EN

10.06.2024, 09:18 Wersja do druku

Po burzy i sztormach nie zawsze przychodzi słońce

„Peter Grimes” Benjamina Brittena w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, koprodukcja z The Israeli Opera w Tel Awiwie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Bieliński

Benjamin Britten, jeden z najważniejszych dwudziestowiecznych kompozytorów operowych, urodził się nad Morzem Północnym, na wschodzie Anglii w Lowestoft w hrabstwie Suffolk i tam spędził swe dzieciństwo. Surowy klimat przesiąknięty solą morską, północny wiatr i szum fal na zawsze pozostały mu bliskie, czego dowodem są jego dzieła. Mistrz kompilacji i fajerwerków dźwiękowych gładko łączonych ze skrajną prostotą, u którego przepych, wielobarwność bezpośrednio sąsiaduje z ascezą był pełnym sprzeczności eksperymentatorem. Britten czerpał z wielu gatunków, łącząc je w osobliwą, spójną muzykę własnego projektu. Wytrwały propagator trafności dramatycznej i głębi charakterystyki psychologicznej, siłę swych utworów opierał często na środkach typowo teatralnych i nowoczesnych formach. Jego „Peter Grimes”, spektakl, który miał swoją premierę w Londynie w 1945 roku i stał się wkrótce najważniejszą brytyjską operą wykonywaną na świecie, uderza przytłaczającą mrocznością i daje wgląd w niejednoznaczne aspekty ludzkiej natury. Jednocześnie uwodzi liryzmem, zmysłowością, swego rodzaju delikatnością i ornamentyką pełną dynamiki. Twórczość Benjamina Brittena nigdy nie była zbyt popularna w naszym kraju, ale dzięki Mariuszowi Trelińskiemu, dyrektorowi artystycznemu Teatru Wielkiego – Opery Narodowej dzieła wielkiego Brytyjczyka pojawiają się coraz częściej na polskich scenach. Wyreżyserowana przez niego z niesłychaną wnikliwością inscenizacja „Petera Grimesa”, koprodukcja z The Israeli Opera w Tel Awiwie, jest kolejnym dowodem na to, że warto, by zagościły tu na dobre.

Libretto Montagu Slatera oparte jest na dość osobliwym poemacie autorstwa George’a Crabbe’a „The Borough” („Gmina”). Postać obsesyjnego rybaka, samotnika skłóconego ze światem i ludźmi z małej, angielskiej wioski nie jest przecież typowym tematem operowym. A jednak Britten dostrzegł w nim coś niezwykłego. Postać głównego bohatera o cechach psychopaty zamienił w tragiczną, bajroniczną albo wręcz antyczną postać. Grimes jest pozornie zwykłym rybakiem, ale jego dziwaczność i osobliwy introwertyzm wywołują wrogość u sąsiadów. Prześladowany przez społeczność wioski, szuka zrozumienia i uznania u niesprzyjających mu mieszkańców. Usiłuje zrealizować swe marzenie o domu, rodzinie, prawdziwej miłości za pomocą wyczerpującej pracy (do której zmusza też swych pomocników), mającej przynieść mu majątek i szansę na życie u boku ukochanej kobiety. Pragnie poślubić wdowę Ellen Orford, miejscową nauczycielkę, w której dostrzega swoją jedyną nadzieję. Licząc na odwzajemnione uczucie, opętany wizją szczęścia popełnia niewybaczalne błędy i popada w coraz większe kłopoty. W końcu zostaje oskarżony o morderstwo. 

Britten świetnie skonstruował swą operę w trzech aktach, jednak w dość wymagający sposób, zarówno dla obsady, jak i orkiestry – chodzi o jej wielowarstwowość. Opowiedziana w jego kompozycji tragiczna historia Grimesa, oparta na fragmencie z długiego poematu narracyjnego, wydaje się wręcz ponadczasowa, uniwersalna. Fikcyjne małe miasteczko w pewnym stopniu przypomina Aldeburgh, czyli krainę dzieciństwa Brittena, ale tak naprawdę mogłoby istnieć gdziekolwiek, podobnie jak jego mieszkańcy, odmalowani przez autora z pieczołowitością i wnikliwością. „W czasach, gdy internet i media społecznościowe ułatwiają poprowadzenie nagonki na niewygodne poglądy czy osoby, które naraziły się czymś opinii publicznej, „Peter Grimes” może być dziełem trafiającym we współczesne sedno i uderzającym we wrażliwą strunę naszych czasów” – wyjaśnia Mariusz Treliński. Oczywiście można się nie zgadzać z takim studium zła i wykluczenia niewygodnej jednostki, treść uznać za wypaczoną, tak samo jak wizerunek bohatera, ale to kwestia osobistego podejścia. Jednak nawet nie będąc koneserem trzeba docenić wyjątkowość inscenizacji, dostrzec niezwykłość pomysłów oraz głębokość obrazu ludzkiej psychiki i duchowości. Britten w odmienny, nowatorski dla operowych twórców sposób wnikał w meandry świadomości i myśli człowieka, wprowadzał tajemniczą, trochę upiorną atmosferę do swej narracji, podkreślał splątanie więzi międzyludzkich, wprowadzał wiarygodne postaci i nieodmiennie wstrząsał muzycznymi frazami.

