Pod datą 11 września w dzienniku Jandy pojawił się wpis, który zmusił mnie do wyjścia z domu. Z racji różnych sytuacji życiowych rzadko ostatnio chodzę do teatru czy kina, na szczęście zdarza się, że muszę - pisze w swoim felietonie w Newsweeku Zbigniew Hołdys.
Krystyna Janda prowadzi internetowy dziennik. Zaglądam tam czasem, bo zamieszcza opowieści prowadzące w nieznany mi świat, niekiedy bardzo osobiste, codzienne, czasem pisane we wnerwieniu, czasem w rozanieleniu. Są też informacje o tym, co się w otoczeniu Jandy dzieje - dla mnie jest to wizyta w planetarium. O, tu Orion, tam planeta K-Pax, a tam być może jest życie. Wszystko to po prostu ciekawe. Janda ma talent pisarski i to niebagatelny. Pisanie dzienników czy pamiętników to nie jest prosta sprawa. Jako szczeniak czytałem "Dzienniki" Leopolda Tyrmanda i chłonąłem je niczym kryminały Raymonda Chandlera, nie ma bowiem nic ciekawszego od opisu zdarzeń realnych, które działy się rzeczywiście, opisanych piórem (dziś klawiaturą) utalentowanego bohatera - a Tyrmand miał pióro smakowite. Z Jandą jest podobnie. Pod datą 11 września w dzienniku Jandy pojawił się wpis, który zmusił mnie do wyjścia z domu. Z racji różnych sytuacji życiowych rzadko ostatnio