EN

17.01.2022, 08:53 Wersja do druku

Polska po Kościele. W ten weekend wydarzyło się w teatrze coś bardzo ważnego

"Radio Mariia" wg tekstów Oksany Czerkaszyny, Oskara Stoczyńskiego, Joanny Wichowskiej i Krysi Bednarek w reż. Rozy Sarkisian w Teatrze Powszechnym w Warszawie oraz "Obraz/y uczuć" wg koncepcji dramaturgicznej Weroniki Murek w reż. Krzysztofa Popiołka w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

fot. Magda Hueckel

"Radio Mariia" z warszawskiego Teatru Powszechnego i "Obraz/y uczuć" z Teatru Ludowego w Krakowie pokazują świat po katolicyzmie. To właśnie jest bardzo ciekawe podobieństwo i różnica zarazem.

Dzień po dniu w Krakowie i Warszawie miały premierę dwa ważne spektakle o Kościele katolickim. Na pozór zupełnie różne.

„Radio Mariia" z warszawskiego Teatru Powszechnego ma formę radiowej audycji z roku 2037, kiedy to obchodzone ma być piętnastolecie końca Kościoła katolickiego w Polsce. Zaproszona do spektaklu socjolożka dr Elżbieta Korolczuk opowiada aktorom wcielającym się w dziennikarzy, jak wojna z kobietami, afery pedofilskie i sojusz z PiS-owską władzą doprowadziły do upadku potężną i wieczną, zdawałoby się, instytucję.

Przedstawienie „Obraz/y uczuć" z Teatru Ludowego w Krakowie (Scena pod Ratuszem, koprodukcja Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie) w głęboko ironicznej formie czerpie z oazowych piosenek, wspomnień realizatorów i (chyba) aktorów. Opowiadają oni o tym, jak życie w Kościele katolickim stało się dla nich na dłuższą metę niemożliwe. Tęsknią jednak zarazem za jakimś „dobrym Kościołem", Kościołem, na którego czele stałby ktoś z doświadczeniem dyskryminacji na tle orientacji seksualnej, ubóstwa, uchodźstwa itd. Wizję tę kreśli dramatopisarka Weronika Murek, odwołując się do przywoływanej ostatnio w Polsce amerykańskiej poetki Zoe Leonard, autorki wiersza rozpoczynającego się od słów „Chcę lesbę na prezydenta".

Czy taki Kościół jest możliwy? A może pomysł na taką chrześcijańską utopię to ostateczny sprawdzian, który Kościół po prostu musi oblać - i Boga, jak słyszymy w Krakowie, trzeba po prostu napisać na nowo.

Głos z małej sceny

Co łączy te dwa spektakle zrobione na małych scenach dużych teatrów?

Po pierwsze, żaden nie jest zrobiony przez reżysera z pierwszych stron gazet. Roza Sarkisian, twórczyni „Radia Mariia", to ukraińska reżyserka urodzona w Azerbejdżanie, od lat współpracująca z polską dramaturżką Joanną Wichowską. Krzysztofa Popiołka, reżysera przedstawienia „Obraz/y uczuć" Murek, znam z kolei z ciekawej adaptacji „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz, powstałej w 2016 w teatrze w Olsztynie.

Po drugie, oba przedstawienia pokazują świat po katolicyzmie. To właśnie jest bardzo ciekawe podobieństwo i różnica zarazem. „Radio Mariia" to teatr science fiction, futurystyczna wizja przyszłej świeckiej Polski, która ma się dopiero wydarzyć. „Obrazy uczuć" to raczej przedstawienie bazujące na emocjonalnym ładunku powszechnych w dzisiejszej Polsce, wśród ludzi urodzonych 20, 30 czy 40 lat temu, wspomnień związanych z katolicyzmem. To podzwonne dla pokolenia (post)JP2, ludzi wychowanych w czasach, gdy dominacja Kościoła nad edukacją była po prostu przezroczysta, gorzej, była dla wielu symbolem „wolności".

Ale w jednym i drugim wypadku mówimy o sytuacji mierzenia się z traumą - bolesną, ale zakorzenioną w przeszłości. Niedzisiejszą. 

Oba spektakle w jakimś sensie nawiązują też do głośnej „Klątwy" z Teatru Powszechnego czołowego teatralnego skandalisty ostatniej dekady Olivera Frljicia.

