„Zemsta” Aleksandra Fredry w reż. Pawła Aignera, w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Anna Wakulik, członkini Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
W ciągu ostatnich dwóch lat mszczono się na mnie często. Widziałam liczne Zemsty, wśród których prym wiodły te szaroburożadne, pomagające planowanie w myślach, co na obiad i skąd pieniądze na starość; były też Zemsty-odstraszacze, których magma ruchowo-dźwiękowa skutecznie odwracała głowy młodocianej widowni od sceny i kierowała je ku sobie wzajemnie – z pożytkiem dla głów, jak sądzę; były też Zemsty-ubrać-ich-w-trampki-i-naprostować-wiersz, w których czuć nienawiść artystów do wyboru repertuarowego dyrekcji. Cóż, rok fredrowski, może byście wzięli się za Zemstę? Tę niechęć do tekstu uznałabym za najważniejszą od morza do Tatr: antyfascynacja, gorąca niechęć do wiersza, obrzydzenie wobec postaci, których interpretacja nie przyniesie Paszportu Polityki, więc po co się nad nimi zbyt długo pochylać?
Tymczasem w Białostockim Teatrze Lalek szok: Jan Englert miał rację! Fredro żywy na scenie – to się da! Możliwym jest usłyszeć, co ci ludzie do siebie mówią i zrozumieć, co mają na myśli. Można podążać za tempem ripost i wcale nie być tym zmęczonym. Można w końcu także pośmiać się na tej komedii, której komizm grzebany jest od Wschodu do Zachodu, chyba tylko dlatego, że skoro stare, to musi być choć trochę poważne. Otóż nie musi. Może być slapstickowe, może być podbite współczesnością („Cześnik to Bambik” pisane przez Rejenta na ścianie podczas przedstawienia – kto nie parsknął, ręka do góry), może ocierać się o wulgarność (postaciom zdarzają się tu odruchy wymiotne i niewybredne gesty) i sprawić, że w jesienny wieczór w Białymstoku myśli się o sprawach najważniejszych.
Paweł Aigner i zespół aktorski BTL-u używają nieczęstej w polski teatrze techniki: będzie tak śmiesznie, że w końcu się przerazicie. Świat się rozpadnie (czemu dopomoże współdziałająca z akcją, degradująca się w świecie degrengolady scenografia Magdy Gajewskiej), ludzie się nie zmienią, durne potyczki będą trwały wiecznie.
Ale najpierw zobaczymy Ryszarda Dolińskiego w roli Cześnika i będzie to esencja postaci polskiego szlachcica, ubranego w liczne materie, zadowolonego z siebie, któremu wszystko się należy ze względu na bycie nie kim innym, a sobą samym; który rzuci swoim zdaniem, a musi je mieć na każdy temat i koniecznie musi je wygłosić, nie interesując się słuchaczem. Zje, wypije, i tyle go widzieli. Doliński swoim scenicznym byciem zajmuje przestrzeń nie tylko ze względu na swoje gabaryty – potężny to chłop! – ale przede wszystkim ze względu na charyzmę, spokojną obecność kogoś, kto nie musi wrzeszczeć, żeby wszyscy i tak mieli świadomość, że jest i jest to bardzo istotne bycie.
Inny aktor, Michał Jarmoszuk, robi perełkę z postaci Papkina. Jest czujny i szybki w reakcjach, wszędzie go pełno, buduje mitomanię Papkina, czerpiąc z tego, jak często psychologicznie działa mitoman, nie dając innym czasu na reakcję, atakując ich swoim rozedrganym jestestwem. Potrafi śpiewać, potrafi fałszować, potrafi szeptać i krzyczeć – co chcesz, to dostaniesz.
Role mniejsze – Wacława (Mateusz Smaczny), Klary (Magdalena Ołdziejewska), przełamującej stereotyp Podstoliny jako zazwyczaj „ryczącej czterdziestki” Barbary Muszyńskiej-Pieckiej, Krzysztof Bitdorf w roli Dyndalskiego, a także Zbigniew Litwińczuk i Krzysztof Pilat w rolach murarzy czy służba Cześnika- Piotr Wiktorko, Maciej Zalewski, Krzysztof Bitdorf – pokazują, jak sprawny jest białostocki zespół. Tak zwane „tempo Aignera” to tempo dla nielicznych, tempo nieco kreskówkowe, w którym reakcja musi być natychmiastowa, żeby nie spalić dowcipu, nie zepsuć puenty. Wszystko musi się zgadzać, jeden ruch nachodzić musi na drugi, żaden element tej maszyny nie może zawieść – sama dziwię się, że piszę te słowa, opisując ten teatr jako unikatowy, choć przecież te wszystkie cechy w komedii powinny być oczywistością.
A jednak. Drugi raz w tym sezonie widzę wyjątkową sprawność tej reżyserii (po świetnym Teatrzyku „Zielona Gęś” w poznańskim Teatrze Animacji), sprawność, która polega na przede wszystkim zawierzeniu tekstowi, rozczytaniu go w jego komplikacjach i formie. To wszystko, co potem jest nam pokazane, jest już zapisane, a potem odczytane, przetłumaczone na ruch, czas, energię, na ludzi, którzy mówią, robią, reagują, ale też na muzykę, której zdarza się zawładnąć proszącym się o to tekstem. Interpretacja jest niewesoła, acz czytelna: świat rozpada się, bogato zdobione żyrandole spadają, brzozowe lasy padają, peerelowskie krzesła i współczesne fotele wywracają się bez różnicy, skłóceni ludzie pozostaną skłóceni w każdym czasie historycznym, nawet jeśli ktoś lub okoliczności zmuszą ich do podania sobie ręki. Gorycz, która wyłania się z tych świetnie rozplanowanych, idealnych w rytmie dowcipów jest tym bardziej wszechogarniająca: to perpetuum mobile społeczeństwa, które karmi się wzajemną niechęcią. Bijatyka trwa, a nawet jeśli na chwilę zamiera – nie mamy wątpliwości, że niczym mit powróci, za chwilę przedstawienie zacznie się jeszcze raz i jeszcze raz ktoś będzie musiał po tym wszystkim posprzątać, żeby cykl polskiej tożsamości mógł zacząć się od początku.
Aleksander Fredro, Zemsta, reż. Paweł Aigner, Białostocki Teatr Lalek, prem. 4 czerwca 2023.