EN

2.08.2024, 11:49 Wersja do druku

Pod dyktando poprawności

„Feblik” Małgorzaty Maciejewskiej w reż. Leny Frankiewicz w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

W związku z bulwersującymi wydarzeniami na olimpiadzie znajdujemy się obecnie w okresie generowania dużych emocji. Ich siła potrafi być ogromna i sprytnie dozując, można ją maksymalnie wykorzystać do manipulowania ludźmi, do budowania tzw. nowego człowieka i co za tym idzie - nowego świata. Takiego, gdzie z przestrzeni publicznej usuwa się Pana Boga, a więc świata bez religii, bez narodów, świata wolnego od wszelkich norm, od zakazów („zabrania się zakazywania" to jedno z hippisowskich haseł). Twórcy bluźnierczego performansu szydzącego z Ostatniej Wieczerzy wystawionego podczas inauguracji olimpiady doskonale o tym wiedzą. Wiedzą też, że mogą tak bezkarnie czynić, bo nie spotka ich za to żadna kara, wszak każde tego typu bluźnierstwo można usprawiedliwić ekspresją artystyczną. Oczywiście, tylko wówczas gdy owe szyderstwa dotyczą religii chrześcijańskiej, bo w przypadku islamu czy judaizmu ktoś, kto poważyłby się obrażać te religie, byłby z miejsca pociągnięty pod odpowiednią literę prawa, nie mówiąc już o tym, co by owego „artystę" spotkało od wyznawców tychże religii.

HIPPISOWSKA REWOLTA

Obrzydliwy performans „wzbogacony" nieformalnym hymnem olimpiadowym autorstwa Johna Lennona „Imagine" właściwie nie powinien dziwić. Zwłaszcza ludzi, którzy interesują się tym, co dzieje się obecnie w kulturze, wystarczy zajrzeć na sceny teatralne, by zobaczyć, że ów hippisowski manifest komunizmu i ateizmu, jakim jest „Imagine", funkcjonuje w różnej formie w kulturze. Jeśli nawet nie w postaci wokalnej, to w propagowaniu programu ideowego, jaki niesie. Na przykład Teatr Powszechny w Warszawie, mając w repertuarze spektakl „Imagine" w reżyserii Krystiana Lupy, na swojej stronie internetowej w notce o spektaklu podał m.in., że ów reżyser prezentuje życie i twórczość Johna Lennona, który jako „nowy Chrystus" epoki hippisowskiej zaproponował świat bez religii, bez granic, bez państw itd.

Ta hippisowska komunistyczna rewolucja, odrzucająca rodzinę, Kościół, wartości podstawowe i wszelkie normy, a propagująca życie w komunach (wszystko wspólne, nawet dzieci), gromadne odurzanie się narkotykami i alkoholem, była po prostu szeroko zakrojoną rewolucją seksualną w każdym wymiarze. I nie dotyczy ona tylko przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku, lecz - w formie nieco zmodernizowanej, zliberalizowanej - trwa nadal i nadal oddziałuje, drenując umysły zwłaszcza ludzi młodych. A to właśnie podatna na ów drenaż młodzież głównie wypełnia dziś widownie teatralne.

Im więcej oglądam przedstawień w różnych teatrach, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że na hasło „świata bez nieba, religii itp." (które dziś zna już cały nasz glob, i to nie tylko sportowy), otwierają dziś sceny teatralne nawet dla najgorszego gniota. A gdy jeszcze ów gniot zawiera tzw. elementy queerowe, czyli propaguje środowiska Igbt z rozmaitymi przybudówkami, to wówczas taka sztuka jest przez ideologów okrzyknięta superwybitną.

Tak oto najkrócej podsumowałabym kończący się (a w niektórych teatrach już zakończony) sezon teatralny. Oczywiście, jak zawsze, istnieją szlachetne wyjątki, ale one nie mają wpływu na całościowy lub choćby częściowo przeważający obraz życia teatralnego w naszej Ojczyźnie.

Z pewnością ostatnia premiera Teatru Narodowego w Warszawie, czyli „Feblik" w reżyserii Leny Frankiewicz, do owych szlachetnych wyjątków nie należy. Ale każe postawić pytanie: czy Teatr Narodowy ma własny charakter? Na pewno nie. A czy spełnia obowiązki tzw. misyjne jako scena narodowa? Także nie. Wystawienie „Feblika" tego dowodzi. A to nie jedyna pozycja w repertuarze Narodowego świadcząca, iż placówka ta nie spełnia swojej funkcji. Zaś obecny czas globalistycznego podejścia do kultury, czyli wynaradawiania jej i zastępowania multikulti, nakłada na teatr, zwłaszcza taki, który jest sceną narodową, szczególne obowiązki - przede wszystkim przemawiania ze sceny repertuarem stanowiącym o wielkości naszej polskiej literatury, tradycji, historii. „Feblik" w tym kontekście (i nie tylko) jest żenującym nieporozumieniem.

Spektakl ukazuje mieszkańców wsi jako społeczność prymitywną, zacofaną, daleką od cywilizacji. Bohaterowie to kilkupokoleniowa rodzina: Matka (Anna Grycewicz), Ojciec (Paweł Tołwiński), córka Mania (Elżbieta Zajko, gościnnie), Babka (Beata Fudalej) oraz pozostali mieszkańcy, a wśród nich karykaturalnie ukazany Pleban (Piotr Grabowski). Życie toczy się tu nie najspieszniej. A nad wszystkim góruje zabobon, tworzący konteksty dla działań postaci. Można odnieść wrażenie, że cały ten spektakl został zrealizowany tylko po to, by zaakcentować dwa wątki: na przykładzie Plebana wyszydzić Kościół katolicki oraz na przykładzie Mani i jej koleżanki szkolnej Kasiuli (Aleksandra Sroka, gościnnie) zapropagować ideologię genderową.

Można by postawić pytanie: jaki cel przyświecał Teatrowi Narodowemu, by na swojej scenie wystawić tę feministyczną, propagującą ideologię środowisk Igbt sztukę. Myślę, że podobny jak organizatorom pseudoartystycznej części inauguracji igrzysk olimpijskich. To jaskrawy przykład podporządkowania się tzw. politycznej poprawności. 

***

„Feblik" Małgorzaty Maciejewskiej, reż. Lena Frankiewicz, scenog. Barbara Hanicka, kost. Michał Dracz, muz. Miłosz Pękala, chor. Agnieszka Kryst, Teatr Narodowy - Scena Studio, Warszawa.

Tytuł oryginalny

Pod dyktando poprawności

Źródło:

„Nasz Dziennik” nr 179

Autor:

Temida Stankiewicz-Podhorecka

Data publikacji oryginału:

03.08.2024