„Curie – trzy kolory” reż. Artura Żymełki w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu „Z Pierwszego Rzędu”.
Z zachowanych zdjęć – czarno-białych lub w sepii, pochodzących z różnych okresów życia – spogląda poważnie, śmiało, bez skrępowania. Ciemne oczy, upięte kręcone włosy. Noblistka, patronka szkół, postać z podręcznika – Maria Skłodowska-Curie.
Artur Żymełka postanowił ożywić pomnik i opowiedzieć życie słynnej naukowczyni muzyką, światłem, a przede wszystkim – ruchem. Stworzył scenariusz, choreografię i wyreżyserował przedstawienie „Curie – trzy kolory”, które swoją prapremierę miało 13 września br. w Teatrze Rozrywki.
Spektakl otwiera symboliczna scena: tancerze ubrani w cieliste stroje z naszytymi strukturalnymi wzorami chemicznymi w neonowych barwach stają się jądrem i elektronami atomu. Wizja stanowi efektowny prolog, po którym następują kolejne epizody z francuskiego życia Skłodowskiej-Curie – studia na paryskiej Sorbonie, spotkanie z przyszłym mężem, rowerowa podróż poślubna małżonków, tragiczna śmierć Pierre’a, późniejszy romans Marii, który był przyczyną towarzyskiego skandalu…
Wątki biograficzne przeplatane są sekwencjami ukazującymi tło społeczno-obyczajowe, historyczne i kulturowe przełomu XIX i XX wieku. To Belle Époque, toteż widzowie mogą zobaczyć, jak tworzy Henri de Toulouse-Lautrec, zanurzyć się na chwilę w paryskim kabaretowym półświatku, podziwiając kankana, czy poczuć się jak na party u Gatsby’ego (gdyby mieszkał we Francji), gdzie do upadłego tańczy się charlestona.
Trzecim elementem współtworzącym strukturę spektaklu są sceny, w których pojawiają się Głosy Zdarzeń. W jednolitych strojach, o twarzach pomalowanych na czarno-biało, przypominających maski, komentują to, co się dzieje, niczym chór z antycznej tragedii. Wolność – tak, ale nie dla kobiet: mają swoje macierzyńskie powinności i nie wypada im wchodzić w rewiry przeznaczone dla mężczyzn. Równość – owszem, ale nie dla obcych. Ci niech najlepiej wrócą do siebie. Braterstwo – jak najbardziej. ale tylko między „swymi”. Cytaty z ówczesnej prasy brzmią w ustach aktorów niezwykle aktualnie, dowodząc, że hasła francuskich rewolucjonistów, symbolizowane przez tytułowe trzy kolory flagi Francji, zarówno w czasach, których dotyczy przedstawienie, jak i dziś, w wielu wypadkach wciąż pozostają pustymi frazesami.
Autorskie propozycje Wojciecha Sanockiego oraz stworzony przez niego kolaż nieoczywistych utworów stanowią ciekawe tło muzyczne choreodramy. Szczególnie wdzięcznym materiałem okazują się kompozycje Yanna Tiersena znane z filmu „Amelia”. Można usłyszeć też m.in. „Hollywood” Madonny czy jej „Like a Virgin” (ale w wersji z musicalu „Moulin Rouge”).
Bez wątpienia największym atutem spektaklu jest zespół baletowy Teatru Rozrywki. Jego umiejętności można podziwiać w wielu musicalach i koncertach, a tym razem rządzi sceną niepodzielnie. Zbiorowe choreografie dowodzą precyzji, wyczucia i wszechstronności chorzowskich tancerek oraz tancerzy. Najbardziej utkwiła mi w pamięci dynamiczna „zbiorówka” opowiadająca śmierć męża Marii do dźwięków „La Noyee” Tiersena; obracające się jak na karuzeli z Montmartre’u konie ożywają, zrywają się nagle i tratują Pierre’a (Łukasz Majowski).
Przepełnione emocjami są sekwencje ukazujące relacje Paula (Mateusz Wróblewski) z żoną Jeanne (Weronika Zięba) i Marią. Daniel Dąbrowski jako Toulouse-Lautrec prezentuje piękny, pełen liryzmu solowy układ.
Sofiia Popova w roli Marii Skłodowskiej-Curie jest zjawiskowa. Skupiona i skrupulatna w każdym ruchu, potrafi z finezją i lekkością wytańczyć siłę, determinację oraz niezależność swojej bohaterki – aż po finał (do muzyki Wojciecha Kilara z „Dziewiątych wrót”), w którym, w długiej białej sukni i z rozpuszczonymi włosami, zanurzona w jasnym świetle, płynie i wiruje po scenie, nie pozwalając oderwać od siebie wzroku.
Różnorodne kostiumy przygotowane przez Małgorzatę Słoniowską są efektowne i pięknie współgrają z ruchem artystów. Stroje tancerzy z białymi gorsami i dłuższymi połami nawiązują do kroju fraka. Te Marii i Pierre’a z obcisłymi górami oraz pumpami przypominają ubrania cyklistów z przełomu wieków. Wielowarstwowe falbaniaste sukienki to esencja estetyki paryskich kabaretów. Długa czerwona suknia Weroniki Zięby symbolizuje miłość i zazdrość. Kolory khaki, pozbawiające indywidualizmu zasłony na twarzy i nakrycia głowy z wyobrażeniem czaszek wprowadzają pełen niepokoju klimat zapowiadający koniec „pięknej epoki” i wybuch I wojny światowej.
Przed spektaklem obawiałam się, czy będzie dla mnie zrozumiały, skoro nie mam teoretycznej wiedzy na temat historii tańca i jego technik. Po zobaczeniu widowiska żałuję, że jego twórca nie zdecydował się na pozostanie tylko przy teatrze tańca. Słowa z pewnością dookreślają konteksty i uwydatniają ponadczasowość historii, ale może, gdyby ich obecność została pomyślana inaczej, mniej traciłaby na tym płynność i kompozycyjna spójność widowiska.
Najnowsza premiera Teatru Rozrywki wpisuje się w popularny od dłuższego czasu trend opowiadania o ludziach znanych z kart historii bez hagiograficznego patosu. Bo i portretuje bohaterkę wielowymiarową, niedającą się zamknąć w ramach sztywnych form i zasad epoki. Utalentowany zespół baletowy i soliści z Sofiią Popovą na czele czynią widowisko angażującą widza, wielobarwną opowieścią o uporze, idealizmie, miłości do nauki i do życia we wszystkich jego przejawach. Póki sił i oddechu w płucach.