekend wydarzyło się w polskim teatrze coś bardzo ważnego, ciekawego i wartego uwagi.