Tajemnicze, a jakże misterne powiązania między dźwiękami, podporządkowane zdyscyplinowanej konstrukcji formalnej służą tej przenikliwej psychologii. Barwna instrumentacja pozwala poczuć nadmorski klimat, usłyszeć fale uderzające w skaliste wybrzeża. Niezmiennie zachwycają poetyckie „Cztery interludia morskie”, tak pięknie wykonane przez Orkiestrę Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Inne intermezza, małe perełki w kompozycjach rozdzielających operę na poszczególne części, skłaniają do refleksji, kołyszą albo poruszają ukryte uczucia. Jak zwykle u Brittena mnóstwo tu sprzeczności – nie tylko w muzyce, ale i w charakterystyce postaci. Peter Wedd w roli tytułowej, ujmującym śpiewem, oddaje złożoność swojej roli. Jego Grimes, ofiara społecznego wykluczenia, ma w sobie mnóstwo lęku, frustracji i kompleksów. Tenor o dość ostrym i jasno brzmiącym głosie ani na chwilę nie traci zniuansowanych tonów i wyczucia. Dzięki temu bardzo przekonująco kreuje postać odludka, „innego”, awanturnika i marzyciela. Gwałtownik i zarazem człowiek zagubiony, szukający uczucia budzi zrozumienie. Śpiewająca partię Ellen Orfrod Cornelia Beskow znakomicie mu partneruje. Przy pomocy delikatnie prowadzonego głosu, z wielką uważnością i wytrawnym wokalem szwedzka sopranistka buduje profil psychologiczny pełnej empatii kobiety. Wrażliwej, ale zdecydowanej, rozumnej i silnej. Zachwyca koloraturami, solowymi ariami i jest doskonała w duetach. Wdzięk i elegancka prostota oraz wykwintne frazowanie, a także czystość każdej nuty w wykonaniach Cornelii Beskow robią wrażenie na słuchaczu. Jako Kapitan Balstrode doskonale prezentuje się dysponujący aksamitnym barytonem Krzysztof Szumański. Cała reszta obsady równo dotrzymuje kroku wymienionym artystom, radzi sobie z trudnymi, głosowymi wyzwaniami. Britten pozwala wykonawcom zasmakować statycznych form klasycznych, techniki wariacyjnej, ekspresjonizmu, frazowania o asymetrycznych konturach, z mnóstwem wtrętów kolorystycznych. Wszystko po to, aby jak najlepiej pokazać charakter poszczególnych bohaterów. Wanda Franek w partii Auntie przyciąga wzrok, Jadwiga Postrożna jako Mrs Sedley przeraża, śmieszy, przemawia do oka i ucha. Doceniam Szymona Komasę jako Neda Keenea, a także Aleksandra Kunacha – wielebnego Horacego Adamsa, Mateusza Zajdla w roli Bolesa i Dariusza Macheja  jako Swallowa. Chwalę Lukasa Jakobski czyli Hobsona. Narastającą jak sztorm ekspresję nadaje operze przesiąknięty wrogością i hipokryzją chór, idealnie brzmiący i punktująco komentujący akcję – u Trelińskiego to grupa parafian.

Wersja Trelińskiego zachowuje logiczną i spójną całość, uwypukla wszelkie dwuznaczności tekstu, jego finezyjną złożoność oraz poczucie grozy zamknięte w poruszających wizjach.  Różnorodne elementy wywiedzione z solidnej koncepcji reżysera podkreślone są w scenografii Borisa Kudlički i projekcjach autorstwa Bartka Maciasa (dzięki wyświetlanym obrazom szalejącego morza wyczarowywał przed publicznością bardzo poruszający świat). Wyobraźnia scenografa i dyscyplina reżysera konsekwentnie uzupełniają się i mocno oddziałują na siebie. Zaprojektowane przez Borisa Kudličkę ruchome pomosty okalające scenę, pozwalają szybko i płynnie przenosić akcję z jednego miejsca do drugiego, z domu do kościoła, potem nad brzeg morza i do knajpy pod Dzikiem. Rybackie miasteczko jest surowe, bez krzykliwych kolorów, podobnie jak życie jego mieszkańców. Mroczne jak ich dusze.

Z pewnością nie byłoby tak pięknego spektaklu, gdyby nie dyrygent Michał Klauza i niezwykłe efekty kolorystyczne oraz harmoniczne Orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, które służą akcji i nastrojowi. Dyrygent konsekwentnie, zgodnie z partyturą, podnosi napięcie i uwypuklając każdy szczegół niezwykłej instrumentacji Brittena, pomału dozuje dynamikę, odpowiednio rozwija myśli muzyczne, porywająco kształtuje kulminacje. A muzycy bez trudu, bez zbędnych ozdobników, podążają za nim, tworząc spektakl niezwykle muzykalny, ekspresjonistyczny, nowoczesny, z powiewem wytwornej klasyki.

Pełna napięcia opera Benjamina Brittena, przypominająca niepokojącą sztukę dramatyczną, rodzaj thrillera psychologicznego przemawia do wrażliwości, emocjonalności słuchacza. Wypełniona czystą, przejmującą muzyką i silną zmysłowością przyciąga, intryguje i zachwyca – śpiewem i liryzmem dźwiękowych fraz.

Tytuł oryginalny

Po burzy i sztormach nie zawsze przychodzi słońce

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Anna Czajkowska

Data publikacji oryginału:

09.06.2024