Seattle jest trzecim - po Nowym Jorku i Chicago - najważniejszym ośrodkiem teatralnym w Stanach. Kiedy zapytałem poznanych tam studentów, jakie funkcje poza rozrywkową może pełnić teatr, na sali zaległa cisza - pisze Jacek Mikołajczyk w Teatrze.
Teatr amerykański jest nieciekawy. Nudny, przewidywalny, powtarzalny. Czasem lepiej grany, czasem gorzej, najczęściej przeciętnie. Bardzo literacki: między "sztuką" a "spektaklem" właściwie nie ma różnicy, co odzwierciedla nawet terminologia. Autor pisze tekst, reżyser go wystawia, aktorzy grają. Nikt tu nikogo i niczego nie dekonstruuje, destruuje, prowokuje. Przedstawienia mają początek, środek i koniec, najczęściej w tej właśnie kolejności. Bo teatr amerykański głównie opowiada historie. Pytanie tylko: po co? Od kilku miesięcy, od momentu, gdy jako gościnny wykładowca mam przyjemność pracować na University of Washington w Seattle, zachodzę w głowę, jak to możliwe, że w kraju, w którym debaty na uniwersytetach mają niespotykaną gdzie indziej temperaturę, gdzie w czasie zajęć zadanie wykładowcy polega przede wszystkim na wyznaczeniu początku i końca dyskusji studentów, bo do rozmowy nikogo nie trzeba zachęcać, gdzie pisze się i wydaje na