EN

2.01.2021, 15:48 Wersja do druku

Piotr Zelt: Scenariusz napisany przez pandemię przerasta

Znany aktor Piotr Zelt przytłoczony trudnościami wywołanymi przez pandemię ponownie zachorował na depresję. Po raz pierwszy przeżył załamanie, kiedy w 2012 roku rozwiódł się z żoną (ma z nią córkę). Z czasem związał się z inną kobietą (modelką). Ten związek również rozpadł się w bolesnych okolicznościach dla aktora. Wtedy doświadczył ciężkiej depresji. Choroba odebrała mu energię i chęć życia. Mama i siostra namówiły go na wizytę u psychiatry. Wieloletni ambasador kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” w rozmowie z Anną Morawską-Borowiec postanowił podzielić się swoim doświadczeniem w walce z chorą.

fot. Anna Morawska-Borowiec

Anna Morawska-Borowiec: W jaki sposób pandemia wpłynęła na Pana samopoczucie? Czy miała znaczenie dla depresji?

Piotr Zelt: Oczywiście, miała znaczenie. Chyba na każdego z nas wpływa negatywnie, a na osoby, które mają problemy z depresją, to wpływa w dwójnasób. W pierwszym rzucie pandemii, tym „wiosennym”, poczułem znaczne pogorszenie nastroju. Bardzo ciężko było mi się pozbierać, żeby w jakikolwiek sposób wrócić do normalnego funkcjonowania. Po jakimś czasie trafiłem znów pod opiekę lekarza psychiatry. Włączyłem leki antydepresyjne - taka była decyzja lekarza - które jakiś czas temu odstawiłem, bo wszystko było już w porządku. Ale musiałem skorzystać z leczenia farmakologicznego i to znacznie poprawiło moje funkcjonowanie. Z czasem zacząłem sobie z tym wszystkim radzić. 

Co dla Pana jako aktora jest największym wyzwaniem w pandemii? Co wpływa na obniżenie nastroju? 

Oczywiście brak pracy. My, aktorzy, zostaliśmy zupełnie wyłączeni z funkcjonowania i to jest rzecz, która nas rozmontowuje kompletnie. Zresztą jak sądzę - wszystkich. Drugim czynnikiem jest zupełna niewiedza, kiedy to wszystko się skończy, kiedy będziemy mogli wrócić do pracy i na jakich zasadach. Niepewność i niemożność zaplanowania czegokolwiek. Brak perspektywy, wizji. Bo jej nie ma. Nikt nie jest w stanie na ten temat nic powiedzieć. To powoduje fatalne samopoczucie i niezwykle trudną sytuację dla całej naszej branży. Wyłączone zostało nasze funkcjonowanie w teatrach, na planach filmowych, eventach, gdzie przecież też pracujemy. Wyłączone zostały studia dubbingowe. Wszystko przestało funkcjonować. Ja się kurczowo trzymałem tego, że udawało mi się nagrać audiobooki – jednego czy drugiego. Była szansa, żeby pójść do studia, które było odkażane tylko dla mnie. Za ścianą był realizator i można było od biedy funkcjonować. 

Naprawdę nie jest łatwo. Jedna z moich koleżanek po fachu, popularna aktorka, zatrudniła się w kancelarii prawnej i podawała kawę. Drugi kolega zaczął jeździć busem, trzeci dostarczał przesyłki. To dosyć desperackie ruchy, żeby odejść od zawodu, żeby przetrwać. Zostaliśmy bez wsparcia w tym wiosennym lockdownie. 

Jak teraz znosi Pan izolację, ograniczone kontakty z rodziną?

Z tym jest lepiej. Człowiek uczy się i stara się jakoś to przeformułować, żeby zaczęło działać inaczej. Kontakt za pomocą internetu, żeby się chociaż w ten sposób zobaczyć. Ten kontakt jest cały czas. To bardzo ważne. Początek był trudny. Człowiek to takie dziwne „zwierzę”, że potrafi się zaadaptować nawet do koszmarnych warunków. Jesteśmy w stanie przyzwyczaić się do pewnej niewygody i jesteśmy w stanie znaleźć inne kanały kontaktów: w sferze emocjonalnej, duchowej, a nie tylko fizycznie się spotykając. 

