A teraz chcę farsę. Bo chcę mieć wszystko gdzieś. Nie chcę w nic się wpisywać, niczego komentować i zajmować stanowiska. Nie chcę fundować noclegów, bankietów i sprawdzać, kiedy wyjeżdża ostatni pociąg do Warszawy. Nie chcę wyczytywać kolejnych pouczeń i diagnoz, że Wałbrzych się skończył, a Majewski zestarzał. Nie chcę umieszczać teatru w żadnej lidze. To mi uwłacza - pisze dyrektor wałbrzyskiego Teatru im. Szaniawskiego Seb Majewski przed premierą "Czego nie widać" w reż. Pawła Świątka.
Jest rok 2019. Teatr Dramatyczny jest po premierach spektakli w reżyserii Jana Klaty, Mai Kleczewskiej, Moniki Strzępki, Krzysztofa Garbaczewskiego, Wiktora Rubina, Marcina Libera, Eweliny Marciniak, Grzegorza Jaremki. Był postmodernizm i postdramatyzm. Były projekcje, kamery, muzyka na żywo i przestrzenie pozateatralne. Było improwizowanie i instalowanie. W Wałbrzychu zdarzyło się wszystko i zawsze było to prekursorskie. Widzowie otwierali z przerażeniem oczy, a krytyka znajdowała na to zdania i umieszczała w recenzjach, najróżniejszych rankingach i podsumowaniach. Wielu widzów nigdy nie dojechało do Wałbrzycha, ale chwaliło się w kręgach znajomych, najlepiej w krakowskim Bunkrze Sztuki albo na warszawskim Zbawixie, że Borczuch w Stadninie Koni w Książu był zajebisty!!! To była wspaniała awangardowa przygoda. W mieście pozbawionym mieszczańskiego nadęcia i etykiety ubierania się odświętnie na premiery. Bez Starbucksa i Zary. Ale również bez lunc