"Wesele Figara" w reż. Keitha Warnera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Dorota Szwarcman w swoim blogu w Polityce.
To słowo nasunęło mi się poniekąd w skojarzeniu z dekoracjami do najnowszego Wesela Figara w Operze Narodowej, które zresztą są nawet niebrzydkie - wnętrza zbudowane z płyt paździerzowych i sklejki, dające ciepły drewniany koloryt (ale nie poprawiające akustyki); z wyjątkiem aktu finałowego, rozgrywającego się w koszmarnej konstrukcji obślizgłych ni to korzeni, ni to gałęzi. Na tym tle stroje stylizowane. Trochę to wszystko kolorystycznie przypomina ten spektakl. Ale cóż za różnica Paździerz, w takim znaczeniu, w jakim używa się tego słowa dziś, dotyczy niestety niemal wszystkich pozostałych składników spektaklu. Poczynając od reżyserii (Keith Warner został sromotnie wybuczany). A właściwie braku reżyserii. Wszyscy rzucają się po scenie kompletnie niezbornie, machają łapami, przestawiają coś bez składu i ładu, żaden z gestów nie ma uzasadnienia. Clou wszystkiego jest odśpiewanie przez Hrabinę przepięknej arii Dove sono w pozycji