Staram się odnaleźć zawsze dobre strony, nawet w tym złym czasie. Przed pandemią mniej myśleliśmy na co dzień o swoich bliskich, a to wszystko nas skłoniło do tego, żeby się troszczyć o siebie, nawet na odległość. Zapytać: „Jak się czujesz? Czy potrzebujesz pomocy?”. Wydaje mi się, że paradoksalnie zaczęliśmy się sobą więcej interesować. To może jaśniejsza strona tego złego, co dzieje się dookoła nas. 

Pana hobby to sport. Często na Facebooku pojawiają się Pana zdjęcia z siłowni, a te są teraz zamknięte. Czy w momencie, gdy Pan podjął leczenie depresji i wrócił do pewnej równowagi, to czy sport znów stał się ważnym elementem w Pana życiu?

Absolutnie tak! Odczuwam ogromną różnicę, kiedy uprawiam sport. Inaczej funkcjonuję psychicznie. To działa stymulująco na mnie. Starałem się w pierwszej „wiosennej” fali pandemii zastąpić siłownię treningiem w domu. Zakupiłem różne przyrządy i próbowałem stworzyć w domu własną siłownię. Wysiłek fizyczny stymuluje niesłychanie pozytywnie - cały organizm i głowę, a od tego idzie przecież cała reszta. 

Teraz mam problem, bo walczę z kontuzją łokcia i nie mogę ćwiczyć w takim wymiarze, do którego byłem przyzwyczajony. Ręka przestała się zginać w łokciu. To dla mnie problem, przez który również odczułem, jak zacząłem się w sobie zapadać. Na szczęście rehabilitacja idzie w miarę szybko i ręka zaczyna wracać do normy. 

Jakie objawy depresji były dla Pana wystarczającym sygnałem, żeby teraz zgłosić się po pomoc do lekarza psychiatry?

Zapadłem się w sobie, przestałem wykonywać jakiekolwiek czynności codzienne, domowe. Niemożność ruszenia się i efektywnego wykonania czegokolwiek w domu. Ja już to znam. Dopadł mnie kompletny brak siły. Żyję z moją ukochaną Kasią. Przestałem odpowiadać na jej oczekiwania i potrzeby. To wszystko połączone z wrażeniem braku sił fizycznych. Plus potworne wahania nastrojów. Wybuchy nieuzasadnionej agresji słownej, emocjonalnej, psychicznej. To był wystarczający powód, żeby wrócić pod opiekę lekarza psychiatry i sprawdzić, czy to nie jest nawrót depresji. Oczywiście każdemu człowiekowi się zdarza nie być w formie, ale jest problemem, kiedy przechodzi w stan permanentny. Miałem okazję już to u siebie obserwować, dlatego, nie czekając na żadne bodźce z zewnątrz, zrobiłem ten ruch sam. Wróciłem pod opiekę lekarza. 

Czy było to równie trudne jak pierwsza wizyta u lekarza psychiatry? Czy tych stereotypów i lęków było już mniej?

Nie chcę mówić, że ich w ogóle nie było. Ale w zasadzie ja to teraz traktuję zupełnie normalnie. Problem walki ze stereotypem: „Idziesz do psychiatry, to jesteś wariatem” jest za mną. Równie dobrze mogę iść do internisty. Gdzieś tam na dnie może został problem: „Och, coś znów się ze mną dzieje, mam taką podatność”. Ale opór przed pójściem do psychiatry, psychologa - dla mnie już nie istnieje. Traktuję to jak higienę - w sensie medycznym. 

A Pana narzeczona nauczyła się żyć z Pana depresją? Czy nadal to dla niej trudne? 

