„Alors on danse…!”, „7 danses grecques”, „Bolero” w choreografii Gila Romana i Maurice'a Bejarta w wykonaniu Bejart Ballet Lausanne. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Zawsze fascynowała mnie postać tegoż choreografa, który jest patronem zespołu z Lozanny. Maurice Bejart, chyba najwybitniejszy twórca układów baletowych dwudziestego wieku, wielki artysta francuskiego i światowego tańca. Każda jego kolejna realizacja wzbudzała emocje. Co najważniejsze rewolucjonizowała i redefiniowała myślenie, co dzięki klasycznej formie można przekazać współczesnemu odbiorcy. Zarówno europejskie produkcje jak i japońskie eksperymenty wzbudzały zachwyt, ale i polemikę, ekstazę, a także buczenie skrajnie konserwatywnej publiczności. Jednak co niezaprzeczalne technika Bejarta ukształtowała refleksję pokoleń nad jakością baletu, tym co można nim opowiedzieć, jakie wywołać emocje. Spuścizną wielkiego choreografa pozostaje założony przez niego zespół Bejart Ballet Laussane, który nieprzerwanie, od śmierci artysty w 2007 roku, prowadzi Gil Roman. Całe zawodowe życie związał z tym miejscem. Dziś nie tylko pielęgnuje spuściznę, ale wyznacza nowe kierunki, nadaje tchnienie swoimi własnymi pracami. Wielokrotnie dokonuję porównań z zespołem Piny Bausch w Wuppertalu. Grupa szwajcarska świetnie odnajduje się w świecie bez swojego patrona, natomiast formacja niemiecka wydaje się pogubiona, która odcina kupony od dawnej sławy, ale nie umie odnaleźć się w realiach obecnych. Zespół prowadzony przez Gila Romana – żyje, podróżuje, zachwyca i wprowadza innowacje. Tak było podczas pokazów w Mediolanie.
Zaprezentowany wieczór baletowy to trzy prace – ukazujące nową rzecz obecnego lidera oraz dwa ikoniczne układy Maurice Bejarta. Wszystkie spaja jedno – eksplozja i zauroczenie klasyką tańca. To, co jest łącznikiem to, fenomenalne opracowanie i współgranie zespołu, a także mistrzowskie przygotowanie solistów. Wieczór rozpoczęła Alors on danse…! To najnowsza premiera, która stała się pokłosiem czasu pandemii. Dedykowana Patrickowi Dupond – jednej z najjaśniejszych gwiazd francuskiej sceny – który przez pięć lat prowadził balet Opery Paryskiej. Objął to stanowisko w wieku trzydziestu jeden lat. Intrygował i inspirował największych choreografów. Zmarł w marcu 2021 roku, po długiej chorobie, mając zaledwie sześćdziesiąt jeden lat. Właśnie wielkość tancerza zestawiona z chorobą i czasem zarazy, która ogarnęła cały świat, stanowi oś inspiracyjną dla owego porywającego układu. Choreograf rezygnuje z narracji, to postępujące po sobie sekwencje, będące układami kwartetu, duetów, trójkątów – układów życia i relacji. Jednak eksplozja to zespołowa, żywiołowa feeria, która zarówno rozpoczyna jak i wieńczy ten fragment baletowego spotkania. Bezpośrednie tłumaczenie tytułu to – Potem tańczmy…! posiada ową swoistą nadzieję, że taniec to element wyzwolenia. Jest apoteozą wolności, radości i nadziei. Świetnie owe wartości – porywania do tańca – podkreśla podkład muzyczny będący kompozycjami Johna Zorna, Citypercussion oraz Boba Dylana. Zmiana nastroju, świetny klimat rysuje na twarzach odbiorców uśmiech i radość, że rozstaliśmy się z czasem ograniczeń, a właśnie ruch jest ową iskrą naszej egzystencji. Ten układ to ukłon w stronę nie tyle Duponda, ale raczej Bejarta. Bowiem trudno nie doszukać się analogii do kolejnego odcinka wieczoru – Siedmiu tańców greckich.
