EN

27.04.2023, 11:40 Wersja do druku

Po drugiej stronie okna

„Inwazja" Maliny Prześlugi w reż. Tamary Trunovej w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. Pisze Magdalena Rewerenda, członkini Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Bartek Warzecha

Doceniam brawurę, z jaką ukraińska reżyserka Tamara Trunova rozprawiła się z tekstem Maliny Prześlugi. Dramatopisarka w charakterystyczny dla swojej twórczości sposób przełamuje obyczajowość abstrakcją, ale mimo tego opowiedziana w Inwazji historia matki i córki, które zdecydowały się na ugoszczenie dwóch uchodźczyń z Ukrainy, napisana jest nieco zbyt grubą kreską i – mimo prób niuansowania czy niedopowiadania – zawiera naiwnie optymistyczny projekt przyszłości zasugerowany w finale. Trunova akcentuje mroczną wojenną teraźniejszość: odważnie rozbija dramat, by obnażyć jego ukrytą istotę, odziera go z poetyckich uogólnień i obniżających patos zabiegów formalnych, a następnie zamienia w horror.

Jeszcze wyraźniej niż w samym tekście kluczowy dla spektaklu i dramaturgicznie trafny wydaje się destabilizujący charakter przyjazdu uchodźczyń. Ksiusza (Kristina Liuba) i Nastia (Anastasia Viktorivna Ievtushenko) nie tylko wymuszają na Ninie (Monika Zaborska) i Zuzi (Beata Chyczewska) zmianę rutyny wynikającą z obecności gości, ale przede wszystkim przewartościowują pozycję goszczących. Niezależnie od tego, ile razy Polki wypowiedzą „chciałabym”, to – bez względu na ich własne obawy czy szczerą chęć pomocy – nie one są głównymi bohaterkami wojennej opowieści. W celu jednoznacznego oddania głosu tym, które faktycznie zostały dotknięte przez wojnę, reżyserka zmienia wektory wskazane przez autorkę tekstu: Ukrainki przybywają do Polski, ale to Polki, ze swoją lasagną, kulą dyskotekową i świeczkami gwarantującymi przytulność w stylu hygge, wydają się nie pasować do opowiadanej historii. Powtarzane przez Ninę i Zuzę, urywane zawsze zdanie „czujcie się jak u siebie…” to zarazem przejaw gościnności wobec uchodźczyń, jak i aluzja do ich własnych skazanych na klęskę prób zadomowienia się w wojennym doświadczeniu.

O nieprzystawalności odmiennych doświadczeń i poczuciu wyobcowania opowiada warstwa wizualna przedstawienia, czyli kostiumy i scenografia autorstwa Litwina Artūrasa Šimonisa. Niepokoją i drażnią swoją specyficzną estetyką, jednocześnie ilustracyjną i odrealnioną, ale skutecznie wskazują na mające nadejść pękanie teatralnej rzeczywistości – pozornie zwykłej, oswojonej, własnej. Nina i Zuza, planując ugoszczenie uchodźczyń, rozmawiają o różnych przytulnych pomieszczeniach ich mieszkania, ale na ciemnej i niemal pustej scenie zawieszone jest w próżni tylko otwarte okno z widokiem na mrok, sygnalizujące podział świata na „tu” i „tam”. Stały element spektaklu to wyświetlony na tylnej ścianie sceny diabelski młyn – kręcący się, zmieniający swoje barwy i kształty. Początkowo wygląda jak karuzele, które, dzięki bożonarodzeniowym jarmarkom, zdominowały zimowe krajobrazy wielu polskich miast. Ten diabelski młyn – potworniejąc coraz bardziej w kolejnych projekcjach – jest złowróżbnym ostrzeżeniem, jak bardzo krajobraz miasta może się zmienić w jednej chwili. Wraz z pojawiającymi się na scenie sankami, na których zostały ustawione świeczki, przypomina, jak różne znaczenia dla różnych osób mogą mieć słowa takie jak zima, droga i ogień.