To nigdy nie jest łatwe dla otoczenia. Nie ma co się czarować. Jak ktoś się zachowuje wobec nas inaczej, niż jak jesteśmy przyzwyczajeni, albo chcielibyśmy być traktowani, to nie sposób się do tego przyzwyczaić. Można próbować to zrozumieć, zaakceptować, ale też pod warunkiem, że osoba chora chce coś z tym zrobić. Trudno się do tego przyzwyczaić i przejść nad tym do porządku dziennego. 

fot. Anna Morawska-Borowiec

Znów wracamy do tematu, że trzeba wspierać osoby z depresją, ale wspierać w szukaniu pomocy. Nie zostawiać ich z tym problemem. Moja Kasia w spokojny sposób zwraca mi uwagę, że nie dzieje się ze mną dobrze. Nie czyni mi wyrzutów, ale nie jest łatwo się z tym pogodzić, że nasza ukochana osoba jest chora, a depresja jest chorobą, jak każda inna. 

W jakich okolicznościach po raz pierwszy zachorował Pan na depresję?

To było sporo lat temu. Załamało się moje życie osobiste, rozpadł się związek małżeński, a następstwem tego była rozłąka z małą, trzyletnią wtedy, córką. Na to wszystko nakładały się problemy w pracy. To charakterystyczne w moim zawodzie, bo jednak ta nasza witalność i nastawienie, są kluczowe. Wszystko zaczęło się walić jak domek z kart. To było jak kula śniegowa, która się toczy i staje się coraz większa. Kolejne klęski. Przestałem się ruszać z domu, wykonywać czegokolwiek. 

Co w tamtym czasie było dla Pana najtrudniejsze?

Najtrudniej było mi spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie prosto w oczy: „Chłopie, nie dasz sobie z tym rady sam”. Moja mama i siostra powtarzały mi: „Masz depresję. Musisz poszukać pomocy. Idź do lekarza, bo jest z tobą coraz gorzej”.

Co konkretnie zauważyły? Co je zaniepokoiło?

Moja niechęć do życia nasilająca się, totalne huśtawki nastroju z przewagą „dołów”. One mieszkają w Łodzi, a ja w Warszawie, ale o wszystkim wiedziały. Słyszały smutek w moim głosie. To trudno ukryć na dłuższą metę. Przyłapywały mnie na takich stanach, kiedy nie mogłem ruszyć się z domu przez cały dzień, kiedy zaprzestawałem wszystkich czynności, które sobie wcześniej założyłem, a przestały mnie kompletnie interesować. Nie byłem w stanie podjąć najnormalniejszych czynności…

Jak na przykład wstanie z łóżka?

Tak, nie mogłem wstać z łóżka, wygrzebać się z domu…

Bezsenność też Pana trapiła?

Tak. To było nie do zniesienia. Dla mnie chyba największym koszmarem w depresji był – jak ja to nazywam – „sufit”. Z jednej strony byłem potwornie zmęczony, a z drugiej nie mogłem zasnąć tylko godzinami patrzyłem w sufit.

Co powodowało, że nie mógł Pan spać? O czymś konkretnym Pan wtedy myślał?

To było natrętne rozpamiętywanie różnych sekwencji z mojego życia. Powstała taka pętla pewnych wydarzeń, od których nie potrafiłem się odciąć. To było takie wykańczające natręctwo, które nie pozwalało mi odpocząć i odpłynąć w sen. Niezwykłe doświadczenie, bo ja zawsze spałem jak niedźwiedź zimą. Zawsze sobie chwaliłem to, że byłem w stanie na planie filmowym w kąciku przysnąć na piętnaście minut. To mnie regenerowało. Na planie spędza się często bardzo dużo czasu, czekając na nagranie. To wysysa energię. A ja miałem taką zdolność regeneracyjną. I nagle coś, co się zaczęło ze mną dziać, to było niebywałe. Nigdy wcześniej nie miałem problemu z bezsennością.

Kiedy ten problem się pojawił?

Trudno mi określić dokładnie, kiedy się to zaczęło. Myślę, że miałem pierwsze objawy depresji, ale jeszcze ich nie byłem w stanie wychwycić i nazwać, kiedy załamywało się moje małżeństwo. To było ponad cztery lata temu. Natomiast nasiliło się to bardzo mocno dwa i pół roku temu. Wtedy nabrało to groźnego charakteru dla mojego funkcjonowania.

I wtedy poszedł Pan do psychiatry?

