„Piękna Zośka” w reż. Marcina Wierzchowskiego z Teatru Wybrzeże na 64. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Podobnie jak wszyscy chyba widzowie wyszedłem z tego spektaklu walnięty jak obuchem, siłą którą może dać tylko teatr. Uprzedzam zatem - Pięknej Zośki nie ogląda się bezkarnie.
Pewien jestem, że ten spektakl wcale nie jest o przemocy, jak się powszechnie uważa, choć oglądamy przemoc i jej eskalację w scenach zarówno realistycznych i metaforycznych. To jest bowiem spektakl o wojnie. O spustoszeniach, jakie zostają po niej na całe życie, po ranach, które się nigdy nie goją, o obrazach, jakich nigdy nie da się zapomnieć. W głowie Palucha (wybitna rola Piotra Biedronia) ta wojna, z której choć wrócił w całości ciałem, nigdy się nie skończyła, domagała się kolejnych ofiar. I los chciał, że tą ofiarą stała się właśnie Zośka (wspaniała, przejmująca rola Karoliny Kowalskiej). To także spektakl o namiętności bliskiej obłędowi, o marzeniach, dla których się żyje, choć są właściwie niespełnialne; o tabu, jakim jest wszystko, co dzieje się za obcymi czterema ścianami, czy - o żałobie, której nie da się przeżyć. O szansach, które obok nas przechodzą i o tych, które sami zaprzepaszczamy, oraz – last but not least - o miłości silniejszej niż zazdrość.
Przedstawienie jest symfonią talentu (przepraszam za egzaltację) całego zespołu, oglądamy także fantastycznych Katarzynę Dałek i Macieja Konopińskiego w roli Szczupaków, zwróćcie uwagę na wspaniały, poruszający monolog Franczakowiej u Stachiewicza (Marek Tynda) Marzeny Nieczui Urbańskiej, oraz – świetne, koronkowo uszyte role Justyny Bartoszewicz i Grzegorza Otrębskiego.
Widzieliście Friedmannów w Ludowym, Idiotów w Jaraczu czy Biesy w Opolu? To proszę dopisać do listy TYCH spektakli także Zośkę, która podobnie jak ze wspomniane przedstawienia Marcina Wierzchowskiego, zostają w widzu na zawsze, z których - tak naprawdę nigdy się nie wychodzi.