Ale Nina i Zuza nie opuszczają bezpiecznego domu. Ich domowy strój to przedziwne, jednakowe eleganckie czerwone suknie – jeśli nie pochodzące z innej epoki, to na pewno niepasujące do rzeczywistości opowiadanej w dialogach. Noszące je postaci są outsiderkami względem mrocznej historii, w którą wprowadzają widzów. Głos i scena zostają oddane Nastii i Ksiuszy. Te wkraczają na scenę jak zombie: milcząco, z poszarzałymi twarzami, ubrane w za duże garnitury, przypominają nieco postaci z ekspresjonistycznych obrazów. Ich wizerunek jest może zbyt sztampowy i odtwarza stereotypowy, trochę komiksowy portret ofiary wojny. Wątpliwości budzi także pomysł zdemonizowania obrazu uchodźczyń. Jednak spektakl nie powstał dla komfortu widowni – wytrąca z odbiorczych przyzwyczajeń i wymyka się teatralnym konwencjom, bo nie jest ani tradycyjnym teatrem obyczajowym, ani progresywnym, autodyskursywnym teatrem eksperymentalnym, do którego przyzwyczaiły nas instytucje zaangażowane politycznie.

A jednocześnie przedstawienie Trunovej zawiera elementy pochodzące z różnych teatralnych porządków i jest zarówno poruszającym i efektownym widowiskiem, jak też stanowczą wypowiedzią krytyczną. Opowiada historię fikcyjnych postaci, ale zmienia ją w pacyfistyczny manifest o wojennym doświadczeniu rzeszy osób. Zawiązując akcję poprzez realistyczny wątek fabularny, rozbija realizm narracji warstwą wizualną, fragmentami tekstów Williama Szekspira i Edmonda Rostanda, interesującymi scenami ruchowymi w wykonaniu ukraińskich aktorek czy upiornymi songami śpiewanymi przez postać Bomby/Wojny (Olesya Viktorivna Zhurakivska), by powrócić do rzeczywistości w końcowych scenach zawierających bezpośrednie komentarze do konfliktu zbrojnego toczącego się tuż za polską granicą. Dystansujące odrealnienie, odczuwalne w początkowych scenach spektaklu, stopniowo znika, zmieniając abstrakcyjny senny koszmar w horror na jawie – brutalnie weryfikujący założenia i wyobrażenia Niny i Zuzy dotyczące zaproszonych kobiet, ale też uniemożliwiający widowni bezpieczne zanurzenie w fikcyjnej historii.

Białostocka Inwazja jest kolejnym dowodem na to, że najbardziej wartościowe w tym sezonie – przekonujące, poruszające, interesujące formalnie – są te spektakle na temat wojny w Ukrainie, do tworzenia których zaproszone zostają osoby faktycznie jej doświadczające. Międzynarodowa koprodukcja Teatru Dramatycznego, Kijowskiego Akademickiego Teatru Dramatu i Komedii na Lewym Brzegu Dniepru Left Bank Theatre i Teatru Miejskiego w Olicie nie tylko daje możliwość wypowiedzi ukraińskim artystkom, ale też tworzy okazję do wypracowania języka teatralnego czerpiącego z różnych tradycji, ciekawego – choć czasem stawiającego opór. Co ważne – i chyba najbardziej interesujące – Prześluga i Trunova, bez pretensji, wyrzutów, protekcjonalnego tonu, subtelnie, ale czytelnie, opowiadając o wojnie z perspektywy Ukrainek, tematyzują także polską pozycję gospodarza. Mówią o gościnności, która oprócz autentycznie szczerych chęci przechowuje niekiedy oczekiwania i uprzedzenia. Postaci Niny i Zuzy prezentują również nie zawsze uświadomione próby załatwiania poprzez altruistyczne gesty własnych interesów takich jak zaspokojenie potrzeby bycia niezbędną, chęć dotrzymania kroku innym czy zagłuszenie wyrzutów sumienia. Poruszają kwestię tego, co właściwie, będąc „tu” i „stąd”, można powiedzieć o „tam”.

Wiszące nad sceną okno, dzielące rzeczywistość spektaklu na to, co wewnątrz i na zewnątrz, traktuję ponadto jako metateatralną metaforę. W kontekście wciąż rosnącej liczby powstających w Polsce spektakli podejmujących temat wojny Inwazja jest dobrym przyczynkiem do pogłębionej refleksji na temat tego, kto, co i w jakim celu mówi o wojnie w polskim teatrze. W pewnym momencie abstrakcyjna postać grana przez Zhurakivską mówi: „Wojna nie umie opowiadać o ludziach”. A czy polski teatr, pozostający po drugiej stronie okna, umie opowiadać o wojnie?

Źródło:

Materiał własny