EN

20.12.2022, 11:29 Wersja do druku

Polska jest najstraszniejsza

„Ale z naszymi umarłymi” Jacka Dehnela w reż. Marcina Libera w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Natalia Kabanow

„Do Europy tak, ale razem z naszymi umarłymi” – powiedziała Maria Janion. Nie przewidziała jednak konsekwencji tego postulatu. A te są radykalne. Wzrok ich dziki, suknia plugawa. Przykro pachną, krzywo tańczą, pieniacze mają usposobienie.  Straszne są i śmieszą. Śmieszne są i polszczą. Nie tylko Europę, ale cały świat. Tak w powieści Jacka Dehnela, jak spektaklu w reżyserii Marcina Libera.

Adaptację Ale z naszymi umarłymi dla Teatru im. Żeromskiego w Kielcach przygotował Michał Kmiecik i poza zręcznym okrojeniem fabuły pozwolił sobie na kilka metateatralnych wtrętów. Zbędny to ornament, dla wewnętrznej uciechy realizatorów wprowadzony, ale na jeden aspekt zwraca uwagę. Aktorzy zapowiadając kolejne sceny podają ich numery. Szybko orientujemy się, że oglądamy ledwie fragmenty. Odpryski, plamy, strzępy. Całości możemy się zaledwie domyślać. Bardzo to Rymkiewiczowskie. Nie przypadkiem, bowiem duch wybitnego poety unosi się nad całością… i przeklina to, co na dole. Dehnel, Kmiecik i Liber stoją po drugiej stronie barykady. I śmieją się szyderczo, tak z Rymkiewicza jak Mickiewicza, Słowackiego i wszystkich świętych polskiego romantyzmu. A my z nimi. Trudno inaczej, oglądamy przecież narodową rezurekcję w postaci pandemicznej. Cikowice pod Bochnią – stąd trupy wyszli. Początkowo niegroźne zaradny naród zaprzągł do turystyki, przybywało ich jednak. W pewnym zaś momencie zaczęli gryźć, osobliwie obcych. A dalej to już wiadomo, tak jak Pan Adam powiedział: „Komu tylko zapuszczę kły w duszę, Ten jak ja musi zostać upiorem”. I każdy jeden, Anglosas czy Germanin, za trupa przewodem, łączył się z narodem.

Sytuacja jest epicka, wirus polskości odnawia oblicze Ziemi, całej Ziemi. Tymczasem publiczności poskąpiono wizualnych atrakcji. Siedząc na scenie mieliśmy przed oczami wielce nieciekawą widownię Wojewódzkiego Ośrodka Kultury (w siedzibie teatru trwa remont). W najwyższym rzędzie ulokował się duet Nagrobki, którego punkrockowa energia stanowiła muzyczny kręgosłup spektaklu. Grupa współpracowała już z Liberem przy znakomitej Krótkiej rozmowie ze Śmiercią z Gniezna, a z Kmiecikiem przy Słowie o Jakóbie Szeli z Katowic. Ich obecność w kieleckim spektaklu wydaje się oczywista także dlatego, że Maciej Salamon i Adam Witkowski to dyżurni wanitatyści polskiej muzyki alternatywnej i mają w repertuarze rozliczne śmiertelne przeboje („jesteśmy martwi ooo, naprawdę martwi ooo”). Przy tutejszym nagłośnieniu brzmieli niby lokalna kapela w prowincjonalnym domu kultury. I dobrze, bowiem cała ta opowieść ma w sobie pewną ożywczą prowizorkę.

