„Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” na postawie książki Wojciecha Tochmana w reż. Natalii Korczakowskiej w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.
Nie jest to historia, która zagląda do umysłu morderczyni – jak chcieliby niektórzy. W jakiejś części to rzecz o zbrodni i adekwatności kary. Ale to, co w „Polowaniu na osy. Historii na śmierć i życie” w warszawskim Teatrze Studio wydaje się najciekawsze, to spojrzenie na siłę (dzisiejszych) mediów.
W latach 90., kiedy nowością były pagery, o mediach społecznościowych nikt jeszcze nie myślał, a wolna telewizja zaczynała raczkować, Polską wstrząsnęła okrutna zbrodnia. Na warszawskim Grochowie troje maturzystów zamordowało młodą kobietę. Potrzebowali pieniędzy na studniówkę. Wśród nich była Monika Osińska, nazywana Osą. Została pierwszą kobietą w wolnej Polsce skazaną na dożywocie. Choć to nie ona zadała śmiertelne ciosy, uczestniczyła w napadzie i raczyła się tatarem z lodówki ofiary. Czy wyrok mógł być inny? Być może. Czy wpływ na niego miał szwagier ofiary, który rozpętał medialną nagonkę na Monikę O.? Bez wątpienia. Jak duży był w tym udział mediów? Ogromny. To właśnie ten wątek wysuwa się na pierwszy plan w inscenizacji przygotowanej przez Natalię Korczakowską. Wraz z dramaturgiem Marcinem Cecko przełożyła ona na sceniczny język wydaną w ubiegłym roku książkę Wojciecha Tochmana „Historia na śmierć i życie”. I nie zgubiła nic z dokumentalnego charakteru tego znakomitego reportażu.
Czy prawda w mediach jest jeszcze możliwa?
Siłą spektaklu jest inscenizacyjny pomysł, aby aktorom przez cały czas towarzyszyły na scenie dwie kamery, rejestrujące każde mrugnięcie powieką. Obraz w czasie rzeczywistym jest wyświetlany na ogromnych ekranach, umieszczonych z boku sceny. Reżyserka każe nam wybierać – czy chcemy samodzielnie śledzić to, co dzieje się na scenie (musimy liczyć się z tym, że to, co ważne dla naszego spojrzenia, może przecież umknąć), czy zawierzamy szklanemu oku kamery, która pokazuje tylko ułamek rzeczywistości, ale ma moc zaglądania za kulisy (a tam niekiedy dzieje się równie ważna akcja). To nie tylko zabieg, który nadaje przedstawieniu reportażowego charakteru, lecz także mocny sygnał mówiący o tym, że obraz pokazywany nam przez media zawsze będzie wybiórczy. Nawet jeżeli serwuje się go z różnych perspektyw. I że wydawane na jego podstawie osądy są obarczone dużym ryzykiem błędu.
Korczakowska za Tochmanem pyta, czy dziennikarstwo oparte na prawdzie jest w ogóle możliwe. W takie wierzyła znakomita reporterka Lidia Ostałowska. To ona jako pierwsza spojrzała na sprawę Moniki O. z perspektywy głównej zainteresowanej. Przez kilka lat spotykała się z dożywotką, próbując dotrzeć w jej historii do prawdy. Ostałowska swojego reportażu nigdy nie wydała. Monika O. wycofała zgodę na publikację. Bała się, że media ponownie zainteresują się nie tyle nią samą, ile jej najbliższymi. A tym już raz zgotowały piekło.
Gdy zaciera się granica między życiem a teatrem
Aktorstwo w tym spektaklu jest do bólu prawdziwe. Szybko tracimy świadomość, że oglądamy ludzi, którzy tylko odgrywają historyczne wydarzenia i ich autentycznych bohaterów. A to powoduje, że zostajemy wciągnięci w sam środek akcji. Stajemy się tymi, którzy muszą zająć w sprawie jakieś stanowisko.
