„Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza w reż. Motoi Miura z Teatru Chiten na XVI Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowski. Pisze Tomasz Domagała na stronie domagalaiekultury.pl.
W drugim gombrowiczowskim spektaklu z Japonii rzecz ma się zgoła inaczej niż w pierwszym. Koncepcja dramatu Gombrowicza wydaje się tu bowiem nie tylko czysta i dużo bardziej komunikatywna, ale i ożywcza, a „Iwona” kończy się tu, o dziwo – pozytywnie. Ale od początku. W przestrzeni Itaru Sugiyamy, sprowadzającej się do otwartego pola gry otoczonego z lewej strony oraz od tyłu półścianami z przeźroczystej folii, pojawia się Iwona (zjawiskowa Hana Anegawa). Ubrana w białą sukienkę, z przyczepionymi do niej nożem, rybą, wieńcem laurowym oraz ulotką do spektaklu Belle Aventure (Piękna przygoda), zatraca się w hipnotycznym tańcu, wydając z siebie mechaniczne, rytmicznie wyrzucane w określonych interwałach dźwięki. Wygląda niczym tancerka z pozytywki, która zrywając się z ograniczającej jej ruch podstawy, zyskuje nieograniczoną wolność, żeby ruszyć tam, gdzie skieruje ją los, w tej sytuacji ograniczony całkowicie do przypadku. Tuż za nią, na scenie pojawia się Książę Filip wraz z Cyrylem (Takahide Akimoto, Shie Kubota). Obaj podążają za Iwoną, naśladując jej ruchy, są nią ewidentnie zainteresowani, a Filip nawet zahipnotyzowany. Co ciekawe, o ile temperatura ruchu i emocji Iwony się nie zmienia (jej postać czasami co najwyżej się zatrzymuje), ruch Filipa ma swoją specyficzną dramaturgię, z początkiem, rozwinięciem i finałem. Gdy w apogeum wyrzucania emocji związanych z Iwoną pada on na ziemię i traci przytomność, pierwszy raz milknie też energetyczna, współczesna, podająca rytm całej tej opowieści muzyka. Oczywiście zatrzymuje się też Iwona, bo oba te byty są tutaj ze sobą ściśle związane. Wtedy do głosu dochodzi Król Ignacy ze swoją historią, chwilę później jego żona Małgorzata.
To dobry moment, by sprawdzić, kto tu się w kim odbija. Jeśli muzyka milknie, gdy Filip traci kontakt z rzeczywistością, znaczy to, że to on jest jej spirytus movens, on ją stwarza w takiej formie, w jakiej widzimy ją na scenie. Co więcej, to on ją puścił w ruch, nadał jej sens. Jest w jakimś sensie jego zabawką, silnie z nim emocjonalnie i egzystencjalnie związaną, stanowią oboje jedność, o czym pięknie Filip mówi w finale spektaklu nieco przesuniętymi słowami dramatu, o tym, że miłość Iwony sprawia, że ona go ma w sobie, tak jak on ją. Ten więc zapętlony taniec między młodym chłopakiem a jego osobliwym alter ego trwałby w nieskończoność, gdyby ta wypreparowana z Filipa, ale też i z jakiegoś praludzkiego chaosu, materia nie drażniła też innych. Rodzice więc, zgodnie z literą dramatu, przystąpią do działania i dokonają rytualnego morderstwa, w ich pojęciu przywracając porządek. Nie wiedzą jednak, że Iwona to nie osoba, nie człowiek, ale coś ludzkiego i niepojętego, co ich syn Filip wypreparował z własnego wnętrza. To z kolei prowadzi nas do jedynej możliwej konkluzji: nie można tego czegoś zabić bez unicestwienia jej żywiciela. Iwona więc w jednym z najlepszych zakończeń tego dramatu, jakie widziałem, wraca do życia, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Znów zaczyna tańczyć i wydawać dźwięki. Z tej perspektywy inaczej wygląda też wahanie Filipa w kwestii klękania, on prawdopodobnie już wie, że ona się zaraz obudzi, że to byt, który jest wieczny i nieziszczalny, klęka więc ze świadomością rzeczy, o których jego rodzice nie mają pojęcia. A gdyby tak teraz postawić śmiałą tezę, że Iwona jest podstawiona przez AI? No właśnie, robi się groźnie…
Spektakl mógłby być wybitny, gdybyśmy mieli dostęp do jego formy, ale z mojego punktu widzenia duża część aktorskiej ekspresji związanej ze specyficzną formą komunikacji nie przechodziła przez czwartą ścianę. Świadczyła o tym przede wszystkim reakcja publiczności, nie będąca na aż takim diapazonie energetycznym, jak sam spektakl (pierwszy, o 12:00) . Osobiście też miałem wrażenie, że poszczególne sceny interesująco się zaczynały, ale potem jakoś zjadały swój własny ogon, ich ekscentryczność bowiem przeradzała się w niekomunikatywność.
Spektakl Motoi Miury na pewno zapamiętam, bo bardzo wierne odczytanie Gombrowicza uzupełnił znakomitą koncepcją, pokazując nam, jak pojemna jest literatura naszego mistrza. I ta hipnotyzująca Iwona Hany Anegawy, drażniąca swoją androidowatością, aż korci, żeby Panią do czegoś użyć! Tylko kto kogo do czego tu używa?