Utwór, który po raz pierwszy był wykonany w 1983 roku w Nowym Jorku przez ówczesny zespół Ballet du XXe Siecle, jest do dziś jedną z najbardziej rozpoznawalnych prac Bejarta. Kompozycje Mikisa Theodorakisa są jak powiewy wiatru na plażach Grecji. I taniec właśnie odzwierciedla ową specyficzną, radosną aurę wakacji, sielanki i odpoczynku. Błękitne tło, które kontrastuje z czernią, a także z minimalistycznymi kostiumami w tym odcieniu oraz bieli, to obraz spokoju i czegoś niedoścignionego – Arkadii ukojenia. Tancerze są jak ptaki, które w grupie jak i indywidulanie tworzą okazały i szlachetny obraz nadmorskiego klimatu. Choreograf nie pozostawia wytchnienia, bowiem muzyka niesie niczym taniec wolności zaczerpnięty z Greka Zorby. Układ oddziałuje na zmysły. Przenosi nas na południe Europy, gdzie słońce przygrzewa, a życie upływa wolniej, szczęśliwiej. Brak pędu codzienności, chwila odpoczynku w naturze. I wokół ów świat ptaków, które posiadają własne relacje, liderów i specyficzne związki. Najjaśniejszym punktem tańca jest zjawiskowy solista Alessandro Cavallo. Jego styl klasyczny jest dojrzały i godny podziwu. Jest niekwestionowanym liderem na tle licznego zespołu. Te dwa pierwsze fragmenty świetnie ze sobą korespondują. Owa pochwała światła, radości i szczęścia życia to pełne optymizmu części, które nie tyle w warstwie ideowej, ale przez wykonanie, ukazują wielkość tańca klasycznego.
Jednak wieczór w Mediolanie to oczekiwanie na finał. Zwieńczenie. Wypełniona po brzegi sala czekała tylko na jednego tancerza – ikonę włoskiej sceny baletowej – Roberto Bolle. Ten liczący czterdzieści osiem lat artysta nadal zachwyca i jest w świetnej kondycji i formie. A obsadzenie go w najważniejszej pracy Bejarta – Bolero do muzyki Maurice Ravela wydawało się tylko kwestią czasu. Nigdy nie widziałem wykonania na żywo, zawsze posiłkowałem się nagraniami. A kolekcja ich jest przebogata, bowiem każdorazowe obsadzenie innej solistki czy też solisty, buduje zupełnie odmienny odbiór dzieła. Premiera miała miejsce w 1961 roku, a pierwszą wykonawczynią partii solistycznej była muza Bejarta – Duska Sifnios. W 1979 roku pierwszy raz partię wykonał mężczyzna – Jorge Donn. W różnych latach można było podziwiać – Maję Plisiecką, Sylvię Guillem, Dianę Wiszniową czy Nicolasa Le Riche. Już sam kontrast płci daje wiele możliwości interpretacji. Bowiem zupełnie innych znaczeń nabiera dzieło, w zależności od tego czy główną postacią jest kobieta, czy mężczyzna. Ustawienie w centralnym punkcie sceny czerwonego stołu, na nim tancerki czy tancerza, a wokół krzeseł, na których zasiadają wyposzczeni mężczyźni już buduje klimat agresji i napięcia seksualnego. Powierzenie partii Roberto Bolle to zabieg niesłychanie interesujący. Artysta posiadający atletyczną sylwetkę jest odmienny wobec delikatności poprzednich wykonawców. Jego siła, umięśnione ciało dodatkowo pobudza i ekscytuje. Owa żądza i pożądanie dotyczy nie tylko impulsu bijącej melodii i rytmu, ale też urody i cielesności. Szczególną rolę odgrywa gra światła i oświetlanie solisty, który rozpoczyna ów godowy rytuał od zrytmizowanego ruchu, powtarzalności gestu, skupienia. Niczym zwierzęcia, które oczekuje na ostateczne rozstrzygnięcie w nierównej walce. Ale Bolle jest silny, dominujący, ekstatyczny i zwycięża. Podporządkowuje i dominuje ową wygłodniałą oraz drapieżną wspólnotę. Oczarowuje swoim ruchem, męskością i erotyczną dwuznacznością. Mimo upływu ponad sześćdziesięciu lat od premiery, Bolero Bejarta zachwyca. Ma w sobie siłę nieujarzmienia, niezależności i właśnie dążenia do owej wolności i wyzwolenia, które towarzyszyło przez cały wieczór w Mediolanie.
Publiczność zrywa się do oklasków. Długo nie wypuszcza artystów ze sceny. Zastanawiam się co takiego jest w klasyce, w Bejarcie, że nadal to piękno chwyta za serce. I wiem. Zarówno w pracach francuskiego mistrza jak i Gila Romana jest prostota i uczciwość. Krew, pot i łzy, które są następstwem ciężkiej i uczciwej pracy. Układy, które na pierwszy rzut oka są prostymi sekwencjami, to skarby techniki klasycznej. Mają siłę tradycji, ale również oczarowują radością i precyzją wykonania. Bejart nigdy nie zaginie, bo stał się już klasykiem współczesności.
„Alors on danse…!”, „7 danses grecques”, „Bolero”, choreografia: Gil Roman, Maurice Bejart, Bejart Ballet Lausanne, pokazy w Mediolanie, maj 2023.