Daniel Dobosz w roli szwagra zamordowanej kobiety buduje postać niejednoznaczną. Krzysztof O. to świetny manipulator, który z premedytacją potrafi wykorzystać zainteresowanie mediów śmiercią Jolanty. Mrożąca jest scena, gdy po procesie kończącym się skazaniem maturzystów bezceremonialnie otwiera butelkę szampana i obiecuje wspierać rodziny ofiar podobnych zbrodni. Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że i w tym przypadku to okazja stworzyła złodzieja. Gdy po raz pierwszy pojawia się w telewizyjnym studio, jest cichy i wycofany, a jego łzy w charakteryzatorni przed wejściem na wizję wydają się autentyczne. Szybko odkrywa siłę, jaką mają media – nie tylko te w postaci programów informacyjnych, lecz także tych skierowanych do mniej wymagających odbiorców. To tam za kilka złotych opłaty telefonicznej wróżka (świetny w tej roli Rob Wasiewicz) pomaga rozwiązywać życiowe problemy i wskazuje zabójców Jolanty. To wtedy Krzysztof O. staje się zimno kalkulującym biznesmenem, grającym na swoją własną karierę.
Podobną przemianę widać w osobie sędziego (Bartosz Porczyk), który w kuluarach jest stonowany i wyważony. Gdy jednak wchodzi w światła reflektorów na sali sądowej, nie ma wątpliwości, że wyrok orzekający najwyższy wymiar kary, jakiego oczekuje społeczeństwo, jest w pełni sprawiedliwy. Sonia Roszczuk jako więzienna psycholog na telewizyjnej antenie nie boi się dobitnie wyrażać swojego zdecydowanego zdania na temat osadzonej. Podobnie senatorka (Ewelina Żak), która nie omija okazji, aby wypromować swoją książkę o zbrodni na Grochowie, tym samym promując i siebie. Dużo tu wzajemnego przekrzykiwania w telewizyjnym studio. Mało konkretów. W kontrze do tych postaci jawi się skupiona i wyciszona Dominika Ostałowska w roli reporterki Lidii. Spowita papierosowym dymem wchodzi z Osą w bliską relację. Zadaje pytania, słucha, notuje. Daje bohaterce czas. Ważniejszym od wypromowania siebie wydaje się dla niej zachowanie dziennikarskich standardów. A te powoli odchodzą wraz z nią (Lidia Ostałowska zmarła w 2018 roku na nowotwór).
Teatr, który nie zostawia obojętnym
Wreszcie Wiktoria Kruszczyńska – przejmująca w roli Osy – nie próbuje bronić swojej bohaterki, nie usprawiedliwia jej postępowania (bo i sama Monika nie znajdowała wytłumaczenia dla swojego czynu), nie stara się, abyśmy obdarzyli ją sympatią. Uczucie, które budzi, to współczucie. W finalnej scenie Osa w uścisku z zamordowaną kobietą stapia się z nią w jedno ciało. Korczakowska mówi nam – tak, Osa też była ofiarą. Ofiarą mediów i społeczeństwa, które śmiało feruje wyroki, ale także ofiarą systemu.
W drugiej części spektaklu, który rozgrywa się już nie w telewizyjnym studio, ale za więziennymi kratami, Korczakowska skupia się na tym, o czym w dużej mierze jest także reportaż Tochmana – etyczności wymierzania kary dożywotniego więzienia, jeśli skazany nie ma możliwości ubiegania się o zwolnienie. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał taką karę za równą torturom. Korczakowska i Tochman mówią jasno – system więzienny jest skonstruowany tak, że nie daje szansy na resocjalizację i poprawę, a nawet drobne, ludzkie wykroczenie (jak kradzież batonika) pozbawia szans na ułaskawienie. Tym samym odbierając skazanym nie tylko możliwość powrotu do społeczeństwa, lecz także człowieczeństwo. Mocna i kontrowersyjna teza. Ale sposób, w jaki została w tym spektaklu postawiona, zmusza nas do zajęcia stanowiska i w tej sprawie. Możemy się z Korczakowską nie zgadzać. Ale nie możemy pozostać obojętnymi. I tylko od nas zależy, czy staniemy się głośno krzyczącym internetowym hejterem, czy rozważymy ten problem naprawdę – w zaciszu własnego sumienia.