Wprost odwołuje się do niej aktorka Oksana Czerkaszyna w otwierającej „Radio Mariia" historii artystek i artystów, którzy rzucili wyzwaniem katolickiej hegemonii kulturowej w Polsce, wymieniając grające w "Klątwie" aktorki Julię Wyszyńską i Karolinę Adamczyk.

fot. Klaudyna Schubert

Ale spektakl Popiołka i Murek też może odsyłać do Frljicia – i to nie jego znanych u nas spektakli z Polski czy Niemiec, operujących mocnymi profanacyjnymi gestami, a raczej tych z ojczystych Bałkanów, gdzie dużo wydarza się w muzyce, choreografii, ciele. To właśnie ciało jest u Murek i Popiołka w centrum wielu scen – puszczają oko do widza, rekonstruując na scenie wystawianie języka do komunii, przyklękanie w niepoprawny liturgicznie sposób (te wszystkie przysiady, półprzyklękniecia, opieranie się o ławkę).

Mamy to też w Powszechnym - gdy Oksana Czerkaszyna mówi, że strażnik religijnej moralności jest w tobie, w twoim ciele, biografii. Problem z przekroczeniem tej niewypowiedzianej i nienazwanej normy bardzo dojmująco pokazany jest także w jednej ze scen w Krakowie – gdy aktorzy próbują coś o Kościele powiedzieć, skrytykować, a może i zniuansować – przytłacza ich monumentalna i piękna przecież muzyka kościelnych organów (za muzykę w spektaklu odpowiada Bartosz Dziadosz).

Paradoks Kościoła

Gdy oglądam spektakl zbudowany ze wspomnień o traumach młodzieńczych spowiedzi, o kościelnych wakacyjnych wyjazdach, myślę o tym, jak ważnym, choć wbrew pozorom rzadko poruszanym tematem w polskim teatrze stała się w ostatnich latach religia jako doświadczenie formacyjne.

Codziennego, masowego, nieopowiedzianego do końca, a zarazem najbardziej dojmującego oblicza polskiego katolicyzmu pierwszy w teatrze dotknął chyba nieżyjący już choreograf i performer Rafał Urbacki. Ten gej z niepełnosprawnością dwanaście lat temu w autobiograficznym solowym spektaklu „Mt 9,7" opowiedział o paradoksalnym doświadczeniu wejścia w teatr przez katolickie „duszpasterstwo niepełnosprawnych", z którym szybko przestało mu być po drodze. To nie był Kościół hierarchów z telewizji, tylko katolicyzm zza naszego okna i z naszego dzieciństwa, polski katolicyzm, na który obok barokowych modlitw i pieśni składają się kościoły wyglądające jak lotniskowe terminale wybudowane za Jaruzelskiego na gierkowskich betonowych osiedlach.

To paradoksalność, ambiwalencja, poczucie swojskości i obcości zarazem najlepiej opisują doświadczenie dawnych związków z polskim Kościołem. Trafnie nazywa to w Teatrze Ludowym Weronika Murek, mówiąc nie tylko do przekonanych, ale też do ludzi, którzy może dokonają apostazji, a może jednocześnie zagłosują też na katolickiego publicystę Szymona Hołownię. Murek paradoksy polskiego uwikłania w Kościół, rozdźwięk między deklarowanymi wartościami a praktyką kreśli arcypolskim wierszem jak z Reja czy Kochanowskiego:   

„Gościu, siądź przy tym stole, a odpocznij sobie

Nie dojdzie cię tu chłód, przyrzekam ja tobie

Dziś wigilijny wieczór, strawy stół ledwo uniesie

Co masz, nieznajomy, umierać sam w lesie

Pan Jezus się rodzi, jest światło i radość

Stawiają mnie na stole, tradycji jest zadość

Pismo mówi: odziać, napoić, nakarmić głodnego

Chyba że obcy - za kark niech takiego

I niech wypierdala, do Polski nie włazi

Karpia to oburzy, Jezuska obrazi

Święta zepsuje, smrodu naniesie

Gość stąd, Bóg w dom

a obcy niech w lesie

Sobie czyta o odwiecznych tradycjach Polaków

W gruncie rzeczy to wszystko przecież kwestia smaku

Tak - smaku

Jak mak, jak kutia, jak śmierć w śniegu, i zastawa pusta

Sam siebie się spytaj jaki to smak w ustach".

Czy polski teatr zauważy „Radio Mariia" i „Obraz/y uczuć"? Nie wiem, bo polski teatr lubi odwołania do wielkiej tradycji romantycznej, wielkie nazwiska, wielkie spektakle – a nie kameralne formy, błyskotliwe rozpoznania czy przenikliwe diagnozy. Wiem jednak, że w ten weekend wydarzyło się w polskim teatrze coś bardzo ważnego, ciekawego i wartego uwagi.

Tytuł oryginalny

Polska po Kościele. W ten weekend wydarzyło się w teatrze coś bardzo ważnego

Źródło:


Link do źródła

Autor:

Witold Mrozek

Data publikacji oryginału:

16.01.2022 16:02