Aktorzy grają zombi (tak też są ucharakteryzowani), co chwila jednak przeistaczają się w żywych ludzi. Nie ma więc żadnego supsensu, od początku wiemy, że wszyscy bohaterowie skończą jako żywe trupy. Lub też – co interpretacyjnie ciekawsze – żywymi trupami już jesteśmy, bowiem taka jest karmiona śmiercią istota polskości. Twórcy traktują to kąśliwie i jadowicie, tocząc bekę z romantycznych toposów i prawicowego sposobu widzenia świata. Całą tę zombi-apokalipsę oglądamy z perspektywy Kuby (Wojciech Niemczyk) i jego partnera Tomka (Bartłomiej Cabaj). Ten pierwszy pracuje w regionalnej telewizji i jest względnym optymistą, drugi pisze doktorat i panikuje: uciekać z Polski, czy zostać? Bać się żywych trupów, czy nie lękać, skoro naszych nie kąsają? Satyryczny wymiar podkreśla drugi plan, czyli chwytane w telewizyjną kamerę migawki z tak zwanego normalnego życia oraz przed kamerą skrywane kulisy władzy (powiatowego szpitala, komendy policji – aż po rząd). Była z tego zresztą afera. Pewien poseł, co spektaklu nie widział, wielce się oburzył i przeciw świętości szarganiu protestował, domagając się kary dla dyrektora i teatru. Szło nie tylko o to, że Premier (Andrzej Plata) cokolwiek przypomina obecnie urzędującego, ale też o fakt, że i wawelskie w spektaklu wstały trupy, w tym te najmłodsze, niedostatecznie jeszcze spiżowe przez co szczególnie na działania żywych wrażliwe.  

Wzombiwstąpienia i do życia powroty zręcznie zszywa z horrorów wyjęta i musicalowo podana choreografia (Hashimotowixa). Brawurowo i zespołowo zagrana groteska najlepiej brzmi w tonach rozrywkowych i komediowych. Z innego porządku wydają się zaś fragmenty, w których Kmiecik usiłuje przywołać obecny w powieści moralny niepokój. Apogeum stanowi krótki przegląd pornograficznych i homofobicznych grafik, które głównym bohaterom na drzwiach przykleja sąsiadka. I choć stereotypowa polska fobiczność zdawała się kliszą do cna już wyeksploatowaną, nudną i męczącą, to odpowiednio użyta cały czas działa. Służy jej jednak śmiech, a nie paternalistyczny dydaktyzm. W efekcie trudno się tą teatralnie trupią Polską przerazić, wręcz przeciwnie – można się nią perwersyjnie zachwycić.

O ile powieść Dehnela można czytać jako kostiumową krytykę nacjonalizmu, o tyle jej teatralna wersja, to przede wszystkim dowód na żywotność romantycznego paradygmatu, którego kres obwieściła Janion. Badaczka przyznała się do błędu. Romantyzm, nawet obśmiany i poprzez fantazyjne udosłownienie doprowadzony do absurdu, nie przestaje być istotny. Coś nam bowiem o Polsce prawdziwego mówi. A że czyni to w konwencji buffo? Tym lepiej, serio ćwiczymy wszak od lat i nic z tego nie wynika, nic się nie zmienia. Jednym z najważniejszych przykładów takich studiów w teatrze ostatnich lat jest Wesele z krakowskiego Starego Teatru w reżyserii Jana Klaty. Przygrywają w nim inni specjaliści od przesterowanej śmierci – zespół Furia. Przedziwnie się te spektakle rymują i dopełniają, jakby dwie strony medalu. Również dlatego, że dla obydwu historii punktem odniesienia jest polskości sanktuarium – Kraków. Piszę te słowa kilkaset metrów od podgórskiego rynku, przy którym mieszkali bohaterowie powieści. Przed oczami mam widok na Wisłę, i wychylający się zza kościoła św. Katarzyny Wawel. Dobrze się jednak stało, że opisywana tu inscenizacja powstała w Kielcach, gdzie po niedzielnym seansie pod koniec listopada nieliczni przechodnie znikali pod neonami Żabek. Nie było żadnych turystów, żadnych tłumów. Było zimno i wiało Polską. Włączyłem Nagrobki: „co to był za okropny rok / w którym każdy dzień był jak niedziela”. Brrr, jak pięknie.

***

Jacek Dehnel ALE Z NASZYMI UMARŁYMI. Adaptacja, dramaturgia: Michał Kmiecik, reżyseria: Marcin Liber, scenografia, światło, wideo: Mirek Kaczmarek, kostiumy: Grupa Mixer, muzyka: NAGROBKI, choreografia: Hashimotowixa. Prapremiera: 2 kwietnia 2022 w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. 

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Dominik Gac

Wątki tematyczne