Tak, w pewnym momencie poszedłem do psychiatry.

Wcześniej Pan nigdy nie był u psychiatry?

Wcześniej nie.

Jak Pan wspomina swoją pierwszą wizytę? Od razu się Pan otworzył przed lekarzem?

Nie tak prędko. On słuchał bardzo uważnie. Czekał, żebym się uruchomił i to nie szło za dobrze. Kompletnie się rozlatywałem podczas tego pierwszego spotkania z lekarzem, co dla mnie było strasznie krępujące, że nie jestem w stanie zapanować nad swoim organizmem. Ostatnia rzecz, której bym chciał to, żeby ktoś mnie widział w takim stanie.

Pojawiły się łzy?

Łzy, roztrzęsienie, wszystko, komplet. To nie jest fajne dla mężczyzny, z którym coś takiego się dzieje na oczach drugiego mężczyzny. Mój lekarz był akurat przystojnym, postawnym facetem, z takim głębokim, świdrującym, przenikliwym spojrzeniem, a ja też wysoki facet po prostu się przed nim rozleciałem. Byłem rozczarowany swoim organizmem, że nie byłem w stanie nad nim zapanować. To był pierwszy moment, kiedy miałem trudność, żeby się z tym oswoić. Nie myślałem na początku: „Ufff, dobrze, że tu trafiłem”. To wcale tak szybko nie poszło.

Jest Pan ambasadorem kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” już od jedenastu edycji. Co chciałbym Pan powiedzieć innym osobom chorującym na depresję i ich bliskim?

Mam wrażenie, że jesteśmy na dobrej drodze m.in. dzięki pani pracy, Fundacji „Twarze depresji” i całej kampanii. Ważne, żebyśmy z tej drogi nie schodzili - osoby chore na depresję i ich bliscy, czyli otoczenie. Na początku - i pani na pewno o tym pamięta - miałem opory, czy się angażować w kampanię „Twarze depresji”. Ludzie z mojego otoczenia się dziwili. Pytali, dlaczego to robię? Im się wydawało, że to może mi wizerunkowo zaszkodzić. Przyznam, że miałem niepewność z tego powodu. Myślę jednak, że stereotypy związane z depresją udaje się odczarowywać. Ludzie przestają tę chorobę bagatelizować, wyśmiewać, traktować lekceważąco. Zrozumieli, że to się może przydarzyć każdemu, jak każda inna choroba. Biorąc pod uwagę fakt, z jakiego poziomu nietolerancji zaczynaliśmy, a gdzie jesteśmy teraz, to powiem, że uświadamianie polskiego społeczeństwa, czym jest depresja i jak ją leczyć, wcale nie posuwa się wolno. Ludzie zaczęli świadomie szukać pomocy. Nauczyli się mówić o tej chorobie. To jest kluczowe, by iść dalej w dobrym kierunku. 

Dziękuję za rozmowę.

***

Piotr Zelt urodził się w 1968 r. Ukończył łódzką szkołę filmową. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, takich jak: „Trzy kolory. Biały”, „Tato”, „Killer”, „Killer-ów 2-óch”, „Szpilki na giewoncie”, „Show”, „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach” itd. Największą popularność przyniosła mu rola Arniego w serialu „13 Posterunek” i „13 Posterunek 2”. Ponadto zagrał w serialach telewizyjnej „Jedynki”: „Tygrysy Europy” i „Miasteczko”. Specjalizuje się również w dubbingu. Użyczył swojego głosu m.in. Żółtkowi w bajce „Gdzie jest Nemo?” i Kenowi w „Filmie o pszczołach”. Obecnie jest związany z warszawskim teatrem Capitol. W życiu prywatnym związany z Katarzyną Krawczyk.

***

Wywiad ukazał się w bezpłatnym magazynie "Twarze depresji" poświęconym leczeniu depresji w czasie pandemii, przygotowanym przez Fundację "Twarze depresji".

Pliki do pobrania

Tytuł oryginalny

Scenariusz napisany przez pandemię przerasta

Źródło:

twarzedepresji.pl nr 1/2021
Link do źródła

Wątki tematyczne